[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dopilnuj, ¿eby wszyscybyli pod stra¿¹.Potem zanieœ mapy na mostek i uwa¿aj, czy sternik w podanymczasie robi podane zmiany kursu.Operator radarowy ma byæ pod nieustannymnadzorem i niech melduje, jeœli zobaczy na ekranie choæby najmniejszy obiekt.Nasz pan Carter jest zdolny wykreœliæ zmiany kursu, które nas zaprowadz¹ prostona œrodek Eleuthery.Niech dwaj ludzie zabior¹ pana Cerdana do jego kabiny.Doktorze Marston, czy mo¿na przenieœæ tych dwóch ludzi do pañskiego gabinetubez nara¿enia ich ¿ycia?- Nie wiem.- Marston skoñczy³ chwilowo banda¿owanie d³oni Carrerasa i podszed³do Bullena.- Jak siê pan czuje, kapitanie?Bullen spojrza³ na niego przygas³ym wzrokiem.Spróbowa³ siê uœmiechn¹æ, leczzdoby³ siê tylko na grymas bólu.Spróbowa³ siê odezwaæ, lecz nie wydoby³¿adnych s³Ã³w, na jego wargach pojawi³y siê tylko œwie¿e kropelki krwi.Marstonwyci¹gn¹³ no¿yczki, rozci¹³ koszulê kapitana, zbada³ go szybko i stwierdzi³:- Mo¿emy zaryzykowaæ.Potrzebni bêd¹ dwaj pañscy ludzie, panie Carreras, silniludzie.Niech pan dopilnuje, ¿eby mu nie uciskali klatki piersiowej.- Zostawi³Bullena, pochyli³ siê nad MacDonaldem i wyprostowa³ niemal natychmiast.- Jegomo¿na przenieœæ zupe³nie bezpiecznie.- MacDonald! - wyrwa³o mi siê.- Bosman.On.on ¿yje?- Dosta³ cios w g³owê.Nieprzytomny.Przypuszczalnie ma wstrz¹s mózgu, mo¿enawet uszkodzon¹ czaszkê, ale prze¿yje.Wygl¹da na to, ¿e dosta³ te¿ w kolano.To nic powa¿nego.Poczu³em siê, jakby mi zdjêto z pleców most w Sydney.Ju¿ od wielu lat bosmanby³ moim przyjacielem, bliskim przyjacielem.W dodatku, maj¹c u boku ArchiegoMacDonalda, wszystko by³o mo¿liwe.- A pan Carter? - rzuci³ pytanie Carreras.- Nie dotykaj mojej nogi! - zawy³em.- Zanim nie dostanê znieczulenia!- On pewnie ma racjê - mrukn¹³ Marston.Przyjrza³ mi siê z bliska.- Niewielekrwi, John, mia³eœ szczêœcie: gdyby uszkodzeniu uleg³a g³Ã³wna têtnica.no, toby³oby po tobie.- Spojrza³ na Carrerasa z pow¹tpiewaniem.- S¹dzê, ¿e mo¿na goprzenieœæ, ale ze z³aman¹ koœci¹ udow¹ bêdzie odczuwa³ rozdzieraj¹cy ból.- Pan Carter jest nadzwyczaj twardy - stwierdzi³ Carreras bez cieniawspó³czucia w g³osie.To nie by³a jego koœæ udowa, przez ca³¹ poprzedni¹ minutêgra³ dobrego samarytanina, i najwyraŸniej taki wysi³ek przerasta³ jegomo¿liwoœci.- Pan Carter prze¿yje.VII.Œroda, godzina dwudziesta trzydzieœci - czwartek, godzina dziesi¹tatrzydzieœciPrze¿y³em, to fakt, ale nie by³o to zas³ug¹ traktowania, jakiego dozna³empodczas schodzenia na dó³, do izby chorych.Izba chorych le¿a³a dwa pok³ady podsalonem, na lewej burcie.Na drugim trapie jeden z nios¹cych mnie ludzipoœlizn¹³ siê i upad³, a ja straci³em kontakt ze œwiatem, dopóki nie obudzi³emsiê w ³Ã³¿ku.Jak wszystkie pomieszczenia na „Campari”, izbê chorych wyposa¿ono nie licz¹csiê z kosztami.By³ to wielki pokój, siedem metrów na piêæ.Jak zwykle, pod³ogêod œciany do œciany pokrywa³ perski dywan, a pastelowe grodzie ozdabia³yfreski, przedstawiaj¹ce narty wodne, nurkowanie, p³ywanie i tym podobne sporty- symbole tê¿yzny fizycznej i zdrowia, tak chytrze pomyœlane, by zachêciæka¿dego pacjenta, który mia³ pecha i da³ siê przykuæ do jednego z trzechznajduj¹cych siê tam ³Ã³¿ek, aby zerwa³ siê i zwia³ co si³ w nogach.Natomiastsame ³Ã³¿ka, ustawione g³owami do okien w burcie statku, stanowi³y dysonans:by³y to zwyk³e, standardowe ³Ã³¿ka szpitalne, a jedyne ustêpstwo na rzeczdobrego smaku polega³o na tym, ¿e pomalowano je na ten sam pastelowy kolor, cogrodzie.W przeciwleg³ym rogu pokoju, naprzeciw drzwi, sta³o biurko staregoMarstona oraz dwa krzes³a.Przy tej samej grodzi, obok drzwi, znajdowa³ siêp³aski tapczan, który mo¿na by³o podwy¿szaæ do badania pacjentów, albo - wrazie potrzeby - do przeprowadzania l¿ejszych operacji.Pomiêdzy tapczanem abiurkiem by³y drzwi, prowadz¹ce do dwóch mniejszych pomieszczeñ - ambulatoriumi gabinetu dentystycznego.Wiedzia³em o tym, poniewa¿ niedawno spêdzi³em trzykwadranse w fotelu dentystycznym, podczas gdy Marston zajmowa³ siê moimz³amanym zêbem.Wspomnienie tego prze¿ycia pozostanie mi w pamiêci do koñca dnimoich.Trzy ³Ã³¿ka by³y zajête.Najbli¿ej drzwi le¿a³ kapitan Bullen, obok niegobosman, a ja w samym rogu, naprzeciw biurka Marstona.Wszyscy le¿eliœmy nagumowych przeœcierad³ach, roz³o¿onych na ³Ã³¿kach.Marston pochyla³ siê nadœrodkowym ³Ã³¿kiem, badaj¹c kolano bosmana; obok niego, trzymaj¹c metalow¹ tacêz miseczkami, g¹bkami, instrumentami lekarskimi i buteleczkami zawieraj¹cymijakieœ dziwne mikstury, sta³a Susan Beresford.By³a bardzo blada.Zastanawia³emsiê mêtnie, co ona tu robi.Na tapczanie siedzia³ m³ody cz³owiek, gwa³towniewymagaj¹cy brzytwy.Ubrany by³ w zielone spodnie, zielon¹ przepocon¹ koszulê znaszywkami i zielony beret.Mru¿y³ oczy przed dymem ulatuj¹cym spiralnie zpapierosa w k¹ciku jego ust, a w rêku œciska³ pistolet maszynowy.Ciekaw by³em,ilu jeszcze ludzi z iloma pistoletami maszynowymi by³o rozstawionych na„Campari”.Fakt, ¿e Carreras przydzieli³ jednego cz³owieka do pilnowania trzechtakich poturbowanych inwalidów jak Bullen, MacDonald i ja, wskazywa³, ¿e albomia³ on ludzi pod dostatkiem, albo te¿ by³ przesadnie ostro¿ny.Albo jedno idrugie.- Co pani tu robi, panno Beresford? -zapyta³em.Podnios³a wzrok,.wzdrygnê³a siê, a instrumenty na trzymanej przez ni¹ tacyzagrzechota³y metalicznie.- Och, jak siê cieszê - powiedzia³a.Zabrzmia³o to niemal tak, jakby faktyczniesiê cieszy³a.- Myœla³am.jak pan siê czuje?- Tak jak wygl¹dam.Po co tu pani przysz³a?- Bo jest mi potrzebna.- Doktor Marston wyprostowa³ siê powoli i potar³ plecy.- Maj¹c do czynienia z takimi ranami.ba, potrzebna mi pomoc.Pielêgniarki,John, s¹ zwykle m³ode i kobiece, a na „Campari” s¹ tylko dwie osoby tejkategorii.Panna Beresford i panna Harcourt.- Jakoœ nie dostrzegam panny Harcourt.- Spróbowa³em wyobraziæ sobie czaruj¹c¹m³od¹ aktorkê we wziêtej z prawdziwego ¿ycia roli siostry mi³osierdzia, alemoja wyobraŸnia nie nadawa³a siê do rozwa¿ania tak absurdalnych pomys³Ã³w.Nawetnie mog³em jej sobie wyobraziæ w takiej roli na scenie.- By³a tu - odrzek³ zwiêŸle.- Zemdla³a.- To ci pomoc.Co z bosmanem?- Muszê ciê prosiæ, John, ¿ebyœ nic nie mówi³ - stwierdzi³ powa¿nie.-Straci³eœ du¿o krwi i jesteœ bardzo s³aby.Proszê ciê, oszczêdzaj si³y.- Co z bosmanem? - powtórzy³em.Doktor Marston westchn¹³.- Wyjdzie z tego.To znaczy, nie ma niebezpieczeñstwa.Powiedzia³bym, ¿e manienormalnie grub¹ czaszkê.To go uratowa³o.Ma wstrz¹s, ale myœlê, ¿e czaszkanie jest uszkodzona.Bez przeœwietlenia ciê¿ko coœ powiedzieæ.Oddech, puls,temperatura, ciœnienie krwi.nic nie wskazuje na objawy powa¿nego uszkodzeniamózgu.Za to martwi mnie jego noga.- Noga?- Patella.Dla ciebie rzepka.Zupe³nie strzaskana, nie do wyleczenia.Zerwane,œciêgno, uszkodzona goleñ.Noga przeciêta na pó³.Musia³ dostaæ kilka razy.Cholerni mordercy!-Amputacja? Myœli pan.- Nie trzeba amputowaæ.Z irytacj¹ pokrêci³ g³ow¹.-Usun¹³em wszystkie od³amki, jakie znalaz³em.Koœæ albo bêdzie trzeba stopiæ, awiêc skróciæ nogê, albo wstawiæ metalow¹ p³ytkê.Za wczeœnie o tym mówiæ.Alejedno mogê powiedzieæ ju¿ teraz: nigdy wiêcej nie zegnie tego kolana.- Chce mi pan powiedzieæ, ¿e bêdzie kula³? Przez ca³e ¿ycie?- Przykro mi.Wiem, ¿e jesteœcie bardzo zaprzyjaŸnieni.- A wiêc to dla niego koniec z morzem?- Przykro mi - powtórzy³ Marston [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •