[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Œmieræ by³a dlanich wszystkich zbyt dobrze znan¹ towarzyszk¹, z któr¹ a¿ nazbyt czêsto stykalisiê w ¿yciu codziennym, by mogli traktowaæ j¹ bez szacunku.Andrews chrz¹kn¹³ donoœnie i otworzy³ cienk¹ ksi¹¿ecz­kê, któr¹ przyniós³ zesob¹.- Oddajemy to dziecko i tego mê¿czyznê pod twoj¹ opiekê, o Panie.Ich cia³azabrano z cienia naszych nocy.S¹ ju¿ wolni od wszelkiej ciemnoœci i bólu.Niepozwól, by ich dusze b³¹ka³y siê w pustce, lecz przyjmij je do siebie wraz ztymi, które pod¹¿y³y przed nimi.W sterowni na dole wiêzieñ nazwiskiem Troy s³ucha³ przez interkom uroczystoœciodbywaj¹cej siê na pomoœcie ponad nim.Gdy Andrews dotar³ ju¿ do wyznaczonegomiejsca w swej mowie, wiêzieñ ów zacz¹³ manipulowaæ tab­lic¹ rozdzielcz¹.Œwiat³a ostrzegawcze zmieni³y kolor z ¿Ã³³­tego na zielony.Za nim rozleg³ siêg³êboki jêk, który prze­szed³ w g³oœn¹ skargê, po czym umilk³.Rozb³ys³ykolejne œwiat³a.Pod pomostem gor¹cy bia³y p³omieñ wype³ni³ wykop.G³oœny ryk robi³ w pó³mrokug³êbokie wra¿enie.Tym razem na spotkanie z ogniem nie oczekiwa³a góra rudy.T³um techników nie sta³ gotowy do nadzorowania procesu prze­róbki tonskalistego gruzu na szlakê.P³omienie przypala³y œciany wykopu i nic poza tym.£zy œcieka³y wolno po policzkach Ripley, gdy patrzy³a na tê kontrolowan¹po¿ogê.Milcza³a, pogr¹¿ona w smutku i wspomnieniach.Nie wydawa³a z siebie¿adnych dŸwiêków.By³y tylko ³zy.Clemens spogl¹da³ na ni¹ z sympati¹.Pra­gn¹³wzi¹æ j¹ w ramiona, obj¹æ, pocieszyæ.Byli tam jednak inni, wœród nich Andrews.Nie ruszy³ siê z miejsca.- To dziecko i ten mê¿czyzna opuœcili nasz œwiat ­ci¹gn¹³ Andrews.- Ich cia³aspoczywaj¹ w prochu, lecz du­sze s¹ na zawsze wieczne i nieœmiertelne.- My, którzy cierpimy, zadajemy pytanie: Dlaczego? ­Spojrzenia przenios³y siê znaczelnika na Dillona.- Dla­czego niewinni cierpi¹ karê? Po co istniejepoœwiêcenie? Po co ból? Nie ma ¿adnych obietnic - recytowa³ uroczystym tonemwysoki wiêzieñ.- Nie ma pewnoœci poza t¹, ¿e nie­którzy bêd¹ powo³ani.Niektórzy bêd¹ zbawieni.¯ar buchaj¹cy z pieca sta³ siê w koñcu nie do zniesienia.Ludzie stoj¹cy nadŸwigu zako³ysali swym brzemieniem kil­ka razy i cisnêli je w czeluœæ, po czympoœpiesznie wycofali siê ku ch³odniejszym klimatom.Worki opad³y w dó³,wyko­nawszy kilka obrotów, zanim poch³onê³o je gorej¹ce inferno.Przy brzeguwykopu p³omienie podskoczy³y na chwilê nieco w górê, w momencie gdy worki wrazze sw¹ zawartoœci¹ uleg³y natychmiastowemu spaleniu.Ripley zachwia³a siê lekko i chwyci³a Clemensa za ramiê.By³ zaskoczony, niezawiód³ jednak jej oczekiwañ, lecz do­starczy³ jej oparcia, któregopotrzebowa³a.Pozostali mê¿­czyŸni przypatrywali siê im.W ich spojrzeniach nieby³o za­zdroœci, jedynie wspó³czucie.Dillon nie zwróci³ uwagi na ten incydent.Recytowa³ dalej.- Lecz te duchy, które odesz³y, nigdy nie zaznaj¹ trudu, ¿alu i bólu, któreczekaj¹ tych z nas, którzy pozostali.Odda­jemy wiêc te cia³a pustce z radoœci¹w sercu, poniewa¿ w ka¿dym nasionku kryje siê zapowiedŸ kwiatu, a w ka¿dejœmierci, nawet najmniejszej, zawsze jest nowe ¿ycie.Nowy pocz¹tek.W rzeŸni coœ siê poruszy³o pomiêdzy zwisaj¹cymi tusza­mi i przypominaj¹cymiwidmowych tancerzy p³atkami za­marzniêtego powietrza.Masywne cia³o wo³uzadr¿a³o i roz­poczê³o potêpieñczy taniec na podtrzymuj¹cych je ³añcu­chach.Nikt nie widzia³, jak brzuch wyd¹³ siê i rozci¹gn¹³, a¿ martwa skóra naprê¿y³asiê niczym pow³oka oszala³ego ste­rowca.Nikt nie widzia³, jak pêk³a podwp³ywem naporu, a w powietrze trysnê³y kawa³ki miêsa i t³uszczu.Organywewnêtrzne - w¹troba, ¿o³¹dek i d³ugie sploty jelit - pla­snê³y z trzaskiem opod³ogê.A wraz z nimi coœ jeszcze.G³owa unios³a siê gwa³townie w górê ruchem pe³nym spazmatycznej, instynktownejpewnoœci i zatoczy³a nieœpieszne kr¹g.Skondensowana zmora bada³a otoczenie.Ju¿ polowa³a.Stworzenie zaczê³o pe³zaæ, z pocz¹tku niezgrabnie, leczzdumiewaj¹co szybko jego poszukiwania nabra³y pewnoœci.Odnalaz³o kana³powietrzny i bada³o go przez chwilê, zanim skry³o siê wewn¹trz.Od chwili, w której wy³oni³o siê z brzucha wo³u, do dob­rze zaplanowanegoznikniêcia, up³ynê³a niespe³na minuta.Zakoñczywszy przemowê Dillon pochyli³ g³owê.Pozo­stali wiêŸniowie post¹pilitak samo.Ripley spojrza³a na nich, po czym przenios³a wzrok w stronê wykopu,gdzie ogieñ przygaszano za pomoc¹ elektronicznego regulatora.Unios³a rêkê ipodrapa³a siê w g³owê, a potem w ucho.W chwilê póŸniej zrobi³a to znowu.Tymrazem przyjrza³a siê swoim palcom.By³y pokryte czymœ, co wygl¹da³o jak ciemny ruchliwy py³.Wytar³a je gwa³townie z obrzydzeniem o po¿yczony ska­fander.Podnios³a wzrok iujrza³a, jak Clemens przypatruje siê jej ze zrozumieniem.- Ostrzega³em pani¹.Dobra, przekona³ mnie pan.Co mam z tym zrobiæ?- Mo¿na siê przyzwyczaiæ - oznajmi³ - albo.- Po­tar³ sw¹ ³ys¹ czaszkê iuœmiechn¹³ siê z ¿alem.Skrzywi³a siê.Nie ma innej rady?Potrz¹sn¹³ g³ow¹.- Gdyby istnia³ jakiœ sposób, ju¿ byœmy go odkryli.Co prawda nikt specjalnienie szuka³.Pró¿noœæ to jedna z paru cech charakteru, które w pierwszejkolejnoœci dostaj¹ w koœæ na Fiorinie.Lepiej niech to pani zrobi, dla wygodypo pro­stu.Odrosn¹, gdy ju¿ pani odleci, a jeœli nic pani nie zrobi, i takwszy ze¿r¹ je przez ten czas a¿ do skóry.S¹ co prawda malutkie, ale maj¹wielki apetyt i paskudnie zachowuj¹ siê przy stole.Proszê mi uwierzyæ.Bêdziepani gorzej wygl¹daæ, jeœli spróbuje je pani zignorowaæ, a poza tym bêdzie siêpani drapaæ jak szalona.Spuœci³a g³owê.- Dobra.którêdy do salonu kosmetycznego?- Obawiam siê, ¿e to ja nim jestem - odpar³ technik przepraszaj¹cym tonem.Szereg natrysków sprawia³ ponure, sterylne wra¿enie ­jasna biel w œwietlesufitowych lamp.W tej chwili wszystkie natryski poza jednym by³y puste.Podczas gdy gor¹ca, chemicznie uzdatniona woda sp³ywa³a po jej ciele, Ripleyprzejrza³a siê w lustrze stanowi¹cym czêœæ jednej ze œcian.Dziwnie siê czu³a bez w³osów.Stanowi³y tak nie znaczn¹, ulotn¹ czêœæ cia³a.Jedyny element wygl¹du, który mo¿na v ka¿dej chwili zmieniæ bez wiêkszegowysi³ku.Czu³a siê w jakiœ sposób fizycznie umniejszona, jak królowa naglepozbawiona korony.Ale w³osy odrosn¹.Clemens j¹ o tym zapewni³.WiêŸniowiemusieli goliæ siê regularnie.Ani wszy, ani ¿aden sk³adnik powietrza nieniszczy³y w³osów w sposób rwa³y.Namydli³a sw¹ nag¹ czaszkê.By³o to dziwne uczucie.Mimo ¿e woda by³a gor¹ca,poczu³a, i¿ przeszy³ j¹ dreszcz.W starej kopalni po³¹czonej z hut¹ mog³obrakowaæ wielu rzeczy, lecz woda do nich nie nale¿a³a.Wielki zak³ad odsalaj¹cywodê morsk¹, który le¿a³ nad zatok¹, zbudowano z myœl¹ o zaspokajaniu potrzebca³ego kompleksu, w tym personelu w pe³nej obsadzie [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •