[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.¯ywyœwiêty Dusicieli naprawdê nie chcia³ nas opuœciæ.Ksiêga musia³a byæ dla niegorzeczywiœcie wa¿na.Deszcz przeszed³ w lekk¹ m¿awkê.Wygramoliliœmy siê z b³ota.Kiedyformowaliœmy szyk, wielu mia³o parê rzeczy do zakomunikowania swoim ulubionymbogom.Teraz nie rozci¹galiœmy siê ju¿ zanadto, wyj¹wszy Wujka Doja, któremuuda³o siê znikn¹æ w terenie pozbawionym prawie os³ony.Przez nastêpn¹ godzinê natrafialiœmy na kolejne znaki, które rozpoznawa³am zopisu w Kronikach Konowa³a i Murgena.Nie przestawa³am wypatrywaæ Poronionegooraz jego towarzyszy.Ani œladu.Mia³am nadziejê, ¿e to raczej dobry znak.NajwyraŸniej im póŸniej siê robi³o, tym otoczenie by³o coraz milsze w oczachNarayana Singha.Obawia³am siê ju¿, ¿e uœmiechnie siê naprawdê i tym sposobemœci¹gnie na nas kl¹twê.Zastanawia³am siê nawet nad wspomnieniem imion jegodzieci, aby wiedzia³, ¿e nie przestajê o nim myœleæ.Moje umiejêtnoœci wró¿ebne okaza³y siê niezawodne.Do Gaju dotarliœmy ozmierzchu.Wszyscy byliœmy w ¿a³osnym stanie.Niemowlê nie przestawa³o p³akaæ.Ja nabawi³am siê pêcherzy od chodzenia w przemoczonych butach.Z wyj¹tkiemNarayana nikt nie mia³ zamiaru ju¿ nic robiæ.Ka¿dy chcia³ tylko paœæ gdzieœ naziemiê, podczas gdy ktoœ inny rozpali ogieñ, przy którym bêdzie mo¿na siêwysuszyæ i przygotowaæ ciep³y posi³ek.Narayan nalega³, abyœmy dotarli do œwi¹tyni K³amców po³o¿onej poœrodku gaju.— Tam bêdzie sucho — namawia³.Jego propozycja nie wzbudzi³a szczególnego entuzjazmu.Chocia¿ ledwieprzekroczyliœmy granice Gaju, ju¿ otacza³a nas jego woñ.Nie by³ to mi³yzapach.Zastanawia³am siê, o ile¿ musia³ byæ gorszy w czasach najwiêkszegorozkwitu kultu K³amców, kiedy czêsto i licznie mordowali tu ludzi.Miejsce mia³o swój niepowtarzalny charakter; by³o niesamowite, przeraŸliwe.Gunni win¹ za to z pewnoœci¹ obci¹¿yliby Kinê, poniewa¿ wedle ich legend tuspad³ jeden z fragmentów jej rozcz³onkowanego cia³a, czy coœ w tym stylu.Arównoczeœnie rzekomo pozostawa³a uwiêziona w zaczarowanym œnie, w jakimœmiejscu równiny lœni¹cego kamienia na lub pod jej powierzchni¹.W religii Gunniduchy nie istnia³y.Inaczej ni¿ w naszej, Yehdna.Albo u Nyueng Bao.Dla mnieten las nawiedza³y dusze wszystkich ofiar, które pomar³y tutaj dla uciechyKiny, dla jej chwa³y, czy te¿ dla jakiego tam powodu, z którego K³amcyzabijali.Gdybym tylko o tym wspomnia³a, Narayan albo jeden z g³êbiej wierz¹cych Gunni zpewnoœci¹ poruszy³by kwestiê rakszasów, tych z³oœliwych demonów, tychpaskudnych jeŸdŸców nocy, zazdroszcz¹cych i bogom, i ludziom.Rakszasowie mogliudawaæ, ¿e s¹ duchami tych, którzy odeszli, choæby tylko po to, by przysporzyæwiêcej udrêki ¿yj¹cym.Wujek Doj powiedzia³:— Niezale¿nie, czy nam siê to podoba, czy nie, Narayan ma racjê.Powinniœmyzaj¹æ najlepsze dostêpne schronienie.Tam nie bêdziemy mniej bezpieczni ni¿tutaj.A przynajmniej nie bêdzie nam dokuczaæ ta wstrêtna m¿awka.— Deszcz poprostu nie chcia³ przestaæ padaæ.Spojrza³am na niego uwa¿nie.By³ stary, zmêczony i z pewnoœci¹ mia³ mniejpowodów, by namawiaæ do dalszej drogi, niŸli któryœ z m³odszych.A wiêc musia³mieæ jakieœ inne racje.Musia³ coœ wiedzieæ.Z Dojem zawsze tak by³o.Sk³oniæ go, ¿eby siê t¹ wiedz¹ podzieli³ — oto sztuka!Ja jednak dowodzi³am.Nadszed³ czas, by podj¹æ niepopularn¹ decyzjê.— Ruszamy dalej.Narzekania, narzekania, narzekania.Bliskoœæ œwi¹tyni jeszcze bardziej dawa³a siê we znaki niŸli atmosfera panuj¹caw Gaju.Nie mia³am najmniejszych k³opotów ze zlokalizowaniem jej, mimo i¿ wciemnoœciach nie mo¿na by³o nic dostrzec.£abêdŸ podszed³ bli¿ej i zapyta³:— Jak to siê sta³o, ¿e nigdy nie zniszczyliœcie tego miejsca, póki byliœcie nagórze?Nie zrozumia³am pytania.Jednak Narayan, który szed³ tu¿ przede mn¹, us³ysza³ izrozumia³.— Próbowali.Nie raz.Odbudowywaliœmy je, kiedy nikt nie patrzy³.— I zacz¹³deklamowaæ be³kotliwie jak¹œ pochwa³ê swej bogini, która zawsze strzeg³abudowniczych.Brzmia³o to niczym przemówienie werbownika.Nie potrafi³przestaæ, póki Pop³och nie trzepn¹³ go bambusowym kijem.To by³ jeden z tych kijów, chocia¿ Narayan nie móg³ o tym wiedzieæ.Gajstanowi³ miejsce niezwykle mroczne, doskona³e na zasadzkê cieni.Pop³ochpostanowi³ zadbaæ o ciszê w naszych szeregach.Ci¹gle zastanawia³am siê, jakie te¿ niegodziwoœci obmyœla obecnie Duszo³ap,maj¹c Taglios zupe³nie bezbronne u swych stóp.Mia³am nadziejê, ¿e ludzie, którzy zdecydowali siê pozostaæ, zrealizowaliwyznaczone im zadania, zw³aszcza to polegaj¹ce na ponownym przenikniêciu doPa³acu.Nale¿a³o zjednaæ sobie Jaula Barundandiego i wci¹gn¹æ w ca³¹ sprawêdostatecznie g³êboko, by nie móg³ siê wycofaæ, gdy gniew ust¹pi miejscarozs¹dkowi.51Niemowlê nie przestawa³o p³akaæ, wtulaj¹c twarzyczkê w piersi matki i to niepo to, aby siê najeœæ.Ten g³os denerwowa³ wszystkich.Ka¿dy, kto ¿yczy³ namŸle, nie mia³by najmniejszych k³opotów ze znalezieniem nas.My z kolei nicbyœmy nie us³yszeli poprzez odg³osy p³aczu i szum wody œciekaj¹cej zobci¹¿onych ga³êzi drzew.Rzeka i Singhowie z Kompanii nie wypuszczali broni zr¹k.Wujek Doj wydoby³ Ró¿d¿kê Popio³u i obna¿y³ stal, nie dbaj¹c o to, ¿e mo¿ezardzewieæ.Zwierzêta by³y równie przera¿one jak dziecko.Kozy mecza³y i nie chcia³y iœædalej.Os³y robi³y siê coraz bardziej uparte, jednak Matka Gota zna³a kilkasztuczek sk³aniaj¹cych oporne juczne bydlêta do marszu.Sztuczki te g³Ã³wnieopiera³y siê na zadawaniu bólu.Deszcz nie przestawa³ padaæ nawet na chwilê.Narayan Singh obj¹³ prowadzenie.Zna³ drogê.To by³ jego dom.Czu³am obecn¹ przed nami œwi¹tyniê grozy, chocia¿ nawet nie potrafi³am jejzobaczyæ.Sanda³y Narayana poœwistywa³y na nas¹czonych wod¹ liœciach.Z uwag¹ws³uchiwa³am siê w otaczaj¹ce odg³osy, ale nie us³ysza³am ¿adnych obcychdŸwiêków, póki Wierzba £abêdŸ nie zacz¹³ mamrotaæ pod nosem, ³ajaj¹c siebiesamego za pójœcie za jedynym oryginalnym pomys³em, jaki kiedykolwiek wpad³ mudo g³owy.Gdyby go zlekcewa¿y³, siedzia³by teraz przy kominku w swoim domu,s³uchaj¹c p³aczu rodzonych wnuków, zamiast znosiæ trudy cechuj¹ce wszystkietajemnicze wyprawy, podczas których najlepsz¹ rzecz¹, jakiej mo¿na siêspodziewaæ, jest utrzymanie siê przy ¿yciu d³u¿ej ni¿ pozostali.Potem zwróci³siê do mnie z pytaniem:— Œpioszka, bra³aœ kiedyœ pod uwagê przy³¹czenie siê do tego ma³ego gówniarza?Gdzieœ w oddali zahuka³a sowa.— Którego? I dlaczego?— Narayana.Po to, by sprowadziæ Rok Czaszek.Wtedy moglibyœmy w koñcu si¹œæwygodnie i odpocz¹æ, zamiast w³Ã³czyæ siê po deszczu i wœród ca³ego tegogówna.— Nie.Nie bra³am.Sowa zahuka³a znowu.W jej g³osie brzmia³ zawód.Odpowiedzia³ jej szyderczog³os przypominaj¹cy wroni œmiech.— Ale po to przecie¿ Kompania w ogóle przysz³a tutaj, no nie? Aby sprowadziækoniec œwiata?— NajwyraŸniej dotyczy³o to tylko starszych rang¹ oficerów.Ale nie facetów, którzy musieli wykonaæ ca³¹ robotê
[ Pobierz całość w formacie PDF ]