[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez ca³¹ drogê Mike gada jaknakrêcony, cieszy siê ¿e tak kapitalnie przer¿n¹³em walkê i obiecuje, ¿ena­stêpnym razem znów wygrani i zarobimy góry szmalu.Kiedy stajemy przed domem wrêcza Danowi kopertê z dwoma tysi¹cami dolarów co jemia³em obiecane.— Nie bierz — mówiê do Dana.— Co? — dziwi siê Mike.— S³uchaj — mówiê mu — chcê ci coœ powiedzieæ.— Chce ci powiedzieæ, ¿e nie bêdzie wiêcej walczy³ — wtr¹ca szybko Dan.— Chyba ¿artujesz? — pyta Mike.— Nie, wcale nie ¿artujê — odpowiada Dan.— Ale dlaczego? — dopytuje siê Mike.— O co chodzi, Forrest?Zanim zd¹¿y³em otworzyæ japê Dan ju¿ za mnie odpo­wiedzia³:— On nie chce teraz o tym rozmawiaæ.— W porz¹dku — mówi Mike.— Pogadamy, jak siê wyœpisz.Wpadnê do was z samegorana, dobra?— Dobra — mówi Dan i wysiadamy.— Trzeba by³o nie braæ tej forsy — mówiê do Dana jak Mike odjecha³.— Cholera, przecie¿ to wszystko co nam zosta³o.Nic wiêcej nie mamy.Dopiero kiedy weszliœmy na górê przekona³em siê, ¿e to szczera prawda.Bo Jennyte¿ nie by³o.Znik³y wszystkie jej rzeczy, zostawi³a nam tylko trochê poœcieli,rêczników, parê talerzy, garków i innych takich.Na stole le¿a³ list.Danpierszy go zobaczy³ i przeczyta³ na g³os.A pisa³o tak:Kochany Forrest!Nie mogê tego d³u¿ej znieœæ.Kilka razy próbowa³am Ci powiedzieæ, co czujê, alezachowywa³eœ siê tak, jakby moje uczucia nic Ciê nie obchodzi³y.To, cozamierzasz dziœ zrobiæ, jest z³e i nieuczciwe, i dlatego odchodzê — niestety,miarka siê przebra³a.Mo¿e to moja wina, przynajmniej czêœciowo, bo jestem w tym wieku, kiedydziewczyna pragnie siê ustatkowaæ.Chcê mieæ dom, rodzinê, chodziæ do koœcio³ai ¿yæ tak jak inni ludzie.Znamy siê od pierwszej klasy, Forrest, ju¿ bliskotrzydzieœci lat.Na moich oczach wyros³eœ na wspania³ego, silnego mê¿­czyznê, akiedy przyjecha³eœ do mnie do Bostonu i zrozumia³am co do Ciebie czujê, by³amnajszczêœliwsz¹ dziewczyn¹ na œwiecie.Potem zacz¹³eœ paliæ za du¿o trawy, do tego dosz³y te ma³o­laty wProvincetown.ale mimo to têskni³am za Tob¹ i ucie­szy³am siê, kiedyprzyjecha³eœ do Waszyngtonu, ¿eby siê ze mn¹ zobaczyæ.No a potem.potem wystrzelili Ciê w kosmos i spêdzi³eœ prawie cztery lata wd¿ungli.Sama nie wiem, ale chyba zmie­ni³am siê przez ten czas.Nie mam ju¿tak wielkich aspiracji jak kiedyœ; teraz wystarczy³oby mi do szczêœcia zwyk³e,spokojne ¿ycie.Muszê je sobie zbudowaæ.Ty te¿ siê zmieni³eœ, najdro¿szy.I trudno, nic na to nie poradzimy.Zawszeby³eœ inny od wszystkich, ale teraz coraz rzadziej patrzymy na œwiat tak samo.P³aczê, kiedy piszê te s³owa, ale musimy siê rozstaæ.Proszê Ciê, nie szukajmnie.¯yczê Ci jak najlepiej, najdro¿szy.¯egnaj.Ca³ujê Ciê bardzo mocno,JennyDan poda³ mi list, ale pozwoli³em, ¿eby upad³ na pod³ogê.Sta³em sztywno jakko³ek i po raz pierszy w ¿yciu naprawdê czu³em siê jak idiota.21By³o mi Ÿle.Oj, jak Ÿle!Spêdziliœmy te noc w mieszkaniu Jenny, ale nazajutrz rano spakowaliœmy manele,bo nie by³o po co tkwiæ d³u¿ej w Indianapolis.Przed wyjœciem Dan podchodzi domnie i wpycha mi do ³apy dwa tysi¹ce dolarów, które dosta³ od Mike'a za moj¹walkê z Profesorem.— Masz, Forrest, to twoje — mówi.— Nie chcê.— WeŸ, bo to wszystko, co mamy.— Nie, ty zatrzymaj.— To weŸ przynajmniej po³owê.Forsa przyda ci siê choæby na bilet.Inaczej niedojedziesz tam, gdzie chcesz.— A ty nie jedziesz ze mn¹? — pytam siê go.— Nie, Forrest — odpowiada.— Chyba ju¿ doœæ nabruŸdzi³em.Przez ca³¹ noc niezmru¿y³em oka.Myœla³em o tym, jak namówi³em ciê do postawienia ca³ychoszczêd­noœci na tê jedn¹ walkê i jak wci¹¿ namawia³em ciê do walczenia, mimo¿e Jenny odchodzi³a od zmys³Ã³w.To nie twoja wina, ¿e przegra³eœ z Profesorem.Robi³eœ, co mog³eœ.To wszystko moja wina.Jestem do niczego.— Ech, nie gadaj bzdur.Gdyby woda sodowa nie ude­rzy³a mi do ³ba i nie by³bymtaki ³asuch na oklaski nie bylibyœmy teraz w do³ku.— To ju¿ nie ma znaczenia — powiada Dan.— Ale wiem jedno: nie chcê byæ cid³u¿ej k³od¹ u nogi.Piecz w³asn¹ pieczeñ.Zapomnij o mnie.Jestem do niczego.Gadaliœmy i gadaliœmy, ale nie da³ siê przekonaæ.W koñ­cu znios³em go na dó³po schodach i patrzy³em jak oddala siê ulic¹ na deskorolce trzymaj¹c nakolanach swoje ciuchy i inne bambetle.Posz³em na dworzec autobusowy i kupi³em bilet do Mobile.Mia³em jechaæ przezdwa dni i trzy noce, przez Louisville do Nashville, stamt¹d do Birmingham idalej do Mobile.I wsiad³em do autobusu, biedny nieszczêœliwy idiota.Minêliœmy w nocy Louisville a w ci¹gu dnia dojecha­liœmy do Nashville.Czeka³amnie tu przesiadka, ale mia³em jeszcze trzy godziny czasu, wiêc postanowi³emsiê przejœæ.Kupi³em kanapkê i szklankê mro¿onej herbaty i idê sobie ulic¹kiedy nagle widzê przed hotelem du¿y napis:WITAMY UCZESTNIKÓW WIELKIEGO TURNIEJU SZACHOWEGOZaciekawi³o mnie to, bo w d¿ungli ci¹gle gra³em w szachy z Du¿ym Samem.No wiêcwchodzê, kurde, do œrodka.Turniej odbywa siê w sali balowej, dooko³a stoi t³umi siê przygl¹da, ale wstêp kosztuje piêæ dolców a mnie szkoda forsy.Chwilêposta³em w drzwiach, a potem usiad³em sobie w holu.Naprzeciw mnie siedzia³ pomarszczony staruszek w czar­nym garniturze, getrach,z much¹ pod szyj¹.Przed sob¹ na stoliku mia³ szachownicê.Raz na jakiœ czas przesuwa³ figury, wiêc w koñcu siê skapowa³em, ¿e gra wpojedynkê.Mia³em jeszcze godzinê do odjazdu autobusu, wiêc spyta³em go czy niechce rozegraæ normalnej partii.Nic nie powiedzia³ tylko ³ypn¹³ na mniegniewnie i znów wlepi³ ga³y w szachownicê.Wpatrywa³ siê w ni¹ z pó³ godziny, po czym przestawi³ goñca bia³ych.Ju¿ mia³oderwaæ rêkê kiedy nie wytrzy­ma³em:— Przepraszam.Podskoczy³ jakby usiad³ na pinesce i spiorunowa³ mnie wzrokiem.— Przepraszam — mówiê — ale jak pan wykona ten ruch, straci pan skoczka a potemkrólow¹ i znajdzie siê w niez³ych upa³ach!Przeniós³ oczy na szachownicê, ale nie oderwa³ rêki od goñca.Po chwili cofn¹³go na poprzedni¹ pozycjê.— Chyba ma pan racjê.Znów zacz¹³ dumaæ na ruchem, a ja pomyœla³em sobie, ¿e czas wracaæ na dworzecautobusowy.Zaczê³em siê zbie­raæ kiedy nagle staruszek powiada:— Tak, przyznajê, to by³a bardzo wnikliwa uwaga.Kiwn¹³em makow¹.— NajwyraŸniej umie pan graæ w szachy.Mo¿e ze­chcia³by pan dokoñczyæ têpartiê ze mn¹? Niech pan gra dalej bia³ymi.— Nie mogê — mówiê, bo muszê zd¹¿yæ na autobus, no nie?Staruszek skin¹³ g³ow¹ i po¿egna³ mnie ruchem d³oni.Wróci³em na dworzec.Ale zanim dosz³em ten g³upi auto­bus wzi¹³ i odjecha³, anastêpny jest dopiero jutro.Kurde Balas, zmówi³o siê wszystko przeciw mnie czyco? Ale dobra, mam kupê czasu do zabicia, ca³e dwadzieœcia cztery godzi­ny,wiêc wêdrujê z powrotem do hotelu.Staruszek wci¹¿ gra sam z sob¹ inajwyraŸniej wygrywa.Kiedy podniós³ wzrok i mnie zobaczy³, da³ znaæ ¿ebymklap³ naprzeciwko niego.Sytuacja bia³ych by³a po¿al siê Bo¿e — straci³ypo­³owê pionków, jednego goñca i obie wie¿e; tylko patrzeæ jak im czarneza³atwi¹ hetmana.Trwa³o prawie z godzinê zanim wykaraska³em siê z ta­rapatów, no a potem krok pokroku zaczê³em wygrywaæ.Staruszek mrucza³ i potrz¹sa³ g³ow¹.Wreszciezastawi³em na niego pu³apkê, a on da³ siê zwabiæ.Trzy ruchy i mat.— A niech mnie kuje bij¹! — zawo³a³.— Kim pan jest? Wiêc mu siê przedstawi³em.— Nie, nie chodzi mi o pañskie nazwisko, tylko o to gdzie pan dot¹d grywa³.Bochyba nigdy pana nie widzia³em.Wyjaœni³em mu, ¿e na Nowej Gwinei.— Wielkie nieba! Nie gra³ pan nawet w turniejach regio­nalnych?Potrz¹s³em g³ow¹.— Jestem by³ym miêdzynarodowym arcymistrzem.Pan zacz¹³ graæ bia³ymi, któreabsolutnie nie mia³y szansy wy­graæ, a jednak rozniós³ mnie pan w py³!Spyta³em siê go dlaczego nie gra w sali balowej z innymi.— Och, kiedyœ grywa³em — odpar³ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •