[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wreszcie wyszliśmy na brzeg, położyliśmy się na płaskim głazie i grzaliśmy się w słońcu.Było cudownie.I byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie te przeklęte żmije, o których nie mogliśmy zapomnieć.Po kąpieli czuliśmy się wspaniale.Z nadzieją, że wreszcie coś znajdziemy, zaczęliśmy się wspinać na zbocze.W pewnej chwili Tom zatrzymał się nagle przy wielkiej niszy skalnej; wśród głazów widniała niewielka szczelina.Tom dał mi znak ręką, żebym się zatrzymał.Podszedł do szczeliny i za chwilę znikł w niej cały, jak gdyby zapadł się pod ziemię.Byłem przekonany, że nareszcie znalazł legowisko żmij.Skóra ścierpła mi na grzbiecie.Po chwili jednak Tom wyłonił się ze szczeliny i przywołał mnie do siebie, a potem znowu dał mi znak, żebym poszedł za nim.Znaleźliśmy się w obszernej pieczarze.Było ciemno, tylko wąska smuga światła, sączącego się przez szczelinę, rozpraszała mrok.Tom wyjął elektryczną latarkę.Błysnęło światło, a mnie pociemniało w oczach.Na ścianie skalnej ujrzałem nagle setki, a może tysiące przedziwnych stworzeń - ni to myszy, ni to koszmarne ptaki ze zwiniętymi skrzydłami.Nie chciałem wierzyć własnym oczom, ale jak tu nie wierzyć, kiedy nagle kilka tych maszkar zerwało się z piskiem i zakołowało bezszelestnie nad naszymi głowami.Teraz dopiero pojąłem, że to nietoperze.Tom roześmiał się głośno.Powiedział coś, czego oczywiście nie zrozumiałem.Lecz sam ludzki głos dodał mi otuchy: jeśli jestem już na dnie piekła, to przynajmniej z Tomem.Rozejrzałem się po pieczarze: w blasku latarki widziałem skalną ścianę, a na ścianie zwisające głową na dół te dziwne stworzenia.Jedno przy drugim, gęsto, jak muchy na lepie.Chciałem się cofnąć, lecz Tom złapał mnie za ramię.Pokazał ciemny otwór w ścianie.Poszliśmy dalej.Otwór był tak niski, że musieliśmy sunąć na czworakach.Dalej rozszerzał się jednak, mogliśmy już iść pochyleni.Było chłodno, wilgotno, a z czarnej czeluści szedł powiew i dziwny szum, jak gdyby gdzieś pod nami płynął potok.Nie wiem dlaczego, ale nagle przypomniał mi się dom rodzinny.Co by też moja mama powiedziała, gdyby mnie ujrzała w tej przepastnej grocie? I co by powiedział ojciec? Oto ich najmłodszy syn, Marcin, zabawia się w grotołaza.Ładna historia.Jeszcze nabawi się kataru albo nabije sobie guza! Ten wujaszek Leon ma zawsze pomysły! Nie wie, szaławiła, dokąd go licho poniesie.Kto to widział, żeby puszczał chłopca na takie samotne eskapady!Szliśmy już może z dziesięć minut, może i dłużej, a tu wciąż ten sam korytarz, jak chodnik górniczy wykuty w szczerej skale.Zresztą, kto to mógł wiedzieć, ile upłynęło czasu? Pod ziemią czas nie odgrywa roli.Zdaje się, że wszystko zastygło, zakrzepło i godziny stanęły w miejscu.Nareszcie korytarz urwał się gwałtownie.Światło latarki ześliznęło się ze skalnego progu i rozproszyło w zupełnej ciemności, a pod nami szumiała, huczała woda.Tom skierował snop światła w dół.Niżej, jakby spod naszych stóp, wytryskiwał ze skały wodospad.W nikłym świetle srebrzyła się rozbita w bryzgi spieniona woda.Było groźnie, lecz pięknie.Zdawało się, że woda leci w niekończącą się czeluść, gdzieś na dno Ziemi i huczy jękliwie, jak gdyby szukała łożyska.Jeszcze niżej, w zupełnym mroku, ujrzeliśmy zarysy skał.Spieniony potok ginął gdzieś wśród głazów.Byłem zupełnie oszołomiony niecodziennym widokiem tego podziemnego światła.Tom też stał oszołomiony.Myślałem, że teraz zawrócimy od tego progu, lecz Tom należał do ludzi upartych.Postanowił znaleźć zejście do wodospadu.Podał mi latarkę i dał znak, żebym oświetlał mu drogę.Potem położył się na brzuchu i długo medytował.Wreszcie opuścił się w dół, a gdy znalazł wąski występ skalny, znikł nagle za progiem.Poszedłem za nim.Ześlizgując się ze skały na skałę, dobrnęliśmy wreszcie do wodospadu.Chwilę podziwialiśmy potęgę bijącej wody i wsłuchiwaliśmy się w jej ogłuszający huk.Czułem, że ani Tom, ani ja nie mamy już ochoty iść dalej, lecz jakaś przekorna siła pędziła nas w dół, ku wielkiej przygodzie.Teraz grota przechodziła w wąską gardziel.Woda ginęła gdzieś w niewidzialnym korycie.Słychać było tylko jej głuchy szum
[ Pobierz całość w formacie PDF ]