[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kyo uœmiechn¹³ siê rozcieraj¹c obola³e ramiê.- Gdyby wszystkie stworzeniaumia³y mówiæ.- Na pewno umar³bym z g³odu.- Có¿, przynajmniej zielone stworzenia nie maj¹ g³osu - zauwa¿y³ Fianpoklepuj¹c szorstki pieñ drzewa, pochylaj¹cy siê nad strumieniem.Tutaj napo³udniu drzewa - wy³¹cznie iglaste - zaczyna³y ju¿ kwitn¹æ i powietrze wlasach gêste by³o od s³odko pachn¹cego kwietnego py³ku.Wszystkie roœliny by³ywiatropylne, zarówno trawy, jak iglaste drzewa: nie by³o ¿adnych owadów,¿adnych s³upków i prêcików.Wiosna w tej bezimiennej krainie nurza³a siê wzieleni, ciemnej i jasnej, przes³anianej wielkimi chmurami z³ocistego py³ku.Z nadejœciem nocy Mogien i Yahan zasnêli, wyci¹gniêci przy zagas³ym ognisku.Nie podtrzymywali ognia, ¿eby nie przyci¹gn¹æ Skrzydlatych.Kyo zgodnie zprzypuszczeniem Rocannona by³ odporniejszy na zatrucie od zwyk³ych ludzi;siedzieli wiêc w ciemnoœci na wysokim brzegu i rozmawiali.- Przywita³eœ Kiemhrirów, jakbyœ ich zna³ - zauwa¿y³ Rocannon.- Wœród moich ludzi, Olhorze, to, co pamiêta jeden, pamiêtaj¹ wszyscy.Znamytak wiele legend i opowieœci, prawdziwych i nieprawdziwych; kto wie, jak stares¹ niektóre z nich.- A mimo to nie wiedzia³eœ nic o Skrzydlatych.Wydawa³o siê, ¿e Kyo nie chce otym mówiæ, w koñcu jednak powiedzia³:- Fiia nie pamiêtaj¹ strachu, Olhorze.Jak¿e moglibyœmy go pamiêtaæ? Mywybieramy.Ciemnoœæ, jaskinie i stalowe miecze pozostawiliœmy Gliniakom, kiedynasze drogi siê rozesz³y, a sami wybraliœmy zielone doliny, blask s³oñca inaczynia z drewna.Dlatego te¿ jesteœmy tylko Pó³ludŸmi.I zapomnieliœmy,zapomnieliœmy tak wiele!Jasny g³os Kyo by³ tej nocy bardziej stanowczy i nalegaj¹cy, ni¿ kiedykolwiekprzedtem.Strumieñ szumia³ u ich stóp, a wodospad ha³asowa³ przy wylociekotliny, ale Rocannon s³ysza³ go wyraŸnie.- W tej podró¿y na po³udnie ka¿dego dnia natrafiam na legendy, których moiludzie uczyli siê, kiedy byli dzieæmi w zielonych dolinach Angien.I odkry³em,¿e wszystkie te legendy s¹ prawdziwe.Lecz po³owa z nich zosta³a zapomniana.Mali Zjadacze S³Ã³w, Kiemhrirowie, o nich œpiewamy w naszych pieœniach; ale nieo Skrzydlatych.Pamiêtamy przyjació³, nie wrogów.Œwiat³o, a nie ciemnoœæ.Ateraz wêdrujê wraz z Olhorem, który zmierza na po³udnie, pomiêdzy legendy, bezmiecza u boku, który chce odnaleŸæ g³os swego wroga, który przeby³ wielk¹ciemnoœæ i widzia³ nasz œwiat zawieszony w mroku jak b³êkitny klejnot.Jestemtylko pó³cz³owiekiem.Nie mogê iœæ dalej, ni¿ siêgaj¹ wzgórza.Nie mogê pójœæ ztob¹ w wysokie miejsca, Olhorze!Rocannon bardzo delikatnie po³o¿y³ mu rêkê na ramieniu.Fian natychmiastucich³.Siedzieli w milczeniu, nads³uchuj¹c szumu wodospadu, przygl¹daj¹c siêdr¿¹cym odbiciom gwiazd na powierzchni wody, nad któr¹ unosi³y siê ob³oki py³kulodowato zimnej wody sp³ywaj¹cej z gór na po³udniu.Nastêpnego dnia dwukrotnie dostrzegli daleko na wschodzie miasta-ule, z ulicamirozchodz¹cymi siê promieniœcie od pa³aców.Tej nocy wystawili podwójn¹ stra¿.Zanim min¹³ drugi dzieñ, dotarli pomiêdzy wysokie wzgórza.Przez ca³¹ noc ikolejny dzieñ pada³ zimny, ulewny deszcz.Kiedy chmury rozstêpowa³y siê nachwilê, widaæ by³o góry wy³aniaj¹ce siê zza wzgórz po obu stronach.Spêdzilijeszcze jedn¹ deszczow¹, nie przespan¹ noc na szczycie wzgórza opodal ruinstaro¿ytnej wie¿y, a nastêpnego dnia wczesnym popo³udniem minêli prze³êcz iwlecieli w blask s³oñca.Przed nimi rozci¹ga³a siê szeroka dolina, otoczonaprzez zamglone górskie szczyty, jak wielka, zielona droga prowadz¹ca napo³udnie.Z prawej strony ci¹gnê³y siê zwarte, bia³e szeregi gór, dalekie i ogromne.Wia³ostry, rzeŸwy wiatr.Skrzydlate wierzchowce jak liœcie niesione powiewemsp³ywa³y w dó³ w promieniach s³oñca.Nad kotlin¹ poroœniêt¹ miêkk¹, zielon¹traw¹, na której tle drzewa i krzaki wygl¹da³y jak polakierowane, unosi³ siêcienki, szary welon dymu.Wiatrogon Mogiena zatoczy³ ko³o zawracaj¹c, podczasgdy Kyo pokazywa³ coœ na dole.Po chwili sp³ywali na z³ocistym wietrze kuwiosce sk¹panej w s³oñcu, po³o¿onej u stóp wzgórza nad strumieniem.Z maleñkichkominów unosi³ siê dym.Stado herilorów pas³o siê na stoku.Poœrodkunieregularnego krêgu ma³ych domków, z których ka¿dy mia³ s³oneczny ganek, ros³opiêæ wielkich drzew.Obok nich wyl¹dowali podró¿ni, a Fiia wyszli im naspotkanie, uœmiechaj¹c siê nieœmia³o.Ci wieœniacy prawie nie znali Wspólnej Mowy i w ogóle nie u¿ywali s³Ã³w.Ajednak by³o to jak powrót do domu - wejœæ do przestronnych, s³onecznych izb,jeœæ z drewnianych, polerowanych naczyñ, na jedn¹ noc schroniæ siê przed zimnemi niewygod¹ w atmosferê pogodnej goœcinnoœci.Dziwni, mali ludzie, pe³niwdziêku, zmienni i nieuchwytni: Pó³ludzie, jak nazywa³ swoich pobratymców Kyo.Ale sam Kyo nie by³ ju¿ jednym z nich.Chocia¿ w czystym ubraniu, które mudali, wygl¹da³ jak oni, chocia¿ porusza³ siê jak oni, gestykulowa³ jak oni; tojednak w grupie sta³ samotny.Czy by³o tak dlatego, ¿e jako obcy nie potrafi³rozmawiaæ z nimi w myœlach, czy te¿ dlatego, ¿e dziêki przyjaŸni z Rocannonemsta³ siê innym cz³owiekiem, bardziej zamkniêtym w sobie, bardziej ludzkim,bardziej samotnym?Fiia dobrze orientowali siê w topografii terenu.Za wielkim ³añcuchem górskimna zachodzie le¿y pustynia - powiedzieli; udaj¹c siê dalej na po³udnie podró¿nipowinni posuwaæ siê wzd³u¿ doliny trzymaj¹c siê na wschód od gór, dopóki samopasmo górskie nie skrêci na wschód.- Czy znajdziemy jakieœ prze³êcze? - zapyta³ Mogien, a mali ludzie uœmiechnêlisiê i zapewnili:- Oczywiœcie, oczywiœcie.- A czy wiecie, co jest dalej, za prze³êczami?- Prze³êcze s¹ bardzo wysokie, bardzo zimne - odpowiedzieli uprzejmie Fiia.Podró¿ni spêdzili w wiosce dwie noce dla odpoczynku i wyruszyli ob³adowanichlebem oraz suszonym miêsem na drogê - darami Fiia, którzy cieszyli siê mog¹ckogoœ obdarowaæ.Po dwóch dniach lotu dotarli do nastêpnej wioski ma³ych ludzi,gdzie znowu powitano ich tak przyjaŸnie, jakby nie by³a to wizyta obcych, alepowrót d³ugo oczekiwanych przyjació³.Kiedy wiatrogony wyl¹dowa³y, zbli¿y³a siêdo nich grupa mê¿czyzn i kobiet, pozdrawiaj¹c Rocannona, który pierwszyzeskoczy³ na ziemiê:- Witaj, Olhorze!To go zaskoczy³o, a potem, kiedy przypomnia³ sobie, ¿e s³owo to oznacza³o„Wêdrowca", którym niew¹tpliwie by³, poczu³ siê jeszcze bardziej zmieszany.Przecie¿ to imiê nada³ mu ma³y Kyo.W jakiœ czas póŸniej, kiedy mieli za sob¹ nastêpny dzieñ d³ugiego, spokojnegolotu, Rocannon zapyta³ Kyo:- Kyo, czy pomiêdzy sob¹ nie u¿ywacie w³asnych imion?- Moi ludzie nazywali mnie „pasterzem" albo „m³odszym bratem", albo„szybkobiegaczem".By³em szybki w wyœcigach.- Ale to s¹ przydomki, przezwiska.jak Olhor czy Kiemher.Wy, Fiia, jesteœciemistrzami w nadawaniu imion.Witacie ka¿dego jego w³asnym przezwiskiem - W³adcaGwiazd, Pan Miecza, S³onecznow³osy, Mistrz S³Ã³w - chyba to od Was Angyarowienauczyli siê kochaæ takie nazwy.Sami jednak nie u¿ywacie imion.- W³adca Gwiazd, daleko podró¿uj¹cy, srebrnow³osy, pan klejnotu.- powiedzia³Kyo z uœmiechem.- Które z nich jest imieniem?- Srebrnow³osy? Czy ja posiwia³em.? Nie jestem pewien, czym jest imiê.Mojeimiê, które otrzyma³em przy urodzeniu, to Gaveral Rocannon.Te s³owa nieopisuj¹ niczego, a jednak oznaczaj¹ mnie.A kiedy widzê nowy gatunek drzewa,pytam ciebie - albo Mogiena czy Yahana, poniewa¿ ty rzadko odpowiadasz - jaksiê nazywa.Jestem niespokojny, dopóki nie poznam jego imienia.- Có¿, to jest po prostu drzewo; tak samo, jak ja jestem Fianem, a ty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]