[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Beales, Howell i Applegarth spostrzegli obecność wojska na drugim krańcu Parku i zalecali, aby natychmiat rozejść się, zanim jazda nie zaatakuje, co musiałoby skończyć się poranieniem i aresztowaniem, a nawet śmiercią wielu.W otoczeniu najposłuszniejszych przepychali się przez rozrzedzony teraz tłum, nawołując wszystkich w pobliżu, aby szli za nimi na plac Trafalgar, gdzie będą przemówienia.Ale sporo niespokojniejszych duchów, wśród nich oczywiście John Barlow i Bert Carpenter, nie dało się odwieść.- Jesteśmy liczniejsi! Tysiąc razy! - wykrzykiwał Barlow.- Nie mogą nas wszystkich wystrzelać! Zostajemy!Zapanował kompletny chaos.Duża część uczestników pochodu zawracała i wychodziła przez obalone sztachety z Parku, którego ogrodzenie było teraz przewrócone lub połamane na długości trzech czwartych mili.Inni, niezdecydowani, błąkali się po Parku bez celu, a awanturnicy szykowali się do obrony przed wojskiem.Kiedy pierwsze sztachety wyłamano i tłumy przedostały się do Parku, a ścisk zelżał nieco, Filip rozsądnie namawiał Oliwię i Agnieszkę, by powróciły do domu.Ale one obie należały do bojowniczek.Jedna była matką, a druga żoną związkowca.- Muszę odnaleźć Adama - upierała się Agnieszka.Poszła w stronę wyłamanych sztachet.- Nie możemy go zostawić - potwierdziła Oliwia.- Ani Alka! - I pobiegła za synową.Filip nie miał innego wyboru, jak udać się za nimi.Ewelina ze swego okna dostrzegła po raz pierwszy rodziców: „Ci się narażają!” - pomyślała.Cóż, to ich własna wina, że wmieszali się w taką wulgarną demonstrację.Pewno im to przypomina sławetne podpalenie stogów w Binwood.Istotnie, Filip czuł nawrót dawnego podniecenia, jakby był znowu bojownikiem o słuszną sprawę.Do Parku wkroczyła policja.Ściągnęli tu pospiesznie wszystkie oddziały.jakie tylko były do dyspozycji.Rozganiali poszczególne grupy, spędzali mówców z ławek i innych zaimprowizowanych mównic.Gdy Hunterowie w ślad za Agnieszką przekroczyli linię przewróconych sztachet, inspektor policji na białym koniu wyjął gwizdek i zaświstał przenikliwie.Odpowiedział mu gwizdek od strony stojących w pogotowiu oddziałów wojska.- Wychodzić z Parku! Wychodzić! - krzyknął gniewny głos.- Wojsko atakuje! - Był to głos Adama.Oliwia i Agnieszka, chwyciwszy w ręce fałdziste spódnice, pobiegły pędem - w kierunku, skąd usłyszały głos Adama.Młodsza kobieta szybko wyprzedziła starszą.Filip biegł obok Oliwii, perswadując:- Ależ nie pędź tak, moja droga! Dostaniesz ataku serca.Doprawdy, powinniśmy wracać!Oliwia nie odpowiadała.Ale przystanęła zdyszana i oparła się na jego ramieniu.Adam i Pat O’Sullivan przy pomocy Jima Birketta i Tygrysa Smitha odciągali siłą tych dwóch awanturników: Barlowa i Carpentera.Jazda ruszyła do ataku.Ci dwaj, rozgrzani własną pasją tak, iż jakby rozum postradali, z grupą innych szykowali się do przyjęcia ataku uzbrojeni w drągi, wyłamane sztachety, gałęzie oberwane z drzew.Adam rzucił się między atakującą jazdę a swoich towarzyszy i ledwie rzuciwszy okiem na jeźdźców, odwrócił się do nich plecami i rozłożywszy ramiona, w ostatnim daremnym wysiłku próbował skierować do odwrotu swoich towarzyszy.Tuż nad nim rozległ się głos, wydający rozkaz trzem policjantom, biegnącym do agresywnej grupy:- Aresztować tego człowieka! On wyłamał sztachety.I przekroczył zabroniony teren.Adam obrócił się w miejscu - i ujrzał Edwarda Patona na koniu ze wzniesioną do ciosu szablą.- Chcesz po raz drugi udawać prokuratora? - krzyknął Adam.Trzej policjanci biegli do niego.Wyrywał się i szarpał.Kundel skakał, ujadając, na konia.Spłoszony koń Edwarda stanął dęba.Jeździec szarpnął się gwałtownie, przednie kopyta opadły.Barlow i Carpenter pędzili na Edwarda.Niespodziewanie Barlow poczuł, że jakieś silne ramiona chwyciły go wpół i rzuciły nim o ziemię.Przewracając się na ziemi, wrzasnął:- Ty przeklęta glino, ja cię ze skóry obedrę!Usiadł.Patrzył w twarz tego lalusia, brata Adama.Wytworne ubranie potargane, w oczach wściekłość.- Nie bądź skończonym durniem! - sapał Alek.- Co? Twój brat zabity? A ty mnie zatrzymujesz.- Barlow podnosił się z ziemi.Pat i Tygrys Smith - korzystając z tego, że policjanci stali, zakłopotani na chwilę, nad postacią leżącą nieruchomo z twarzą ukrytą w trawie - obezwładnili Berta Carpentera.- Nie wolno ci prowokować więcej nieszczęść! - Alek syczał w pasji.Barlow zignorował jego słowa, ale burknął z uznaniem:- Muszę przyznać, że jesteś silniejszy, niżbym się spodziewał!- A ja muszę przyznać - odparł Alek - że istotnie trzeba nam czegoś więcej niż przemówień!Agnieszka klęczała przy mężu.Filip z tkliwością, która by ją zdziwiła, gdyby mogła w tej chwili o tym myśleć, pomógł jej odwrócić bezwładne ciało na plecy.Patrzył badawczo w twarz syna.Tak właśnie, pod kopytami atakującego żołnierza, zginęła jego matka, tamta Agnieszka Hunter.Oliwia stała nad nimi z oczyma suchymi, twarzą zmienioną ze zgrozy.Agnieszka była pielęgniarką z zawodu.Jej umiejętność pozwoliła na opanowanie emocji.Spokojnymi ruchami rozluźniła ubranie przy szyi Adama.Wsunęła dłoń pod koszulę, potem przyłożyła ucho do jego piersi.Wyprostowała się, jej spokojna twarz była jak maska, niczego nie zdradzająca, i wzięła w dwa palce rękę Adama, by wyczuć puls.Filip ujął Oliwię pod ramię.Ogromna większość tłumu opuściła już Park: jedni poszli w ślad za przywódcami Ligi na Trafalgar Sąuare, inni uznali, że najbezpieczniej będzie powędrować bocznymi ulicami do domów.Policjantów, którzy byli świadkami wypadku Adama, odwołał inspektor w obawie, aby jego ludzie nie byli zmuszeni do świadczenia przeciw pułkownikowi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]