[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak naprawdê, to obie".„Doprawdy? - zapyta³a ironicznie.- A dlaczegó¿ to?"„Có¿ - zaryzykowa³em.- Mam te listy od.z pewnego niezwyk³egoŸród³a historycznego.i czêsto wspominany jest w nich Dracula.S¹ poprostu o Draculi".Choæ popatrzy³a na mnie niechêtnie swymi miodowej barwy oczyma,w jej Ÿrenicach zapali³y siê iskierki zainteresowania.Rozpar³a siê wygod-niej na krzeœle w dziwnie mêski sposób.Nie wypuszcza³a z d³oni ksi¹¿ki.Odnios³em wra¿enie, ¿e widzia³em to ju¿ wczeœniej setki razy; rozluŸnie-nie siê przed rozpoczêciem rozmowy? Gdzie ja to widzia³em?„Co to dok³adnie za listy?" - zapyta³a z tym swoim obcym akcentem.Pomyœla³em z ¿alem, ¿e zanim rozpocz¹³em tê niezrêczn¹ rozmowê,powinienem by³ siê przedstawiæ.Z jakichœ wzglêdów jednak nie mog³emtego uczyniæ.Nie potrafi³em nagle uj¹æ kobiety za d³oñ, powiedzieæ, z ja-kiego jestem wydzia³u i tak dalej, i tak dalej.Dotar³o te¿ do mnie, i¿ ni-75gdy jej wczeœniej nie widzia³em, a zatem z ca³¹ pewnoœci¹ nie studiowa³ahistorii, chyba ¿e przyby³a tu niedawno z jakiegoœ innego uniwersytetu.I czy w rozmowie z ni¹ mam k³amaæ, by zataiæ nazwisko Rossiego? Po-stanowi³em po prostu go nie wymieniaæ.„Jestem wspó³pracownikiem profesora, który.maj¹c pewne k³opoty,przed ponad dwudziestoma laty napisa³ te listy.Przekaza³ mi je w na-dziei, ¿e pomogê mu wypl¹taæ siê z obecnej.sytuacji.ma ona zwi¹zekz jego badaniami, to znaczy."„Rozumiem" - przerwa³a mi grzecznie, ale ch³odno.Zaczê³a bez poœpiechu, systematycznie zbieraæ swoje rzeczy.W³o¿y³aje do teczki i podnios³a siê z krzes³a.By³a dok³adnie taka, jak j¹ sobiewyobra¿a³em: umiêœniona i o szerokich ramionach.„Dlaczego interesuje siê pani Dracul¹?" - zapyta³em desperacko.„To ju¿ nie pañski interes - odrzek³a krótko i odwróci³a siê do mnieplecami.- Planujê podró¿, ale nie wiem jeszcze kiedy".„W Karpaty?"Poczu³em siê nagle zdenerwowany t¹ rozmow¹.„Nie - burknê³a lekcewa¿¹co.Po czym, jakby nie umiej¹c nad sob¹zapanowaæ, doda³a pogardliwie: - Do Stambu³u".- Wielki Bo¿e! - wykrzykn¹³ mój ojciec, spogl¹daj¹c w rozœwiergo-tane niebo.Ostatnie stada jaskó³ek wraca³y do gniazd, w le¿¹cym poni¿ejmiasteczku powoli gas³y œwiat³a.- Nie powinniœmy tak d³ugo tu siedzieæprzed czekaj¹c¹ nas jutro wypraw¹.Jestem przekonany, ¿e pielgrzymiwracaj¹ wczeœnie.Jeszcze przed nastaniem ciemnoœci.Wyprostowa³am nogi.Jedn¹ stopê mia³am zupe³nie zdrêtwia³¹ i z nie-chêci¹ myœla³am o drodze powrotnej, choæ u celu czeka³o mnie wygodne³Ã³¿ko.Po nodze chodzi³y mi nieprzyjemne mrówki, a poza tym by³ambardzo z³a.Ojciec zakoñczy³ opowieœæ zbyt szybko.- Popatrz tam - odezwa³ siê, wskazuj¹c coœ w ciemnoœciach.- Myœ-lê, ¿e to Saint-Matthieu.Spojrza³am we wskazanym kierunku, na ogromne, pogr¹¿one w mro-ku góry.W po³owie stoku lœni³o mocne, nieruchome œwiat³o.Otacza³a jekompletna ciemnoœæ.W jego okolicy nie widaæ by³o ¿adnych innychludzkich sadyb.Pojedyncza iskra blasku zatopiona w otch³ani mroku.Wysoko, lecz znacznie ni¿ej ni¿ najwy¿sze wierzcho³ki.Zdawa³a siê za-wieszona w powietrzu miêdzy nocnym niebem a miasteczkiem.76- Tak, to musi byæ nasz klasztor - odezwa³ siê ponownie ojciec.- Ju-tro czeka nas ciê¿ka wyprawa, nawet gdybyœmy szli bit¹ drog¹.Noc by³a bezksiê¿ycowa i kiedy wêdrowaliœmy pogr¹¿onymi w zu-pe³nym mroku ulicami, ogarnia³ mnie smutek kogoœ, kto schodzi z wy-sokoœci.Gdy mijaliœmy star¹ dzwonnicê, obejrza³am siê za siebie, byutrwaliæ w pamiêci jasny, œwietlisty punkcik.By³ tam, lœni¹c nad liœæ-mi k¹cicierni wychylaj¹cymi siê zza murków przydomowych ogródków.Przystanê³am na chwilê i bacznie popatrzy³am na klasztor.I wtedy œwia-te³ko do mnie mrugnê³o.914 grudnia 1930 r.Kolegium Œwiêtej Trójcy, OksfordMój Drogi i Nieszczêsny Nastêpco!Dokoñczê swoj¹ relacjê najszybciej, jak zdo³am, poniewa¿ musisz wy-ci¹gn¹æ z niej najwy¿szej wagi informacje, jeœli obaj mamy.och, co naj-mniej prze¿yæ.i to prze¿yæ w stanie dobra i ³aski.Ka¿dy historyk, kuswemu ¿alowi, dowiaduje siê w koñcu, ¿e ró¿ne s¹ rodzaje przetrwania.Najgorsze popêdy kieruj¹ce ludzkoœci¹ mog¹ bowiem, przetrwaæ przezca³e pokolenia, wieki, nawet tysi¹clecia.A najlepsze intencje i wysi³ki po-szczególnych jednostek umieraj¹ wraz z nimi, koñcz¹ siê wraz z indywi-dualnym kresem ¿ycia.Ale wracajmy do rzeczy: do mej podró¿y z Anglii do Grecji.By³ato jedna z najbardziej pogodnych wypraw, jakie odby³em w ¿yciu.Ju¿w porcie czeka³ na mnie dyrektor muzeum na Krecie.Poprosi³, bym poja-wi³ siê ponownie latem i uczestniczy³ w otwarciu grobowca kultury mi-nojskiej.Na dodatek w moim pensjonacie zatrzyma³o siê dwóch amery-kañskich k³asycystów, z którymi od lat chcia³em siê spotkaæ.Usilnienamawiali mnie, abym obj¹³ wakuj¹ce stanowisko wyk³adowcy na ichuniwersytecie - idealny etat dla naukowca o mojej przesz³oœci - zachwy-cali siê te¿ moimi osi¹gniêciami.Mia³em nieograniczony dostêp do ka¿-dej kolekcji, nawet do zbiorów prywatnych.Popo³udniami, kiedy muzeaby³y zamkniête, a miasto pogr¹¿a³o siê w sjeœcie, siada³em na swym ulu-11kiem.Gdy spogl¹da³em w lustro, widzia³em blad¹, wymizerowan¹ twarz.Ilekroæ podczas golenia zacina³em siê brzytw¹ — ci¹gle jej u¿ywam -mruga³em gwa³townie oczyma, przypominaj¹c sobie tamte na wpó³wygojone rany na szyi tureckiego urzêdnika i coraz bardziej w¹tpi¹cw realnoœæ w³asnych wspomnieñ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •