[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeszcze tego samego dnia wezwał naczelnego konstruktora i nakazał szczegółowo sprawdzić działanie aparatury.Wszystko było w porządku.Wieczorem podjął jeszcze jednią próbę.Tym razem usiłował czynnie przeciwstawić się fantomowi.Ale ten był silniejszy.Gorzej — każda z kolejnych fantowizji stawała się okropniejsza.Chcąc zagłuszyć wspomnienie, próbował wywoływać inne warianty wizji, starał się myśleć tylko o tym, co dawało mu kiedyś najwięcej zadowolenia, ale wszędzie gdziekolwiek ginęli ludzie — mieli oni twarze Nike Balder…Seans zakończył się szokiem i załamaniem psychicznym.Wówczas właśnie wezwał mnie do siebie.Próbowałem, jak umiałem, wytłumaczyć przyczyny zjawiska.Mówiłem, że złudnikowe wizje są po prostu snami na jawie, swobodnym biegiem kojarzeń poddanym tylko w ograniczonym stopniu kontroli woli i programowaniu zewnętrznemu, że wszystko, co kiedykolwiek zostało zapisane w pamięci, może być wykorzystane jako tworzywo majaków.Ale on, mimo że przytakiwał, nie mógł się uspokoić.Zapisałem mu różne środki psychotoniczne, zaleciłem wyjazd, wypoczynek poprzez zmianę otoczenia, a przede wszystkim kategorycznie zabroniłem dalszych prób przekształcenia wizji.Chodzi ci o ten głos? Nie łam sobie głowy.Wytłumaczenie jest zupełnie proste.Wypytywałem później szczegółowo Nike Balder o ów dzień, kiedy nastąpił pierwszy szok.Generał zapomniał zamknąć drzwi na klucz.W czasie seansu Nike weszła do gabinetu i zobaczyła ojca leżącego pod hełmem.Wydawało jej się, że zemdlał, i krzyknęła przerażona, a on począł wówczas wołać: „Nie, nie! Puść mnie! Precz!” Później bała się mu o tym powiedzieć…Trzeciego dnia po mojej wizycie Balder zadzwonił do mnie osobiście.Powiedział, że zdecydował się posłuchać mojej rady i wyjeżdża na dłuższy wypoczynek.Wydawało się, że jest spokojny, pod koniec rozmowy zapytał jednak niespodziewanie, czy nie rozwiązałoby to problemu, gdyby on sam, w czasie wizji, zniszczył ten nieszczęsny fantom.Odpowiedziałem, żeby absolutnie nie ważył się kontynuować eksperymentów.Odrzekł, że mogę być o niego spokojny — żadnego głupstwa nie zrobi…To była nasza ostatnia rozmowa.Rano znaleziono go martwego pod hełmem złudnika.Aparat był włączony.Zgon nastąpił na skutek pęknięcia naczynia krwionośnego w mózgu.Ciekawe, że mniej więcej w tej samej okolicy na skórze czaszki można było stwierdzić zewnętrzne zmiany, jakby po silnym uderzeniu.Początkowo nawet podejrzewano morderstwo.Fantom? Być może.Mnie się jednak wydaje, że Balder zrobił to, co zapowiedział, l udało mu się.Zabił tego porucznika…Dlaczego zginął?Nie rozumiesz? Przecież to był on sam!Stefan WeinfeldZwrotnica czasuNiech pan tu sobie usiądzie — powiedział do niego pielęgniarz, a wręczając mu papiery, pochylił się nade mną i szepnął: — Proszę się nie bać.Spokojny!Po raz pierwszy w życiu zostałem sam na sam z wariatem.Było to podniecające i nieco przerażające, ale miałem wtedy dwadzieścia lat i we wszystkim doszukiwałem się przygody.A jakiej to innej przygody można oczekiwać, gdy się jest sekretarzem psychiatry? Szczerze mówiąc przyjąłem tę pracę, pierwszą w moim