[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Huraganowy wiatr wci¹¿ szala³.Ripley szuka³a wokó³ czegoœ, czym mog³abyodklinowaæ drzwi.Szuka³a czegoœ, czegokolwiek, ale znalaz³a tylko drugipojemnik ze sprê¿onym metanem.Chwyci³a go i uderzy³a jak m³otem.Gdyby któraœz butli pêk³a, najmniejsza iskierka wywo³ana starciem metalu z metalemzapali³aby gaz i wybuch rozsadzi³by burtê.Ale jeœli nie zdo³a odklinowaægrodzi, i to szybko, pró¿nia i tak ich zabije.Zaczyna³a odczuwaæ brak powietrza.S³ab³a.Z nosa i z uszu p³ynê³a jej krew.Spadek ciœnienia otworzy³ czêœciowo ju¿ zasklepione rany Parkera.On te¿krwawi³, mocno.Uderzy³a po raz ostatni.Zakleszczony pojemnik wyskoczy³ spomiêdzy drzwi jakœliskie jajko z zaciœniêtej d³oni, gródŸ odciê³a ich od œluzy i ryk wichurynagle usta³.Powietrze wirowa³o jeszcze przez chwilê wokó³ nich, ale wkrótceprzesta³o.Na konsolecie, przed któr¹ siedzia³a Lambert, zaœwieci³ z³owieszczy napis:USZKODZENIE KAD£UBA.,GRODZIE ZAMKNIÊTEW³¹czy³a interkom.- Ash, weŸ tlen.Spotkamy siê ko³o œluzy, przy ostatniej grodzi.- Zrozumia³em.Idê.Ripley usi³owa³a wstaæ.Walczy³a o ka¿dy oddech, o ka¿d¹ drobinê powietrza.Alew maleñkiej komorze powietrza prawie nie by³o.Ruszy³a chwiejnie w stronêprzycisku awaryjnego otwierania drzwi; przyciski takie wmontowano w ka¿d¹gródŸ.Trzeba go nacisn¹æ, tylko nacisn¹æ.Drzwi siê otworz¹ i przejdzie dos¹siedniego sektora, gdzie jest powietrze, du¿o œwie¿ego powietrza.Ju¿ mia³a wcisn¹æ guzik, ju¿ go prawie dotyka³a, gdy ku swemu przera¿eniustwierdzi³a, ¿e zamiast grodzi wiod¹cej na bezpieczny pok³ad "B" chce otworzyædrzwi do przedsionka œluzy.Odwróci³a siê, ustawi³a i pad³a bezw³adnie naprzeciwleg³¹ gródŸ.Zanim odszuka³a przycisk, minê³o kilkanaœcie sekund.Wg³owie mia³a chaos, myœli p³ywa³y w mózgu niczym krople oliwy na wodzie.Widzia³a jak przez mg³ê, czu³a wokó³ zapach ró¿ i bzu.Wreszcie wcisnê³a guzik.Drzwi ani drgnê³y.Wtedy zauwa¿y³a, ¿e wciska nieten, ¿e trzeba nacisn¹æ inny, ten obok.Opieraj¹c siê bezw³adnie o œcianê,próbuj¹c usztywniæ gumowate nogi, podeprzeæ swe zwiotcza³e cia³o, zbiera³a si³yprzed nastêpn¹ prób¹.W komorze nie by³o ju¿ praktycznie czym oddychaæ.W okienku wbudowanym w drzwi ukaza³a siê jakaœ twarz.Twarz zniekszta³cona,rozdêta, ale jakby znajoma.Tak, chyba zna³a sk¹dœ tê twarz; zna³a j¹ zdawnych; odleg³ych czasów.To twarz dziewczyny, twarz kogoœ imieniem Lambert.Ripley by³a ju¿ zmêczona, bardzo zmêczona.Zaczê³a osuwaæ siê wolno napod³ogê.GródŸ ulecia³a do góry, zniknê³a w suficie, Ripley uderzy³a g³ow¹ o pod³ogê.Zabrano jej ostatnie oparcie i poczu³a jak¹œ odleg³¹, nik³¹ z³oœæ.Powiewœwie¿ego powietrza na twarzy.Powietrza niewymownie s³odkiego, o¿ywczego.Mg³aprzes³aniaj¹ca oczy z wolna ustêpowa³a.Mg³a otulaj¹ca wyczerpany mózg ust¹piæjeszcze nie chcia³a.Kiedy Lambert i Ash dobiegli do œluzy, syrena oznajmi³a przywrócenie pe³nejhermetycznoœci wewnêtrznej.Ash skoczy³ w stronê Parkera, który zemdla³ zbraku tlenu i zaczyna³ teraz odzyskiwaæ przytomnoœæ.Ripley mia³a otwarte oczy, mog³a nimi œwiadomie poruszaæ, ale nad reszt¹ cia³anie umia³a zapanowaæ.Rêce i nogi nienaturalnie wygiête, rozrzucone na boki,wygl¹da³y jak koñczyny w¹t³ej i niezbyt dobrze uszytej lalki.Oddycha³a ciê¿ko,p³ytko z wyraŸnym trudem.Lambert ustawi³a obok niej butlê z tlenem.Na nos i usta Ripley na³o¿y³aprzezroczyst¹ maskê i odkrêci³a zawór.Ripley zrobi³a g³êboki wdech.Jej p³ucawype³ni³y siê cudownym, wonnym balsamem.Z rozkoszy zamknê³a oczy i wkompletnym bezruchu pompowa³a w siebie litry czystego tlenu.Nie, nie dosta³aszoku.Jedynym szokiem, jakiego doœwiadczy³a, by³a niewymowna przyjemnoœæ,absolutny b³ogostan.W koñcu zerwa³a z twarzy maskê i przez chwilê odpoczywa³a.Wróci³ jej normalnyoddech.Aha, wiêc jednak uda³o siê zahermetyzowaæ statek.pomyœla³a.Kiedyciœnienie osi¹gnê³o wartoœæ optymaln¹, grodzie zniknê³y w suficie.Wiedzia³a, ¿e wytworzenie nowej atmosfery kosztowa³o , ich bardzo du¿o, ¿eNostromo musia³ opró¿niæ swoje rezerwowe zbiorniki.Zajmiemy siê tym, kiedyprzydusi nas koniecznoœæ, nie teraz, zdecydowa³a.- Lepiej ci? - zapyta³ Parkera Ash.- Co siê tutaj w³aœciwie sta³o?In¿ynier zdar³ z górnej wargi grudkê zakrzep³ej krwi i potrz¹sn¹³ g³ow¹usi³uj¹c rozjaœniæ myœli.- Lepiej, nie zdechnê - mrukn¹³.Nie odpowiedzia³ na drugie pytanie naukowca.- Co z nimi? Co z obcym? - naciska³ Ash.Parker znów potrz¹sn¹³ g³ow¹, krzywi¹c siê jak na wspomnienie czegoœ niemi³egoi bolesnego.- Uciek³.Zawy³a syrena i wyskoczy³ ze œluzy.Przytrzasnê³o mu ramiê, nogê,nie wiem co.A on siê tylko szarpn¹³, urwa³ tê nogê jak jaszczurka ogon izwia³.- Mo¿na siê by³o tego spodziewaæ - skomentowa³ Ash.- Natura wyposa¿y³a go wniezwyk³e zdolnoœci regeneracyjne.- A ju¿ sukinsyna mieliœmy.- Ton g³osu Parkera odzwierciedla³ g³êbokierozczarowanie, jakie in¿ynier odczuwa³.- Ju¿ go mieliœmy, mieliœmy go! -Urwa³, milcza³ chwilê.- Kiedy wyszarpn¹³ nogê, zala³ kwasem pok³ad.Z tejnogi, cholera, mu ciek³o.Dobrze, ¿e rany szybko mu siê goj¹, mamy szczêœcie.Kwas prze¿ar³ luk
[ Pobierz całość w formacie PDF ]