[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ludzie œpiewaj¹, krzycz¹, pokazuj¹ glinom co o nich myœl¹.Widzê facetów wmundurach wojskowych; stoj¹ razem w kupce.Po jakimœ czasie jeden po drugimpodchodz¹ do schodów przed Kapitolem, zrywaj¹ z piersi ordery i medale irzucaj¹ na ziemiê.Niektórzy podchodz¹ sami, inni podje¿d¿aj¹ na wózkach dlakalek, czêœæ kuœtyka, czêœæ nie ma r¹k albo nóg.Niektórzy odpinaj¹ ordery i poprostu upuszczaj¹ je na schody, ale s¹ tacy co je ciskaj¹ ze z³oœci¹.Wtem ktoœk³adzie rêkê na moim ramieniu i mówi, ¿e teraz moja kolej.Patrzê na Jenny, onakiwa g³ow¹, wiêc ja te¿ zbli¿am siê do schodów.Robi siê cicho.Nagle ktoœ og³asza przez megafon moje nazwisko i mówi, ¿e naznak protestu przeciwko wojnie w Wietnamie wyrzucê order wrêczony mi osobiœcieprzez prezydenta.Wszyscy klaszcz¹ i wiwatuj¹.Na schodach le¿y ju¿ pe³noró¿nych odznaczeñ.Wy¿ej pod arkadami stoi niedu¿a grupka ludzi, paru gliniarzyi paru facetów w gar­niturach.Patrzê na nich i myœlê sobie, no dobra, Forrest,musisz siê postaraæ.Wiêc odpinam order, chwilê mu siê przygl¹dam, myœlê oBubbie, o Danie i innych ch³opakach i sam nie wiem, ale nagle coœ mnienachodzi, jakaœ taka z³oœæ, i biorê wielki zamach i z ca³ej si³y ciskam tenkawa³ ¿elastwa.Po kilku sekundach jeden z facetów w garniturze opada nakolana.Okazuje siê, ¿e rzuci³em order za daleko i r¹b³em faceta w baniak.Wybucha istna pandemonia.Policja naciera na t³um, ludzie krzycz¹, wrzeszcz¹, wpowietrzu czuæ gaz ³zawi¹cy.Mnie dopada piêciu czy szeœciu gliniarzy izaczynaj¹ waliæ pa³kami.Po chwili jest ju¿ ich ca³a chmara i nim siêskapowa³em zakuli mnie w kajdanki, wepchli do swojego furgona i zawieŸli dopaki.Przesiedzia³em tam ca³¹ noc, a rano zabrali mnie do s¹du i postawili przednosem sêdziego.Po raz drugi w ¿yciu mia³em byæ s¹dzony.Ktoœ mówi sêdziemu, ¿e jestem oskar¿ony „o napaœæ z u¿yciem groŸnej broni —orderu — i o stawianie oporu podczas zatrzymania" i inne takie bzdury, po czymwrêcza mu jak¹œ kartkê papieru.— Panie Gump, czy zdaje pan sobie sprawê, ¿e rzucaj¹c order zrani³ pan w g³owêsekretarza senatu Stanów Zjed­noczonych? — pyta siê mnie sêdzia.Na wszelki wypadek trzymam jêzyk na k³Ã³dkê, ale wy­gl¹da na to ¿e tym razemwdep³em w gówno po kolana.— Panie Gump — ci¹gnie dalej sêdzia — doprawdy nie potrafiê zrozumieæ, co takprawy cz³owiek jak pan, cz³o­wiek, który z takim poœwiêceniem s³u¿y³ ojczyŸnie,mo¿e mieæ wspólnego z t¹ ha³astr¹, która wczoraj wyrzuca³a odznaczenia.Dlategote¿ kierujê pana na trzydziestodniow¹ obserwacjê psychiatryczn¹.Mo¿e lekarzezdo³aj¹ znaleŸæ odpowiedŸ na pytanie, co pchnê³o pana do tak idiotycznegoczynu.Dwaj gliniarze odprowadzili mnie z powrotem do celi.Po jakimœ czasie wsadzonomnie do furgona i zawieziono do szpitala dla czubków.No i wreszcie sta³o siê to przed czym mama mnie ostrze­ga³a: zosta³em„zamkniêty".12Ten szpital — to dopiero dom wariatów! Daj¹ mnie do pokoju z jakimœ Fredem,który przebywa tu prawie od roku.Fred z miejsca mnie informuje z jakimiœwirami bêdê siê styka³.A wiêc jest tu facet co otru³ szeœæ osób, jest inny corzuci³ siê z toporem na swoj¹ mamê, s¹ tacy co kogoœ zabili, zgwa³cili albojeszcze gorzej i tacy co myœl¹, ¿e s¹ królem Hiszpanii albo Napoleonem.Pytamsiê Freda za co jego zamkli.Za to, mówi, ¿e zar¹ba³ kogoœ siekier¹, alewychodzi ju¿ za tydzieñ czy ko³o tego.Drugiego dnia mówi¹ mi, ¿e mój psychiatra nazywa siê doktor Walton i czeka namnie w swoim gabinecie.Kiedy tam idê okazuje siê, ¿e doktor Walton to kobieta.Naj­pierw — mówi — zrobi mi taki ma³y test, a potem mnie zbada.No dobra.Siadam przy stole, a ona, ta doktor Walton, pokazuje mi kartki z kleksami ici¹gle siê mnie pyta co widzê.Wiêc jej odpowiadam ¿e kleksa, kleksa, kleksa,a¿ wpada w z³oœæ i ka¿e mi powiedzieæ coœ innego.Skoro jej na tym tak zale¿yto wymyœlam jakieœ banialuki.Potem doktor Walton daje mi kartkê, na którejjest pe³no pytañ i mówi, ¿ebym napisa³ odpowiedzi.Kiedy koñczê ka¿e mi siêrozebraæ.Zawsze jak siê rozbieram — no mo¿e z jednym czy dwo­ma wyj¹tkami — dzieje siêcoœ z³ego, wiêc mówiê, ¿e wola³bym tego nie robiæ.Doktor Walton bazgrze sobiecoœ w no­tesie i mówi mi, ¿e jak sam siê nie rozbiorê to zawo³a pielêgniarzy ioni mi pomog¹.I pyta siê co wolê.To proste, wolê rozebraæ siê sam.Kiedy stojê nagi jak mnie mamusia urodzi³a,doktor Walton wraca z powrotem do gabinetu, ogl¹da mnie wzd³u¿ i wszerz imówi:— No, no, ale z pana dorodny mê¿czyzna!Potem wali mnie w kolano takim samym gumowym m³ot­kiem jak lekarz nauniwersytecie, maca i dŸga to tu to tam.Ale nie ka¿e mi siê pochylaæ jak ci wwojsku za co jestem jej wdziêczny.Wreszcie mówi, ¿ebym siê ubra³ i wróci³ doswojego pokoju.Idê i po drodze mijam salê ze szklanymi drzwiami.W œrodkuwidzê pe³no dzieciaków: siedz¹, le¿¹, œlini¹ siê, dygotaj¹ pazmatycznie, t³uk¹piêœæmi o pod³ogê.Przez chwilê stojê z nosem przy drzwiach.Strasznie mi ¿altych dzieciaków, bo kiedy na nie patrzê przypomina mi siê szko³a dla bzików.Kilka dni póŸniej znów mam siê zg³osiæ do gabinetu psychiatry.Kiedy wchodzê doœrodka widzê, ¿e oprócz doktor Walton s¹ tam jacyœ dwaj faceci te¿ ubrani pomedycznemu.Doktor Walton mówi mi, ¿e jeden z nich to doktor Duke, a drugi todoktor Earl z Narodowego In­stytutu Zdrowia Psychicznego i ¿e obaj s¹ bardzozaintere­sowani moim przypadkiem [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •