[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dalej poruszał się podobnie i w krótkim czasie osiągnął skraj krateru.Zablokował rolki na pozębionym szczycie.Teraz czekało go zejście w dół, do równiny zamkniętej przez mury antycznych skał.Zawahał się.Przed rozpoczęciem zejścia odwrócił pudło z dwiema gorejącymi głowniami, które były jego oczami, w poszukiwaniu znajomego białego światła, światła z bazy, z której wyruszył.Nie dostrzegł go, więc ponownie zanalizował przestrzeń z wytężoną uwagą.Z góry badał całą długość horyzontu, panoramę mrocznych lodów, ciemnych dolin i zarysy innych kraterów.Patrzył uważnie, lecz biały reflektor był wciąż ukryty, a Uran w głębi siebie poczuł coś nowego, czego jeszcze nie chwytał, nie rozumiał w całości.Wydało mu się, że słabnie światełko chochlika, siedzącego na kwarcowym tronie w sercu jego umysłu.Mały Uran stał na skraju krateru, okryty ciemnością nocy i gwiazdami, kołysany przez rodzące się słodkie uczucie, które wolno wynurzało się z zakamarków jego własnego „ja”.Automat był zdziwiony i czuł coś, co być może w słowniku wyrytym w jego magnetycznych obwodach, zostało zdefiniowane jako „nostalgia”.Nostalgia? spytał się bez przekonania, nie dowierzając, że mógł czuć nostalgię, tęsknotę za bazą, za Towarzyszem?Wydało mu się, że z chochlika tryskał nowy blask.Nadal stał nieruchomy, na szczycie, na krawędzi, gdzie panowała absolutna cisza.W myślach widział obraz bazy i postać tego głupca.To uczucie dawało się coraz bardziej we znaki.Widział białe, plastikronowe ciało, o wiele wyższe od niego, zrobione na podobieństwo człowieka, z nogami i ramionami.Jak człowiek.Wiele razy mały robocik myślał o człowieku, zastanawiał się nad związkiem między nim a człowiekiem, między nim, chochlikiem, Towarzyszem a człowiekiem.Poczuł drżenie w środku, a światło chochlika stało się znowu bardziej intensywne i jasne.Jest wiele rzeczy, mówił sobie, jest wiele rzeczy, których musi się nauczyć.Spojrzał na horyzont i znowu pomyślał o tym ignorancie Towarzyszu, który twierdził, że go stworzył.Zastanawiał się, co też on może w tej chwili robić; wyobraził go sobie na stołku, na mrocznej, przykrytej gwiazdami równinie, wykonującego obowiązki, które nałożyli na niego ludzie.Mały automat wprawił w ruch rolki.Powoli i ostrożnie zaczął schodzić ku wulkanicznej równinie.Wtem zatrzymał się zdumiony.Wysunął teleskopowe ramię i dotknął czegoś, co przypominało gumową piłkę.Co to u licha, mogło być?Rozejrzał się dookoła, zerknął na mroczny zakręt na zboczu krateru, w który właśnie wszedł, i jego czujniki wykryły obecność jeszcze trzech podobnych rzeczy.Uran czuł, jak plączą mu się obwody.Wiedział bowiem, że te rzeczy nie mogły istnieć na Oberonie.Nie mogły istnieć, ponieważ przy stu sześćdziesięciu stopniach poniżej zera każda rzecz musiała ulec zamrożeniu, zesztywnieniu.Te rzeczy zaś były elastyczne, jak z gumy, czy żelatyny.Metalowe ramię dotknęło jeszcze jednego i mały robot coś zauważył – w porównaniu z otoczeniem temperatura tych rzeczy była wyższa.O wiele wyższa.Skąd pochodziło to ciepło?Robot pomyślał, że istnieje tylko jedna odpowiedź: Ciepło było wytworzone przez te rzeczy.Jak? Niezły problem.Uran westchnął i zaczął rytmicznie, na przemian się cofać i ruszać do przodu na swych rolkach.Te rzeczy musiały być zrobione ze specjalnej substancji, zastanawiał się, substancji o dużej wytrzymałości termicznej, w przeciwnym razie ciepło natychmiast by się ulotniło.Kto wie, spytał sam siebie, może Towarzysz coś o tym wie.Może, z jakiegoś dziwnego powodu ukrywał przed nim tę sprawę lub też naprawdę nic o tym nie wiedział.To nic dziwnego, Towarzysz, mamrotał do siebie robot, był zbyt wierny rozkazom i nie oddalał się nigdy zanadto od bazy.Tak więc nigdy niczego nie odkrył.Znów wyciągnął teleskopowe ramię i musnął żelatynową kulkę.Poczuł lekkie wyładowanie elektryczne.Aż podskoczył ze zdziwienia – jak to było możliwe? Ponowił próbę, teleskopowe ramię wolno rozsuwało się z wyważoną powolnością, aż wieńczące ramię kleszcze musnęły galaretowatą piłkę.Ponownie przez małego Urana przebiegł lekki prąd elektryczny.Wycofał metalową kończynę, a jego czerwone oczy nadal utkwione były w tych rzeczach, osadzonych w kamienistym sklepieniu.Robot poczuł się zadowolony; czymkolwiek te rzeczy były, miał do czynienia z ważnym odkryciem.Musiał wrócić do stacji i poinformować o nim swego przyjaciela.Jeszcze raz dotknął czegoś w rodzaju gumowej kuli i cofnął się, ześlizgując się na rolkach aż do środka krateru.Skontrolował instrumenty i o poczuł, że mdleje.Ależ z niego głupiec, idiota, dureń!Stał bez ruchu, na środku krateru, czekając, aż ktoś przyjdzie go uratować.10.CiemnoStary George mógł się założyć, że coś było nie tak.Krowy nerwowo ryczały, w kurniku kury trzepotały skrzydłami, dziobały się nawzajem i histerycznie grzebały w piasku.George zatrzymał się pośrodku klepiska, podciągnął pasek starych spodni i poprawił wytartą koszulę.Rozejrzał się dookoła.Dziś wieczór, gderał, coś się wydarzy.Burza, trąba powietrzna, a może trzęsienie ziemi.George wciąż się rozglądał wkoło.Kiedy spojrzał na Słońce, przymknął oczy.On się nie martwił; nie miał powodu.Pozamyka zwierzęta, przykryje ubrania, zaniesie paszę do stajni.A potem schroni się w swojej starej zagrodzie, pod pierzyną, w skrzypiącym łóżku.Nic nie było w stanie zagrozić jego chałupie – nawet trzęsienie ziemi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •