[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stopniowo za­pomnia³a o wszystkim.Wspomnienia nachodzi³y j¹ tylkowe œnie.Obrazy ju¿ nie porusza³y siê na œcianach.Okna nie zamyka³y siê same.A Carrie nie pamiêta³a, ¿e kiedyœ by³o inaczej.A¿ do tego dnia.Le¿a³a na ³Ã³¿ku, wpatruj¹c siê w sufit i ociekaj¹c potem.— Carrie! Kolacja!— Dziêkujê.(nie bojê siê)—.mamo.Wsta³a i przewi¹za³a w³osy ciemnoniebiesk¹ wst¹¿k¹.Potem zesz³a na dó³.„Nadejœcie cienia" (s.59):W jaki sposób przejawia³ siê „samorodny talent" Carrie i co s¹dzi³a o tymMargaret White z punktu widzenia swojej krañcowo ortodoksyjnej chrzeœcijañskiejetyki? Prawdopodobnie nigdy siê nie dowiemy.Podejrzewam jednak, ¿e reakcjapani White równie¿ musia³a byæ doœæ gwa³towna.— Nawet nie ruszy³aœ ciasta, Carrie.— Mama podnios³a wzrok znad rozprawy,któr¹ studiowa³a popijaj¹c herba­tê.— Domowe ciasto, œwie¿utkie.— Dostajê od tego pryszczy, mamo.— Twoje pryszcze to kara boska za grzechy.Zjedz ciasto.— Mamo?— Tak?Carrie nabra³a tchu i rzuci³a siê na g³êbok¹ wodê:— Wiesz, Tommy Ross zaprosi³ mnie na wiosenny bal w pi¹tek.Rozprawka zosta³a zapomniana.Mama wpatrywa³a siê w Carrie rozszerzonymi oczamiz wyrazem twarzy „chyba-siê-przes³ysza³am".Nozdrza drga³y jej jak u konia,który us³ysza³ suchy chrzêst grzechotnika.Carrie spróbowa³a prze³kn¹æ kulê, która utkwi³a jej w ga­rdle, i tylko(nie bojê siê o tak tak bojê siê)czêœciowo jej siê to uda³o.—.a to jest bardzo mi³y ch³opiec.Obieca³, ¿e wst¹pi po mnie, ¿ebyœ mog³a gopoznaæ i.— Nie.—.odwiezie mnie przed jedenast¹.Ja siê.— Nie, nie nie!—.zgodzi³am.Mamo, proszê ciê, zrozum, ¿e muszê w koñcu spróbowaæ.spróbowaæ jakoœ ¿yæ wœród ludzi.Nie jestem taka, jak ty.Jestem œmieszna — toznaczy kole-¿anki uwa¿aj¹, ¿e jestem œmieszna.Nie chcê ju¿ byæ œmiesz­na.Chcê spróbowaæstaæ siê normaln¹ dziewczyn¹, zanim bêdzie za póŸno, ¿eby.Pani White rzuci³a córce w twarz swoj¹ fili¿ankê z her­bat¹.Herbata by³a zaledwie letnia, ale nawet gdyby by³a wrz¹­ca, nie mog³abyskuteczniej i gwa³towniej zamkn¹æ Carrie ust.Carrie siedzia³a jaksparali¿owana, bursztynowy p³yn skapywa³ jej z policzków i brody na bia³¹bluzkê rozlewaj¹c siê w wielk¹ plamê.By³ lepki i pachnia³ jak cynamon.Pani White ca³a siê trzês³a.Twarz jej zastyg³a w kamienn¹ maskê, tylko nozdrzadrga³y coraz szybciej.Nagle odrzuci³a g³owê do ty³u i krzyknê³a na ca³egard³o:— Bo¿e! Bo¿e! Bo¿e! — Jej szczêki zatrzaskiwa³y siê brutalnie po ka¿dym s³owie.Carrie siedzia³a bez ruchu.Pani White wsta³a i obesz³a stó³ dooko³a.Trzês¹ce siê d³onie zaciska³a irozwiera³a jak szpony.Jej twarz wygl¹da³a jak twarz ob³¹kanej; malowa³o siê naniej wspó³czucie po­mieszane z nienawiœci¹.— Do komórki — powiedzia³a.— IdŸ do komórki i módl siê.— Nie, mamo.— Ch³opcy.Tak, potem zjawiaj¹ siê ch³opcy.Najpierw krew, potem ch³opcy.Wêsz¹jak psy, œlini¹ siê i szczerz¹ zêby, szukaj¹, sk¹d ten zapach.Ten.zapach!Zamachnê³a siê szeroko i z ca³ej si³y uderzy³a Carrie w twarz; suchy trzaskuderzenia(o bo¿e tak siê bojê dopiero teraz siê bojê)rozleg³ siê donoœnie jak strza³ z bata.Carrie zachwia³a siê, ale jakoœutrzyma³a siê na krzeœle.Na jej policzku pojawi³ siê bia³y œlad po uderzeniu ipo chwili zacz¹³ nabie­gaæ krwist¹ czerwieni¹.— Znak — powiedzia³a pani White.Jej wytrzeszczone oczy by³y puste; oddycha³aszybko, urywanie, gwa³towniechwytaj¹c powietrze.Wydawa³o siê, ¿e mówi sama do sie­bie, kiedy jejszponiasta rêka opad³a na ramiê Carrie i zwlo­k³a j¹ przemoc¹ z krzes³a.— Widzia³am to wszystko.To prawda.O tak.Ale.Ja.Nigdy.Tylko z nim.On.Wzi¹³.Mnie.—urwa³a, jej b³êdne spojrzenie powêdrowa³o w górê.Carrie nieporuszy³a siê, sterroryzowana.Czu³a, ¿e mama z bólem wydziera z siebie jakieœwyznanie, które mog³o j¹ zniszczyæ.— Mamo.— W samochodach.Och, wiem, gdzie to siê odbywa.Obejmuj¹ ciê.Za miastem.Motele.Whisky.Zapach.oni, czuj¹ od ciebie ten zapach! — Jej g³os wzniós³siê do krzyku, na szyi ostro wyst¹pi³y œciêgna, g³owa obraca³a siê nawszys­tkie strony monotonnym, ko³ysz¹cym ruchem.— Mamo, lepiej przestañ.Te s³owa jakby j¹ nieco otrzeŸwi³y.G³owa znierucho­mia³a, wargi zadrga³y jakbyze zdziwieniem, kiedy usi³owa³a otrz¹sn¹æ siê ze wspomnieñ i powróciæ dorzeczywistoœci.— Do komórki — wymamrota³a.— IdŸ do komórki i módl siê.— Nie.Mama podnios³a rêkê do uderzenia.— Nie!Rêka zawis³a nieruchomo w powietrzu.Mama wyba³u­szy³a na ni¹ oczy, jakby nieby³a pewna, czy ta rêka nadal do niej nale¿y.Blacha z ciastem unios³a siê naraz z podstawki, przelecia³a przez pokój i zrozpêdem uderzy³a w œcianê obok drzwi, rozpryskuj¹c wokó³ jagodowy sok.— Ja pójdê, mamo!Przewrócona fili¿anka mamy wzbi³a siê w górê, przele­cia³a nad ich g³owami iroztrzaska³a siê o piec [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •