[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dopiero po kilku chybionych próbach udało mi się nacisnąć właściwy guzik i przełączyć nadajnik na alarmową długość fali.– Halo, stacja! – dyszałem.– Mam kłopoty! Sprawdźcie dokładnie historię mojego kombinezonu i -Nigdy nie dokończyłem; mówią, że mój wrzask rozsadził mikrofon.Ale dajcie mi takiego, który w nieskazitelnym odosobnieniu kombinezonu nie wrzasnąłby, gdyby coś znienacka poklepało go delikatnie po karku.Musiałem rzucić się do przodu mimo całego zaprzęgu pasów bezpieczeństwa i rąbnąć w górną krawędź tablicy przyrządów.Kiedy przybyła na miejsce po kilku minutach ekipa ratownicza, byłem wciąż nieprzytomny i miałem sinego guza na czole.Ostatecznie więc w całej sieci telekomunikacji satelitarnej okazałem się ostatnim ogniwem, do którego dotarła wiadomość o tym, co się właściwie stało.Gdy po godzinie odzyskałem przytomność, ujrzałem wokół swojego łóżka cały nasz personel medyczny, ale dopiero po dłuższej chwili lekarze raczyli zainteresować się moją osobą.Zbyt pochłaniała ich zabawa z trzema milutkimi, puszystymi kotkami, które nasz fatalnie ochrzczony Tommy wychowywał w niezmąconym spokoju szafki numer pięć magazynu, gdzie spoczywał mój kombinezon.NienawiśćTylko Joey czuwał na pokładzie w chłodnej ciszy przedświtu, gdy z nieba ponad Nową Gwineą wypadł meteor.Joey patrzył, jak meteor pnie się coraz bliżej, aż przeleciał prosto nad nim, rozganiając gwiazdy i rzucając przebiegające pędem przez zatłoczony pokład cienie.Ostre światło ukazało kontury nagiego takielunku, zwiniętych lin, węży do butli z powietrzem, miedzianych hełmów do nurkowania, schludnie ułożonych na noc – a nawet płaską, porośniętą pandanem wysepkę, oddaloną o pół mili.Daleko na południowym zachodzie, nad pustką Pacyfiku, meteor zaczął się rozpryskiwać.Odrywały się od niego rozżarzone kulki, płonąc i topiąc się w ognistym ogonie, który meteor wlókł za sobą kawał drogi po niebie.Gdy znikał z pola widzenia, już dogorywał, ale Joey nie ujrzał samego końca.Wciąż buchając wściekle płomieniem, meteor zanurzył się pod horyzont, jakby pragnął czym prędzej rzucić się w objęcia ukrytego słońca.Jeśli sam widok był imponujący, to grobowa cisza wzbudzała niepokój.Joey długo nasłuchiwał, ale nie mógł się doczekać żadnego dźwięku z rozdartego nieba.Gdy wreszcie po kilku minutach usłyszał nie opodal plusk, mimowolnie poderwał się zaskoczony – i zaklął siarczyście, bo przestraszyła go zwyczajna manta.(Chyba niezła sztuka, skoro narobiła tyle hałasu swoim skokiem.) Żaden inny dźwięk nie zmącił już ciszy i wkrótce powrócił sen.W swej wąskiej koi tuż za kompresorem Tibor nic nie usłyszał.Tak mocno spał po całodziennej pracy, że zabrakło mu sił nawet na sny – a kiedy już go nawiedziły, nie były to sny, jakich pragnął.W godzinach ciemności, gdy umysł błąkał się po zakamarkach przeszłości, nie zatrzymywał się w ogóle na lubieżnych wspomnieniach.Tibor miał kobiety w Sydney, w Brisbane, w Darwin i na Wyspie Czwartkowej – ale żadnej w snach.Po przebudzeniu w zatęchłej ciszy kajuty nie pamiętał nic prócz kurzu, ognia i krwi zaraz po wtoczeniu się rosyjskich czołgów do Budapesztu.Śnił nie o miłości, lecz o nienawiści.Kiedy Nick potrząsał nim na pobudkę, właśnie wymykał się strażnikom na austriackiej granicy.W ciągu kilku sekund przebył dziesięć tysięcy mil do Wielkiej Rafy Koralowej; ziewnął, strzepnął łażące mu po palcach stóp karaluchy i wygramolił się z koi.Na śniadanie było, rzecz jasna, to samo co zawsze – ryż, żółwie jaja i konserwa wołowa, a do popicia mocna, słodka herbata.Posiłki, które pichcił Joey, można było chwalić jedynie za to, że były obfite.Tibor zdążył się przyzwyczaić do monotonnej diety; ten i inne niedostatki odbijał sobie na lądzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •