[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oddychała szybko.–Nigdy… nie robiliśmy… tego… w samochodzie –wydyszała, odpinając guziki jego spodni.Nie obchodziło jej, że stoją przed pensjonatem, nie zwracała uwagi na parkujący obok pojazd.Artur cofnął się.–Zaraz będziemy w pokoju – powtórzył.Otworzył drzwiczki i nie patrząc w jej kierunku, wysiadł z samochodu.Agnieszka westchnęła ciężko i zrobiła to samo.Dostrzegła, że nowo przybyli to para nieco starsza od nich, prawdopodobnie już po czterdziestce.Mężczyzna był wysoki, dobrze zbudowany, ciemnowłosy, z paroma srebrnymi nitkami na skroniach.Kobieta, drobna, sporo niższa, ale wzrostu więcej niż średniego, miała proste włosy do ramion w odcieniu platynowego blondu.Agnieszka odwróciła wzrok i wyciągnęła torbę z bagażnika.Artur wziął dwie pozostałe i skierowali się do wejścia.Wpuściła ich 108pulchna, dosyć niska kobieta w nieokreślonym wieku o tlenionych włosach.–Dzień dobry – powiedział Artur, a Agnieszka uśmiechnęła się słabo.– Mieliśmy zarezerwowaną dwójeczkę.Kobieta wskazała pokój i oznajmiła, że obiad za dwadzieścia minut, po czym otworzyła drzwi następnym gościom.Artur postawił torby i przyciągnął żonę do siebie.Włożył dłonie pod bluzkę i zachłannie szukał ust.Nie broniła się, ale poprzedni entuzjazm ulotnił się całkowicie.–Mamy dwadzieścia minut – szeptał Artur, mocując sięz zapięciem stanika.– Zdążymy.Tak, zdążylibyśmy nawet ze trzy razy, pomyślała z nagłą ironią, lecz posłusznie pomagała się rozbierać, umiejętnie odwzajemniając pieszczoty.Kiedy w nią wszedł i poruszał się rytmicznie, przyciągnęła go i poszukała ust, ale pragnęła już tylko, aby akt się skończył.Nie pozorowała uniesienia, nigdy nie udawała.Wsłuchiwała się w przyspieszony oddech męża, odliczając sekundy.Za chwilę opadł bezwładnie.Musnęła nagie, spocone plecy łagodną pieszczotą.Po paru minutach uniósł głowę, odsunął włosy z jej twarzy i pełnym czułości gestem odgarnął je za ucho.–Znowu nie było ci dobrze – zauważył smutno.Miała ochotę wrzeszczeć i uderzyć go z całej siły.Po chwili wściekłość zmieniła się w znane poczucie winy.Mimo to nie potrafiła się przemóc i powiedzieć, jak mówiła tysiące razy, że orgazm nie ma znaczenia, a jej jest dobrze, bo go kocha.Podniosła się.–Pójdę wziąć szybki prysznic – rzekła, ignorując słowa męża.109Wstała i unikając wzroku Artura, przeszła do łazienki.Prysznic wydawał się koniecznością; musiała spłukać spermę.Zakręciła wodę, opuściła kabinę i rzuciła szybkie spojrzenie w lustro.Chociaż skończyła trzydzieści pięć lat, jej uroda pozostała świeża i dziewczęca.Zachowała świetną figurę: długie, szczupłe nogi, zaokrąglone biodra, zmysłowe wcięcie w talii i niezbyt duże, ale kształtne, jędrne piersi.Delikatna cera o brzoskwiniowym odcieniu harmonizowała z karminem pełnych, zmysłowych warg.Gęste, starannie wytuszowane rzęsy okalały duże, niebieskie oczy.Burza złotobrązowych loków, sięgająca połowy pleców, dodawała Agnieszce subtelnego seksapilu.Wzruszyła ramionami i upięła włosy w wysoki kucyk, odsłaniając wyraźnie zarysowane kości policzkowe.Wciągnęła granatowe dżinsy oraz błękitny T-shirt i opuściła łazienkę.Z ulgą dostrzegła, że mąż, już ubrany, zajmował się rozpakowywaniem torby.–Schodzimy? – Jej głos brzmiał zupełnie naturalnie.–Tak.– Artur uśmiechnął się, a ją na powrót wypełniła czułość i wyrzuty sumienia.–Podeszła i przytuliła się przelotnie.–Kocham cię – szepnęła.To chyba była prawda.Gospodyni uwijała się, roznosząc zupę.–Usiądą państwo przy stoliku z państwem Rowińskimi,dobrze? – spytała.Agnieszka zauważyła, że kobieta zwraca się w zasadzie tylko do Artura, a jej zachowanie można określić jako kokieteryjne.110–Oczywiście.– Artur odpowiedział młodzieńczymuśmiechem, takim samym jak ten, który kiedyś zawrócił Agnieszce w głowie.Zapewne za dwadzieścia lat pozostanieniezmieniony i wciąż będzie mącił umysły starszych i młodszych kobiet.Gospodyni wskazała miejsca przy stoliku pary, która nadjechała niemal równo z nimi.Przedstawili się i wymienili grzecznościowe uściski rąk.Kobieta miała na imię Patrycja.Jej dłonie były miękkie, o długich palcach, zakończonych wypielęgnowanymi, pociągniętymi jasnym lakierem paznokciami.Mężczyzna, Witold, miał duże, twarde ręce, a uścisk silny i pewny.Agnieszka doznała wrażenia, że jego ciemne oczy, pomimo uśmiechu, skrywają smutek.Zajęła miejsce obok, a jej kolano leciutko dotknęło jego uda.Wiedziała, że powinna cofnąć nogę, ale nie zrobiła tego.Artur nalał jej zupy.–Grzybowa – powiedział, wdychając smakowity aromat.–Pyszna – wtrąciła Patrycja, a Agnieszka zauważyła, że tęczówki blondynki mają zimny, stalowoniebieski kolor.– My jemy drugą porcję.–Mmm, rzeczywiście pyszna – stwierdziła Agnieszka, podnosząc łyżkę do ust.–Od sześciu lat przyjeżdżamy tu na weekend majowy–ciągnęła kobieta.– Miejsce jest genialne, a jedzenie zakażdym razem rewelacyjne.Agnieszka przyjrzała się mówiącej.Wydawało się, iż Patrycja tryska energią, ale w głębi stalowoniebieskich oczu czaił się niepokój, nerwowość, może nawet histeria?–Państwo pierwszy raz? 111–Tak – potwierdził Artur – i już bardzo nam się podoba.Chcesz jeszcze zupy, kochanie? – zwrócił się do żony.–Dziękuję.– Agnieszka odsunęła talerz.Nadal przypatrywała się kobiecie, niepokojąco, niemal boleśnie świadoma, że noga mężczyzny wciąż muska jej udo.Zebrała talerze i wstała.Chyba oszalała, czując pobudzenie przez nieznaczny dotyk nieznajomego faceta.–Odniosę naczynia – powiedziała, starając się nadaćgłosowi naturalne brzmienie.Dostrzegła spojrzenie Witolda i nogi jej omdlały, piersi zrobiły się twarde.Idiotka, skarciła się w myśli i odeszła do okienka.Wracając, patrzyła na Artura.Wciąż był przystojny i zachował chłopięcy urok.Wysoki, bardzo szczupły, niemal chudy, ale wysportowany, o gęstych, ciemnoblond włosach, zielonych oczach i olśniewająco białych zębach, które często ukazywał w szerokim uśmiechu.Zajęła miejsce, uważając, żeby nie dotknąć Witolda.Próbowała skoncentrować się na rozmowie, chociaż raczej należałoby to nazwać monologiem Patrycji.–Przez pierwsze dwa lata przyjeżdżaliśmy tu z synem, prawda, kochanie? – Patrycja zwróciła się do męża.–Tak – potwierdził lakonicznie mężczyzna.Agnieszka doznała wrażenia, że w oczach Witolda nie ma już melancholii, ale straszliwy, przekraczający niemal ludzką wytrzymałość ból [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •