[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To pewne.Będą mi jeszcze dziękować — myślał formułując cynicznie niewypowiedziane słowa.„Niewątpliwie z wdzięczności rzucą mi się na szyję” — szydził w duchu.Ale ten nastrój opuścił go natychmiast.Ogarnął go smutek, jak gdyby serce stało się naraz próżne.„Cóż, muszę być ostrożny — pomyślał w końcu, wracając do przytomności, jak gdyby jego umysł obudził się z transu.— nie ma ani człowieka, ani rzeczy na tyle absurdalnych czy bez znaczenia, by wolno było je lekceważyć — myślał ze znużeniem.— Muszę być ostrożny.”Razumow odepchnął się ręką od balustrady, zawrócił i poszedł prosto do swego mieszkania, gdzie w ciągu kilku następnych dni pędził życie samotne i zamknięte.Zaniedbał Piotra Iwanowicza, do którego był przydzielony przez grupę stuttgarcką; nie odwiedzał uchodźców–rewolucjonistów, z którymi go po przyjeździe zapoznano.W ogóle odciął się od świata.A jednocześnie czuł, że podobne postępowanie, budząc zdziwienie a rodząc podejrzenia, niosło w sobie zarodki niebezpieczeństwa dla niego samego.Nie znaczy to, żeby przez tych kilka dni wcale nie wychodził z domu.Spotkałem go kilka razy na ulicy, udawał jednak, że mnie nie poznaje.Raz, wracając z wieczornych odwiedzin od pań Haldin, zobaczyłem go przechodzącego w poprzek ciemnej jezdni Bulwaru Filozofów.Był w palcie z postawionym kołnierzem, a na głowie miał miękki kapelusz o szerokim rondzie.Patrzyłem, jak szedł prosto do domu tych pań, ale zamiast wejść do środka, stanął naprzeciwko oświetlonych jeszcze okien, a po niejakim czasie ruszył dalej i skręcił w boczną ulicę.Wiedziałem, że nie odwiedził dotąd pani Haldin.Panna Natalia mówiła mi, że pan Razumow się z tym ociąga.Zresztą stan umysłowy pani Haldin uległ zmianie: zdawała się teraz wierzyć, że jej syn żyje, i może nawet oczekiwała jego przyjazdu.Siedziała nieruchomo w wielkim fotelu przy oknie — w ciągłym oczekiwaniu, nawet gdy spuszczono już rolety i zapalono lampy.Jeśli idzie o mnie, byłem pewny, że cios, który otrzymała, był śmiertelny.Panna Haldin, której oczywiście nie zwierzyłem się z moich przeczuć, była zdania, że obecnie nic dobrego nie mogłoby wyniknąć z przedstawienia jej pana Razumowa, ja zaś w zupełności podzielałem ten pogląd.Wiedziałem, że spotyka się z nim na Bastionach.Raz czy dwa razy dojrzałem ich spacerujących z wolna po głównej alei.Spotykali się codziennie przez szereg tygodni.Unikałem przechodzenia tamtędy w porze spacerów panny Haldin.Pewnego dnia jednak przez roztargnienie minąłem bramę parkową i spotkałem ją samą.Przystanąłem, żeby zamienić parę słów.Pan Razumow nie pojawił się i oczywiście zaczęliśmy mówić o nim.— Czy powiedział pani coś określonego o działalności brata — o jego końcu? — odważyłem się zapytać.— Nie — przyznała panna Haldin z pewnym wahaniem — nic określonego.Oczywiście rozumiałem, że wszystkie ich rozmowy musiały się obracać dokoła zmarłego, dzięki któremu się spotkali.To było nieuniknione.Ale ją interesował żywy człowiek.I to, jak sądzę, również było nieuniknione.Gdy zaś zacząłem pytać dalej, okazało się, że Razumow odsłonił się przed nią jako rewolucjonista bynajmniej nie przeciętny, lekceważący hasła, teorie, a także ludzi.Podobało mi się to raczej — ale równocześnie trochę zastanowiło.— Umysł jego sięga w przyszłość, znacznie wyprzedzając okres walki — objaśniła mnie panna Haldin.— Oczywiście, jest on także czynnym działaczem — dodała.— A pani go rozumie? — zapytałem wręcz.Zawahała się znowu.— Niezupełnie — szepnęła.Pojąłem, że oczarował ją zachowaniem tajemniczej rezerwy.— Wie pan, co myślę? — ciągnęła dalej przełamując własną powściągliwą, prawie oporną postawę.— Myślę, że on obserwuje mnie i bada, aby się przekonać, czy jestem godna jego zaufania [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •