[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedwabiste blond włosy.Niemożliwie białe, równe zęby.Duże niebieskie oczy.Wypisz, wymaluj - model z okładki romansu.Dla kobiety, której wyobrażenie o sobie zawierało się w słowach „myszowata” i „niska”, spotkanie takiego mężczyzny jak Ian można było porównać do rozjechania przez pędzący Pociąg Miłości.Zwalił ją z nóg (dosłownie, wózkiem sklepowym) i cucąc na parkingu lokalnego Wal-Martu, uwiódł swoją poetycko wymiętoloną koszulą oraz kwiecistymi komplementami.Ich romans - wczoraj minęły dwa miesiące - był jak wspaniały, różowy sen, a ona ciągle czekała, kiedy nadejdzie ten moment, gdy się z niego przebudzi.Sen jednak zaczął zmierzać w kierunku surrealistycznej paniki i wszystko, co Cecilia mogła wykrzesać w odpowiedzi na entuzjazm Iana, sprowadziło się do nikłego uśmiechu i cichego:- Wygląda wspaniale.I chyba tak by właśnie wyglądał ten statek dla bohaterki z okładki romansu.Kiedy Ian wspomniał o niespodziance, to z desperackim optymizmem pomyślała o rejsie liniowcem, o czymś w rodzaju pływającego miasta, z drogeriami, kręgielniami i siedmioma jadalniami wielkości sali balowej.Zrobiła nawet rekonesans wśród ofert last minute.Ale ten ogromny statek kołyszący się na wodzie jak korek nie był liniowcem, na którym spędza się nudny, stary, dobry miesiąc miodowy.Nie, wyglądał jak wyjęty prosto z opowieści o piratach - wysokie maszty, bocianie gniazdo.Miał nawet piracką flagę.Co za idiotyzm!- Kiedy? - Starała się, by jej głos nie brzmiał jak pisk.- Kiedy.- „Utopimy się - pomyślała.- Tak, zatoniemy i utopimy się”.- Kiedy odpływamy? - wykrztusiła wreszcie.- Odpływamy? - powtórzył Ian, podniósł ją do góry i zaczął nią wywijać przyprawiające o zawrót głowy i nudności spirale.- W ciągu godziny, Cess.Czyż to nie wspaniale?To, że nie poskarżyła się na przeklęte zdrobnienie imienia, najlepiej świadczyło, jak ją wszystko przytłoczyło.Cess?! Ohyda! „Cecilia, jeśli nie masz nic przeciwko” - wyobraziła sobie, że mówi te słowa z chłodnym dostojeństwem, jak bohaterki w powieściach, prostując ramiona i posyłając mu władcze spojrzenie.Zacisnęła oczy i uczepiła się Iana, jakby walczyła o życie, aż świat dookoła przestał w końcu wirować.Cóż, przynajmniej miała blisko siebie jakieś męskie muskuły.Jeszcze dwa miesiące temu ich nie było.Nie miała nic prócz siebie samej.„Ach! - westchnęła jakaś wiarołomna część jej serca.- Czyż to nie było wspaniałe życie?”Zszokowana uświadomiła sobie, co usłyszała przed chwilą: „Odpływamy? w ciągu godziny?!”.Chyba musiała wydobyć z siebie jakiś pisk protestu, bo Ian, którego włosy jedwabiste jak łany kukurydzy i koszula poety romantycznie powiewały na wietrze, spojrzał ku niej w dół i powiedział:- Zaufaj mi.Pokochasz to.Jestem pewien.Zdołała jakoś przejść kilka kroków po skraju nabrzeża, głównie dzięki temu, że jak niedźwiedź obejmował jej ramiona.Ze strachu zamilkła i dała sobą kierować.- Oto on, Cess.Czyż nie jest piękny? Pomyślała, że pewnie tak, na jakiś przerażająco piracki sposób.Statek stał zakotwiczony niedaleko, kołysał się na falach, a jego strzeliste maszty obwiązane linami wyglądały jak gałęzie pokryte pajęczyną.Zaczęło się chmurzyć, a znad oceanu nadciągała kipiąca mgła.Doskonale! Cóż, można by ją wykorzystać i zniknąć.Już zaczęła się przesuwać bokiem, kiedy Ian tłamszącym objęciem znów przyciągnął ją do siebie.Uciekła się do sceny dostojeństwa, którą wcześniej sobie wyobrażała - do tej z wyprostowanymi plecami.- Ian, nie możemy tego zrobić.To jest niemożliwe.- Nie możemy? O co ci chodzi? Powiedziałaś, że za mnie wyjdziesz, prawda?Cóż.tak.Powiedziała.Ale było to coś w rodzaju „Tak, oczywiście, kiedyś.”, a nie „Tak, Boże, zawlecz mnie do portu i wsadź na swoją łajbę!”.- Ian, posłuchaj - zaczęła znowu.- Ja naprawdę nie mogę.Zamilkła, bo zaprowadził ją na krawędź drewnianego pomostu i nagle pomiędzy nią a mazistą, zdradliwą wodą nie było nic oprócz jego ramienia.Głos uwiązł Cecilii w gardle.Gdzieś w gęstniejącej mgle usłyszała rytmiczny plusk wioseł.„Powiedz mu.Powiedz mu, że nie możesz za niego wyjść.Powiedz mu!” - rozkazał głos w jej głowie.Otworzyła usta, żeby tak właśnie zrobić, kiedy z szarej mgły wyłoniła się łódź.Czarna, błyszcząca szalupa z sześcioma mężczyznami u wioseł i jednym stojącym prosto z założonymi rękoma jak jakiś posąg.Z pewnością był to dowódca.Szyper czy inny herszt piratów.„Cóż - pomyślała drętwo Cecilia - Ian zadbał o autentyczność”.Nigdy w życiu nie widziała bardziej wiarygodnie wyglądającego zbira.Brązowa od słońca skóra.Masa ciemnych, kręconych, przyprószonych siwizną włosów byle jak związanych przepaską i sponiewierany trójkątny kapelusz na głowie.Nie był wysoki, z pewnością nie tak jak Ian.Miał na sobie ciężki, wyglądający jak antyk płaszcz z zardzewiałymi miedzianymi guzikami i startymi monetami na rękawach.Spłowiały i poplamiony morską wodą.Jego oczy były ciemne i dzikie, a przez szczecinę wąsów i kozią bródkę nie mogła dostrzec wyrazu twarzy mężczyzny.Ale na ile mogła ocenić, miał chyba właśnie zamiar wyciągnąć zza pasa przerażający kord i zażądać, żeby oddała pieniądze, jeśli jej życie miłe.- Ach! - zawołał Ian na jego widok - kapitanie Lockhart, pozwoli pan, że przedstawię moją przyszłą żonę, Cecilię Welles.Kapitan Lockhart przeniósł swoje niezgłębione spojrzenie z Cecilii na Iana i z powrotem.- Jeśli pan musi - powiedział najbardziej niedbałym tonem, jaki w życiu słyszała.Wcześniej chciała odwrócić się i dać drapaka, ale właśnie w sposób nagły, denerwujący i porażający dotarło do niej, dlaczego tak naprawdę tu jest.Znalazła idealnego faceta i nie było powodu, absolutnie żadnego powodu, żeby nie potraktować tego jak niewiarygodnie szczęśliwego przełomu w jej życiu.Byłaby głupia, gdyby się odwróciła i uciekła, bo na pewno już za sekundę jakaś inna kobieta stałaby tu przyklejona do Iana.Cecilia wyprostowała ramiona i poraziła obszarpanego żeglarza takim spojrzeniem, jakim nie byłaby nigdy zdolna obrzucić Iana.- Tak - oznajmiła.- Musi.Czy to nasz pojazd?Pirat splótł ręce za plecami i z łatwością kołysał się wraz z rytmem fal nacierających na małą łódź
[ Pobierz całość w formacie PDF ]