życiu, raczej z pobudek materialnych, licząc na to, że uda mi się dzięki niej pogodzić dopiero co rozpoczęte studia z trudnymi warunkami życia w powojennej Europie.Ja potrzebowałem pieniędzy, a profesor D., światowa znakomitość w dziedzinie rozwiązywania zagadek poplątanych mózgów, potrzebował kogoś do czuwania nad rozległą korespondencją i do porządkowania notatek.Zgłosiłem się więc i zostałem przyjęty.W ciągu pierwszych dwóch miesięcy nie miałem możliwości obserwowania pacjentów profesora.Dopiero teraz…Spojrzałem spod oka.Młody człowiek, w moim wieku, zamyślony.Zerknąłem w papiery.Rozpoznanie po łacinie, imię, nazwisko… Rudolf Diesel.Diesel?— Ma pan to samo nazwisko, co wynalazca silnika wysokoprężnego — powiedziałem.Podniósł głowę i spojrzał na mnie tak, jak „gdyby dopiero w tej chwili mnie zobaczył.— To nie jest sprawa tego samego nazwiska, ja jestem nim! — powiedział.A więc mania wielkości! I oryginalna — ani Cezar, ani Napoleon, tylko właśnie Diesel.Chłopak z wyobraźnią, a nawiasem mówiąc, pewnie jakiś student, którego umysł nie wytrzymał trudów nauki i życia.— Pan mi oczywiście nie wierzy…Tak zaczął, a ja słuchałem jego opowiadania z coraz większym zainteresowaniem, zapominając, z kim mam do czynienia.— Pan mi oczywiście nie wierzy… Patrzy pan na mnie i widzi swojego rówieśnika, który podaje się za dojrzałego człowieka zaginionego trzydzieści pięć lat temu.Tak… to było akurat trzydzieści pięć lat temu… Gdybym żył normalnie, miałbym teraz równo dziewięćdziesiąt lat.Wszystko się jednak potoczyło inaczej.Od tej wrześniowej nocy, kiedy przepływałem przez kanał La Manche.W każdej książce dotyczącej historii techniki może pan sobie przeczytać: „wielki wynalazca znikł bez śladu w czasie swojej podróży do Anglii”.I tylko domysły — czy to było samobójstwo w wyniku katastrofy finansowej, czy zabójstwo z powodu zagrożenia czyimś interesom.Pisano o mnie… Zapoznałem się zresztą z tym wszystkim dopiero w ostatnich tygodniach… To znaczy, w ostatnich tygodniach przed zatrzymaniem mnie tutaj — poprawił się i ciągnął dalej: — Istotnie zniknąłem z tego świata, ale w sposób zupełnie inny, aniżeli ktokolwiek mógłby sobie to wyobrazić wówczas, a nawet i dzisiaj.Cofnąłem się w przeszłość.Jego ostatnie słowa skojarzyły mi się z wellsowskim wehikułem czasu.Czyżby to fantazja wielkiego pisarza doprowadziła tego chłopca do szaleństwa?— Pan zapewne przypomina sobie powieść Wellsa — podjął, jak gdyby czytając w moich myślach — i sądzi, że korzystając z takiego fantastycznego pojazdu pognałem w przeszłość lub w przyszłość.Cenię Wellsa, ale wehikuł czasu może istnieć tylko w wyobraźni pisarza.Takie jest przynajmniej moje zdanie, a proszę mi wierzyć: zajmowałem się tymi sprawami bardziej niż ktokolwiek inny.Zresztą w owym okresie, po opublikowaniu przez młodego Einsteina teorii względności, istota czasu, treść tego pojęcia zajmowały niejednego fizyka.I dziwna rzecz, każdy z nich rozpatrywał — teoretycznie, rzecz prosta — możliwość przesuwania się w czasie, wstecz i naprzód, zachowując jednak zawsze jeden niezmienny kierunek biegu czasu: w przyszłość
[ Pobierz całość w formacie PDF ]