[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I teraz mo¿emyodpocz¹æ w spokoju.Na po³y nios¹c zaprowadziliœmy Kaththeê do pos³ania z przykrytych kocem ga³êzi,które wczeœniej dla niej przygotowaliœmy, a kiedy nasza siostra le¿a³a zzamkniêtymi oczami, Kemoc spojrza³ na mnie.Nie potrzebowaliœmy czytaæ wnaszych umys³ach - próba podjêcia jutro wspina­czki przekracza³a granicerozs¹dnego ryzyka.Jeœli ¿o³nierze,którzy rozpalili ogniska, nie rusz¹ przeciw nam, a dziêki czarom naszej siostryzyskaliœmy na czasie, nie musimy siê œpieszyæ.O œwicie znów znalaz³em siê na szczycie.Tamte ogniska nadal siê pali³y,chocia¿ trudniej by³o je dostrzec w dzien­nym œwietle.Poszuka³em wzrokiemkoni.Up³ynê³a d³uga, pe³na niepokoju chwila, zanim dostrzeg³em je przezsocze­wki, jak bieg³y przez polanê.Zaskoczy³o mnie to, co zobaczy³em.Wsiod³ach tkwili jeŸdŸcy i naprawdê zosta³­bym wprowadzony w b³¹d, gdybym wtedywyruszy³ na zwiady.Nasi wrogowie bêd¹ obserwowaæ i zobacz¹ po­wracaj¹cychuciekinierów.Nie wiedzia³em jednak, jak mocna oka¿e siê utkana przez Kaththeêiluzja w bezpo­œredniej bliskoœci z przeciwnikiem.Do tego czasu byliœmy jednakbezpieczni.Kemoc do³¹czy³ do mnie i na przemian obserwowaliœmy torgiañczyki, dopóki nieskry³y siê za za³amaniem terenu.Potem zeszliœmy na dó³, ¿eby przyjrzeæ siêskalnej œcianie.By³a ona na tyle nierówna, ¿e mog³a zapewniæ bezpieczneuchwyty, a po³o¿ona niedaleko szczytu pó³ka skalna powin­na umo¿liwiæodpoczynek.Nie wiedzieliœmy, co znajdowa³o siê po drugiej stronie gór, ale niemogliœmy te¿ utrzymywaæ, ¿e staniemy tam oko w oko z czymœ nie do pokonania.Tego dnia odpoczywaliœmy w obozie, œpi¹c po kolei tak g³êboko, ¿e nieniepokoi³y nas sny.Kaththea odzyska³a si³y, których u¿y³a do stworzeniailuzji.O zmierzchu znów wspi¹³em siê na szczyt.Tym razem nie dostrzeg³emiskier ¿o³nierskich ognisk, nie zobaczyliœmy ich te¿ póŸniej w nocy.Mog³o tooznaczaæ jedno z dwóch: albo z trudem ukszta³­towane przez nasz¹ siostrê iluzjezadowoli³y oczekuj¹cych, albo szybko odkryli oni oszustwo, zwinêli obóz iruszyli za nami.Lecz nawet najdok³adniejsze badanie za pomoc¹ soczewek ka¿dejmo¿liwej kryjówki, która przyci¹gnê³aby œcigaj¹cych, nie wykaza³o, ¿e coœ jestnie w porz¹dku.- Myœlê, ¿e naprawdê odjechali - powiedzia³a Kath­thea z pewnoœci¹ siebie,której w pe³ni nie podziela³em.­Ale to nie ma znaczenia.Rano my te¿ ruszymy wdrogê ­do góry - tam.- Wskaza³a na skaln¹ œcianê.I zrobiliœmy to.Spakowaliœmy nasze zapasy ¿ywnoœci,broñ i koce w sakwy, które Kemoc i ja wziêliœmy na plecy.Miêdzy nami sz³aprzywi¹zana do sznurów Kaththea, bez brzemienia, z pustymi rêkami.Odrzuci³aopaskê z oczu, lecz nadal trzyma³a je zamkniête, staraj¹c siê widzieæ za pomoc¹kontaktu myœlowego, albowiem wci¹¿ otacza³a j¹ mg³a.Wspinaczka sz³a nam powoli i odkry³em, ¿e jest mi podwójnie trudno, jako ¿emusia³em siê koncentrowaæ nie tylko na sobie, ale tak¿e na Kaththei.Mimonarzuconej sobie œlepoty nasza siostra wykazywa³a zdumiewaj¹c¹ zrêcznoœæ, nigdynie szukaj¹c niezdarnie czy te¿ nie znaj­duj¹c uchwytu, który wyobra¿a³em sobiew myœli.Kiedy dotarliœmy do skalnej pó³ki, by³em tak zmêczony, ¿e obawia³emsiê, i¿ nie zdo³am przebyæ ostatniego krótkiego odcinka drogi.Kemoc wyci¹gn¹³rêkê ponad skulon¹ miêdzy nami Kaththe¹ i opar³ mi j¹ na kolanie.- Reszta dla mnie - oœwiadczy³ tonem nie znosz¹cym sprzeciwu.I tak nie móg³bym siê z nim o to spieraæ.By³em zbyt wyczerpany, ¿eby powierzaæbezpieczeñstwo moim s³ab­n¹cym si³om.Tak wiêc po odpoczynku zamieniliœmy siêmiejscami i mój brat obj¹³ prowadzenie.Jego twarz zastyg³a w skupieniu niczymmaska - tak zapewne wygl¹da³a przedtem moja twarz, kiedy siê bowiem odprê¿y³em,od­kry³em, ¿e mam obola³e z napiêcia szczêki.Mieliœmy szczêœcie, ¿e ust¹pi³em wtedy miejsca Kemoco­wi, poniewa¿ ostatniaczêœæ wspinaczki okaza³a siê kosz­marna.Zmusza³em moje dr¿¹ce ze zmêczeniacia³o do ostatniego wysi³ku wiedz¹c, ¿e nie mogê poci¹gn¹æ za linê izdezorientowaæ Kaththei.A¿ wreszcie nadszed³ koniec wspinaczki, znaleŸliœmysiê na przestrzeni tak rozleg³ej, ¿e mog³aby byæ p³askowy¿em.Wia³ tam zimny wiatr, który nie tylko wysuszy³ nasze cia³a z potu, ale zmrozi³nas.Dlatego poœpieszyliœmy do miejsca, w którym stercza³y ku niebu dwa szczytyroz­dzielone rozpadlin¹.A kiedy zag³êbiliœmy siê w tê szczelinê, Kaththeanagle odrzuci³a g³owê do ty³u i otworzy³a oczy z cichym, radosnym okrzykiem.Nie potrzebowaliœmy s³Ã³w, ¿eby wiedzieæ, i¿ jej œlepota minê³a.Rozpadlina, do której weszliœmy, zdawa³a siê skupiaæ w sobie ca³y ch³Ã³dgórskich szczytów.Gdy Kemoc szurn¹³ czubkiem buta bia³¹ plamê, stwierdzi³em,¿e kopn¹³ œnieg.A przecie¿ by³o lato i upa³ w tym roku bardzo dokucza³ nadole [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •