[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Witajcie, małe imienniczki – powiedział, gdy został z nimi sam na sam.– Razem z zaskórniakami starczycie akurat.Nie zdradził Ważce wiele ze swoich planów, głównie dlatego, że sam ich za bardzo nie układał, licząc na ślepy traf i ufając swemu rozumowi, który rzadko go dotąd zawodził, jeśli naturalnie dawało się skorzystać z jego podpowiedzi.Dziewczyna prawie nie zadawała pytań.Chciała wiedzieć jedynie, czy całą drogę przyjdzie jej odbyć w męskim przebraniu.– Tak – odparł.– Ale tylko w przebraniu.Zaklęcie podobieństwa nałożę na ciebie dopiero na Roke.– Myślałam, że użyjesz raczej zaklęcia Przemiany.– To by nie było mądre – powiedział, udanie naśladując surowy ton Mistrza Przemian.– W razie potrzeby oczywiście bym to uczynił, ale sama się przekonasz, że czarnoksiężnicy wolą nie szafować wielkimi zaklęciami.Nie bez powodu.– Równowaga – stwierdziła dziewczyna, przyjmując to jak coś najbardziej oczywistego.Jak zwykle zresztą.– No i może dlatego jeszcze, że obecnie podobne sztuki nie mają tej mocy co dawniej – dodał.Sam nie wiedział, dlaczego właściwie stara się umniejszyć jej wiarę w moc czarów; może dlatego, że każda szczerba w jej sile, jej spoistości, była mu ułatwieniem.Zaczął od próby zaciągnięcia jej do łóżka, którą to grę uwielbiał.Z czasem gra zmieniła się w rodzaj rywalizacji, czego się nie spodziewał, ale nie potrafił już jej teraz przerwać.Postanowił nie tyle zdobyć dziewczynę, ile ją pokonać.Nie mógł przecież pozwolić, aby to ona zwyciężyła jego.Musiał dowieść jej, i sobie, że te wszystkie sny były bez znaczenia.Wcześniej, gdy próbował się do niej zalecać, przełamać fizyczną obojętność jej wielkiego ciała, zniecierpliwiony rzucił na nią zaklęcie uwodzące.Pogardzał sobą za słabość, która zmusiła go do wyszukania tej formuły, chociaż była to formuła skuteczna.Rzucił ją, gdy Ważka naprawiała krowi postronek, charakterystyczny zbieg okoliczności.Ona jednak nie stopniała z ochoty, jak dziewczyny z Havnoru czy Thwil, które wcześniej zwykł wykorzystywać, tylko zamilkła, posmutniała jakby.Przestała pytać bez końca o Roke, sama też jakoś nie odpowiadała na zagadywanie.Gdy podszedł ostrożnie i ujął jej dłoń, uderzyła go w twarz, aż w głowie zaszumiało.Potem wstała i bez słowa wyszła ze stajni.Paskudne psisko podreptało za nią.Obejrzała się jeszcze, szczerząc zęby w uśmiechu.Skierowała się do starego domu.Gdy czarnoksiężnikowi przestało dzwonić w uszach, poszedł za nią w nadziei, że czar jednak zadziałał i że w ten szczególny sposób postanowiła zaprosić go wreszcie do łóżka.Gdy był już blisko budynku, usłyszał brzęk tłuczonej zastawy.Zapijaczony ojciec Ważki wyszedł chwiejnym krokiem, ale wyraźnie wystraszony i zmieszany.Ścigał go głośny i gniewny głos córki:– Precz z domu, pijaku zdradziecki! Rozpustniku śmierdzący i bezwstydny!– Wzięła mi kubek – pisnął niczym szczenię Władca Irii, patrząc na obcego.Psy, skomląc, tłoczyły się dookoła.– I stłukła go.Ivory poszedł i nie wracał przez dwa dni.Trzeciego dnia podjechał na próbę w pobliże Starej Irii.Dziewczyna zeszła z góry, aby się z nim spotkać.– Przepraszam, Ivory – powiedziała, spoglądając nań ciemnopomarańczowymi oczami.– Nie wiem, co we mnie wstąpiło.Byłam zła.Ale nie na ciebie.Wybacz, proszę.Wybaczył jej bez zwłoki i więcej po to zaklęcie nie sięgał.Już niebawem, myślał teraz, już niebawem obędzie się bez zaklęcia.Zdobędzie rzeczywistą władzę nad dziewczyną.Zrozumiał w końcu, jak osiągnąć cel.Sama mu to umożliwiła.Była niesamowicie silna i zdecydowana, ale szczęśliwie była też głupia.On wręcz przeciwnie.Birch wysyłał właśnie do Kembermouth wóz z sześcioma beczkami dziesięcioletniego faniana zamówionego przez tamtejszego handlarza winem.Ucieszył się, że czarnoksiężnik pojedzie jako ochrona, gdyż wino było cenne i chociaż młody król zaprowadzał porządek, jak tylko mógł energicznie, na drogach wciąż można się było natknąć na bandy rozbójników.Tak zatem Ivory opuścił Westpool na wielkim wozie ciągnionym przez cztery perszerony.Wóz toczył się z wolna, trzęsąc na nierównej drodze, a Ivory siedział z tylu, machając nogami.Przy Wzgórzu Jackass z pobocza podniosła się jakaś postać i poprosiła woźnicę o podwiezienie.– Nie znam cię – odparł tamten, unosząc ostrzegawczo bat.– Niech chłopak wsiada, dobry człowieku – powiedział Ivory, obchodząc wóz.– Nie zrobi ci krzywdy, gdy ja tu jestem.– Ale proszę mieć na niego oko, panie – mruknął woźnica.– Niezawodnie – odparł Ivory, puszczając oko do Ważki.Stosownie brudna i przebrana w starą bluzę roboczą chłopaka od wszystkiego, legginsy i obrzydliwy kapelusz, dziewczyna nie odmrugnęła.Grała bezbłędnie swoją rolę nawet wtedy, gdy zwieszając nogi, siedli oboje z tyłu wozu za sześcioma wielkimi beczkami po ponad sto dwadzieścia galonów każda, które oddzieliły ich wyraźnie od sennego woźnicy.Równie senne, letnie wzgórza i pola przesuwały się z wolna obok.Ivory próbował zaczepiać dziewczynę, ale ona tylko pokręciła głową.Być może teraz, gdy przyszło do realizacji zwariowanego pomysłu, zaczęła się jednak bać.Trudno było orzec.Siedziała milcząca i poważna.Jak już wezmę ją pod siebie, to potem może być strasznie nudno, pomyślał Ivory.Myśl ta wzburzyła go na chwilę, ale gdy spojrzał na dziewczynę, obawy pierzchły uśmierzone jej masywną i realną obecnością.Wiodąca przez niegdysiejszą Domenę Irii droga pozbawiona była zajazdów.Gdy słońce zbliżyło się do płaskich, zachodnich równin, zatrzymali się w gospodarstwie, gdzie oferowano stajnię dla koni, schronienie dla wozów i siano na strychu stajni dla woźniców.Strych był ciemny, pełen siana i wonny.Ivory nie czuł wcale pożądania, chociaż Ważka zległa niecałe trzy stopy od niego.Tak dobrze grała przez cały dzień mężczyznę, że nawet jego w połowie przekonała.Może jednak uda się jej oszukać starych! – pomyślał, uśmiechnął się do tej myśli i zasnął.Następnego dnia podróży przeszły nad nimi dwie letnie burze z ulewą i zmrokiem dotarli do Kembermouth, otoczonego murami, dostatniego miasta portowego.Zostawili woźnicę, by zajął się sprawami swego pana, i ruszyli poszukać gospody przy nabrzeżach.Ważka podziwiała miasto w milczeniu, które równie dobrze mogło być oznaką zdumienia, dezaprobaty lub zwykłej tępoty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]