[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wci¹¿ tylko czekasz, czekasz i szukasz - rzek³ - by wreszcie którejœ nocy.Na niebie zap³onê³a maleñka czerwona iskra.Cofn¹³ siê, wychodz¹c z krêgu œwiat³a, padaj¹cego z wnêtrza domu.-.a potem znów zaczynasz szukaæ - szepn¹³.Czerwona iskierka nadal tam by³a.- Nie zauwa¿y³em jej zesz³ej nocy - powiedzia³ szeptem.Potkn¹³ siê i upad³,natychmiast jednak zerwa³ siê z ziemi, pobieg³ za dom, wykrêci³ teleskop iwycelowa³ go w niebo.W minutê póŸniej stan¹³ w niskich drzwiach domu.¯ona, dwie córki i synzwrócili siê ku niemu.Dopiero po chwili odzyska³ g³os.- Mam dobr¹ nowinê - rzeki.- Spojrza³em w niebo.Przybywa rakieta, aby zabraænas wszystkich do domu.Rankiem ju¿ tu bêdzie.Opuœci³ rêce, ukry³ twarz w d³oniach i cicho zap³aka³.O trzeciej nad ranem spali³ to, co zosta³o z Nowego Nowego Jorku.Zabra³ pochodniê, od czasu do czasu przytykaj¹c j¹ do murów plastikowegomiasta.Ogieñ rozkwit³ wielkimi falami gor¹ca i œwiat³a.Kwadratowa milailuminacji, dostatecznie wielka, by móc dostrzec j¹ z przestrzeni kosmicznej.Wezwie tu rakietê na spotkanie z panem Hathawayem i rodzin¹.Jego serce zatrzepota³o nagle z bólu.Pospiesznie wróci³ do domu.- Widzicie? - uniós³ do œwiat³a zakurzon¹ butelkê.- Wino! Zachowa³em jespecjalnie na dzisiejszy wieczór.Wiedzia³em, ¿e kiedyœ ktoœ nas odnajdzie.Napijmy siê, aby to uczciæ.Nala³ do pe³na piêæ kieliszków.- Minê³o tak wiele czasu - stwierdzi³, wpatruj¹c siê z powag¹ w swój trunek.-Pamiêtacie ten dzieñ, kiedy wybuch³a wojna? Dwadzieœcia lat i siedem miesiêcytemu.Wszystkie rakiety z Marsa powróci³y na Ziemiê, zaœ ty, ja i dzieciwa³êsaliœmy siê wówczas po górach, zajêci wykopaliskami, badaniami dotycz¹cymipradawnych technik chirurgicznych Marsjan.Pamiêtacie, jak ruszyliœmy do domu?Niemal zajeŸdziliœmy konie na œmieræ, a jednak dotarliœmy do miasta o tydzieñza póŸno.Wszyscy ju¿ odeszli.Ameryka zosta³a zniszczona; rakiety odlecia³y,nie czekaj¹c na spóŸnialskich.Pamiêtacie to, pamiêtacie? A potem okaza³o siê,¿e zostaliœmy tylko my.Bo¿e, jak szybko p³ynie czas.Nie zniós³bym tego bezwas wszystkich.Gdyby nie wy, zabi³bym siê, ale przy was warto by³o czekaæ.Wasze zdrowie.- Uniós³ kieliszek.- Za nasze d³ugie wspólne oczekiwanie.-Wypi³.¯ona, dwie córki i syn tak¿e unieœli kielichy do ust.Po podbródkach ca³ej czwórki pociek³o wino.Rankiem z miasta unosi³y siê tumany wielkich czarnych p³atków.Wiatr pêdzi³ jeprzez dno suchego morza.Ogieñ ju¿ zgas³, jednak¿e wykona³ swe zadanie.Czarnypunkcik na niebie powiêkszy³ siê.Z kamiennego domku dobiega³ korzenny zapach œwie¿ych pierników.Kiedy Hathawaywszed³ do œrodka, jego ¿ona sta³a przy stole, ustawiaj¹c gor¹ce formy zciastem.Dwie córki cicho zamiata³y sztywnymi miot³ami nag¹ kamienn¹ posadzkê.Syn polerowa³ srebra.- Przygotujemy im wielkie œniadanie - rozeœmia³ siê Hathaway.- Za³Ã³¿cienajlepsze ubrania.Pospieszy³ do wielkiego blaszanego magazynu.Wewn¹trz znajdowa³a siê ch³odnia igenerator, który naprawi³ i przywróci³ do ¿ycia swymi zrêcznymi, nawyk³ymi donapraw palcami, tak jak przez lata reperowa³ w wolnym czasie zegarki, telefonyi magnetofony.Szopa by³a pe³na jego konstrukcji, od prozaicznych urz¹dzeñ, pobezsensowne mechanizmy, których przeznaczenia on sam nie potrafi³ odgadn¹æ,kiedy teraz spogl¹da³ na nie z góry.Z zakamarka ch³odni wyj¹³ oszronione pude³ka fasoli i truskawek, licz¹ce sobiedwadzieœcia lat.Wyst¹p, £azarzu, pomyœla³, do³¹czaj¹c do nich zamro¿onekurczê.Kiedy rakieta wyl¹dowa³a, w powietrzu unosi³a siê ca³a gama kuchennychzapachów.Hathawa jak ch³opiec popêdzi³ w dó³ wzgórza.Raz jeden zatrzyma³ siê po drodze,czuj¹c nag³y ból w piersi.Usiad³ na kamieniu, aby z³apaæ oddech, po czymprzebieg³ ca³¹ resztê drogi.Wreszcie stan¹³, czuj¹c na twarzy gor¹co rozpalonej rakiety.Otwar³ siê w³az.Wyjrza³ z niego mê¿czyzna.Hathaway, os³aniaj¹c oczy, patrzy³ na niego przez chwilê.W koñcu rzek³:- Kapitan Wilder!- Kto to? - spyta³ kapitan Wilder i zeskakuj¹c na piasek, stan¹³ naprzeciwstarego cz³owieka.Wyci¹gn¹³ do niego rêkê.- Dobry Bo¿e! To przecie¿ Hathaway!- Zgadza siê.Badali siê wzrokiem.- Hathaway z mojej starej za³ogi, jeszcze z czwartej wyprawy.- Wiele czasu minê³o, kapitanie.- Zbyt wiele.Dobrze znów ciê widzieæ.-Jestem stary - odpar³ z prostot¹ Hathaway.-Ja te¿ nie m³odniejê.Ostatnich dwadzieœcia lat spêdzi³em w drodze na Jowisza,Saturna i Neptuna.- S³ysza³em, ¿e dali panu kopa w górê, aby nie miesza³ siê pan w politykêkolonialn¹ tu, na Marsie.- Stary cz³owiek rozejrza³ siê.- Nie by³o pana takd³ugo, ¿e nie wie pan nawet, co siê sta³o.- Mogê siê domyœliæ - odpar³ Wilder.- Dwukrotnie okr¹¿yliœmy Marsa iznaleŸliœmy tylko jednego ¿ywego cz³owieka.Niejakiego Waltera Grippa, jakieœdziesiêæ tysiêcy mil st¹d.Zaproponowaliœmy, ¿e zabierzemy go ze sob¹, aleodmówi³.Kiedy widzia³em go po raz ostatni, siedzia³ poœrodku drogi w fotelu nabiegunach, pal¹c fajkê i machaj¹c nam na po¿egnanie.Praktycznie rzecz bior¹c,Mars jest martwy.Nawet Marsjanie odeszli.A co z Ziemi¹?- Wie pan tyle co ja.Od czasu do czasu odbieram sygna³y radiowe, bardzo s³abe,ale zawsze nadaj¹ w obcym jêzyku.Wstyd przyznaæ, lecz znam tylko ³acinê.Docieraj¹ do mnie jedynie urywki zdañ.Mam wra¿enie, ¿e wiêksza czêœæ Ziemileg³a w gruzach, jednak¿e wojna trwa dalej.Zamierza pan wróciæ, kapitanie?- Tak.Oczywiœcie jesteœmy ciekawi [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •