[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zadzwoniłem do Grahama Turnera.- I co? - Schowała twarz w dłoniach.Przerabiali tensam scenariusz od początku.- Minęły ledwie dwadzieścia cztery godziny, a ponieważ podobno to jej normalne zachowanie, nie ma powodu do niepokoju.- Co jest normalne?- Sandy Shortt ma w zwyczaju znikać na kilka dnibez informowania o tym kogokolwiek - wyjaśnił zmęczony Jack.- Ach.- J u d i t h odetchnęła z ulgą.- Nie oznacza to jednak, że parkuje w tym czasie samochód w zagajniku przy ujściu rzeki i porzuca go nadwa dni.To trochę co innego niż chowanie się w sobietylko znajomym miejscu.- Niech ja sobie to ułożę w głowie - powiedziała powoli Judith.- Kobieta zajmująca się zaginionymi osobami zaginęła?Zapadło milczenie.J u d i t h zamyśliła się, jakby analizowała to, co usłyszała.Nagle parsknęła, a potem wybuchnęła śmiechem.172Jack odchylił się na oparcie krzesła i urażony założyłramiona na piersi.J u d i t h trzęsła się z nieopanowanegośmiechu.Rachel przestała ssać pierś i przyglądała siępodskakującej z radości matce.J u d i t h otarła łzy z oczu.Nathan przestał się bawić klockami i wstał, zaciekawiony chichotem.Uśmiechnął się szeroko, a potem dołączyłdo m a m y , klapiąc t ł u s t y m i r ą c z k a m i i podskakującśmiesznie z radości.Wreszcie Jack też poczuł, że drgająmu kąciki ust i po chwili sam zaczął się śmiać.Poczułniezmierną ulgę.Wreszcie mógł uwolnić się od frustracji, choćby jedynie przez m o m e n t.Kiedy już się uspokoili, J u d i t h zaczęła delikatnie gładzić Rachel po plecach, tak uspokajającym gestem, że J a c k o w i zachciało sięspać.- Wiesz, Judith, może Graham ma rację.Może Sandyrzeczywiście gdzieś zniknęła, jak to ma w zwyczaju.Może uznała, że ma tego wszystkiego dosyć, zostawiła samochód, telefon, kalendarz, całe życie i się poddała.Może rzeczywiście jest wariatką, która się tak zachowujeprzez całe życie.Znika bez ostrzeżenia, ale za każdymrazem wraca.Może odeszła na zawsze, ale ja zamierzamją odnaleźć, żeby ona z kolei odszukała Donala.Potemmoże sobie rezygnować.Wtedy d a m jej spokój.- Naprawdę sądzisz, że ta kobieta odnajdzie Donala? -Judith znowu się zamyśliła.- Uważała, że jest w stanie to zrobić.- A ty?Jack pokiwał głową.- Myślisz, że jeżeli ją odnajdziesz, to tym samym pomożesz w odszukaniu Donala - powiedziała powoli.-Wiesz, wczoraj wieczorem oglądaliśmy z Williemi dziećmi album rodzinny.W pewnej chwili Katie wskazała na Donala i zapytała, kto to jest.- Jej oczy wypełniły się łzami.- Ani ona, ani N a t h a n go nie pamiętają.Niemają w s p o m n i e ń o nim.Rachel też nie.- Spojrzała na173dziecko w swych ramionach.- Rachel nie wie nawet, żew ogóle istniał ktoś taki, jak Donal.Życie toczy się bezniego, omija go tyle rzeczy.- Potrząsnęła głową.Jack nie wiedział, co powiedzieć.Brakowało mu słów.Te same myśli przebiegały mu przez głowę codziennie,w każdej sekundzie.- Skąd wiesz, że ta kobieta, której nigdy n a w e t niespotkałeś i o której nic nie wiesz, jest w stanie odnaleźćDonala?- Ślepa wiara - rzekł z uśmiechem.- Od kiedy wierzysz?- Od czasu, gdy porozmawiałem z Sandy przez telefon - odparł szczerze.- Ale nic.- Przerwała, ale potem zdecydowała siędokończyć: - Nic między w a m i nie było, prawda?- Coś było, ale to nic.- Coś to nie nic.Jack westchnął i postanowił nie drążyć tematu.- Gloria nie wie o Sandy.Nie to, że jest coś, co pow i n n a wiedzieć.Po prostu nie chcę, żeby ona i reszta rodziny dowiedziała się o agencji.Proszę, J u d e - chwyciłjej dłoń.- Nie chcę, żeby przechodzili przez to wszystkood nowa.Zamierzałem spróbować na własną rękę.Sam.Muszę to zrobić.J u d i t h nie wyglądała na zadowoloną.- Dobrze już, dobrze - wycofała się.- Co teraz zamierzasz?- To proste.- Włożył teczkę, telefon i kalendarz z pow r o t e m do torby.- Odszukać ją.Rozdział 25Miałam szesnaście lat i byłam w gabinecie pana Burto-na.Siedziałam na j e d n y m z obitych aksamitem krzeseł,tym samym, co ponad dwa lata temu, kiedy pojawiłamsię tutaj po raz pierwszy.Wpatrywałam się w te samepostery na ścianach ciasnego pokoju.Ktoś pomalowałniestarannie ceglane m u r y na biało, pozostawiając miejsca niepokryte farbą, w innych zaś nakładając ją w kilkuwarstwach.W gabinecie pana Burtona było miejsce wyłącznie na skrajności.Wszystko lub nic, nigdy pomiędzy.Gdzieniegdzie na ścianach widniały przylepione dościany oderwane rogi plakatów.Wyobrażałam sobie, żegdzieś w magazynie jest cały plik uszkodzonych starychposterów.- O czym myślisz? - spytał wreszcie p a n Burton.- O plakatach bez rogów - odpowiedziałam.- Ach, to.- Pokiwał głową.- Jak ci minął tydzień?- Beznadziejnie.- Beznadziejnie? Dlaczego?- Nie wydarzyło się nic ekscytującego.- Co robiłaś przez ten czas?- Chodziłam do szkoły, jadłam, spałam, chodziłamdo szkoły, jadłam, spałam i tak pięć razy, pomnożone175przez milion tygodni, które jeszcze m n i e czekają.Przyszłość wygląda mato obiecująco.- Nie poszlaś w weekend na tańce? Powiedziałaś miwcześniej, że ktoś cię zaprosił na prywatkę.- Owszem, poszłam.- Zawsze chciał, żebym znalazłasobie przyjaciół.- I?- I w porządku.Rodzice Johnny'ego Nugenta wyjechali, więc wszyscy poszliśmy do niego do d o m u.- J o h n n y Nugent? - Uniósł brwi.Nie odpowiedziałam, ale zaróżowiłam się nieco.- Potrafiłaś zapomnieć o p a n u Pobbsie i dobrze siębawić?Spytał m n i e tak poważnie, że poczułam się nieco zażenowana.Z rozmysłem przyjrzałam się osamotnionymrogom starych plakatów.Miałam pana Pobbsa od dziecka - był to szary, puchaty jednooki miś w błękitnej pasiastej piżamie.Spał ze m n ą w każdym łóżku, w którym spędziłam noc.Bez wyjątku.Niedawno wyjechaliśmyz rodzicami na tydzień, a zaraz po powrocie przepakow a ł a m się i spędziłam weekend u dziadków.W pośpiechu zapodziałam gdzieś p a n a Pobbsa.Bardzo m n i e to zdenerwowało i źle się czułam podczas wizyty u dziadków.Po powrocie, ku przerażeniu rodziców, szukałampana Pobbsa przez bite dwa tygodnie.W zeszłym tygodniu rozmawialiśmy z p a n e m Burtonem o tym, że niechciałam wyjechać z J o h n n y m N u g e n t e m na weekend,ponieważ wolałam w tym czasie szukać mojego zaufanego przyjaciela pana Pobbsa.Cóż z tego, że brzmiało toidiotycznie? Miałam nawet problem z wyjściem na prywatkę.Rozpraszała m n i e myśl, że gdzieś t a m czeka nam n i e zagubiony p a n Pobbs.- Zatem poszłaś na zabawę z J o h n n y m N u g e n t e m ? -ponowił pytanie p a n Burton.- Tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]