[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tam jest jezioro i gniazda czapli, i w ogóle jest przepięknie.- Pojechalibyśmy.tylko jak i czym?- Z nami.Mamy przecież autobus.- Ale my nie jesteśmy z waszej kolonii.- To głupstwo.Nasz „staruszek” w ogóle was nie zauważy.To nauczyciel historii i prócz starych murów i zabytków nic nie widzi.- Ale jak nas zobaczy, to będzie wsypa, Nie bójcie się.Wszystko będzie dobrze.Strasznie mi się spodobała ta pyzata dziewczyna, a jeszcze bardziej jej projekt zwiedzenia kolonii siwej czapli.Postanowiłem, że dalej będziemy udawać wycieczkę krajoznawczą i pojedziemy do Mieliwa.Był jednak pewien szkopuł, bo Dudusiowi nie spodobał się mój pomysł.Duduś chciał koniecznie wrócić na obiad do babci Fąferskiej.Dopiero pyzata dziewczyna potrafiła go przekonać.Nazwała go malowanym fircykiem, niedojdą i starym kaloszem.To pomogło.Obraził się, lecz już nie miał ochoty na obiad u babci.Powiedział, że on nam jeszcze pokaże, jaki jest.Chwilowo jednak nie pokazał.Nie miał ani sposobności, ani czasu, ponieważ nauczyciel historii zaczął liczyć swoje owieczki.Ustawił nas w dwuszereg i w żaden sposób nie mógł się doliczyć, bo za każdym razem wypadało mu o dwie owieczki za dużo.Staliśmy z Dudusiem cicho, jakby nas nie było, ale to i tak nic nie pomogło.Znalazł się taki, co to o wszystkim donosi.Wyciągnął rękę jak na lekcji i poskarżył:- Zdaje mi się, proszę pana, że ci dwaj nie byli z nami.Nauczyciel poprawił okulary, podszedł bliżej i przyjrzał nam się badawczo.- A wy skądżeście się tu wzięli?- Z Warszawy - odrzekłem i postanowiłem, że tym razem ani razu nie skłamię.- Z Warszawy? - zamyślił się miłośnik zabytków.- No dobrze, ale w ogóle?.- W ogóle to my zwiedzamy stare zabytki.Ogromnie lubimy zwiedzać - odparłem i z przerażeniem stwierdziłem, że jednak ponosi mnie fantazja.- Tak bez opieki? - zdziwił się.- Właśnie szukamy opieki - podjąłem.- Przepadamy za starymi murami z końca czternastego wieku.Interesują nas zwłaszcza ruiny starych zamków piastowskich i gotyckie kościoły z barokowymi ołtarzami.I gniazda czapli - dodałem, choć zupełnie nie chciałem dodać.Na ptasiej twarzy historyka pojawił się uśmiech zadowolenia i wyraz uznania.Spojrzał na nas łagodnie, po ojcowsku i zwrócił się do wycieczki:- Widzicie, ci dwaj chłopcy wyruszają sami, żeby tylko obejrzeć wspaniałe zabytki naszej kultury.Nie obawiają się żadnych trudności, by podziwiać geniusz ludzki.A wy co?- My chcielibyśmy już wrócić na kolonię.A teraz najlepsza kąpiel! - wyrwał się jakiś konus.- O, właśnie - zawołał ze zgorszeniem wielbiciel zabytków.- Margaritasante porcos.Trąciłem cichaczem Dudusia.- Po jakiemu on mówi?- Po łacinie - szepnął.- To znaczy: „perły przed wieprze”.Przenośnia.Tak się mówi, jeżeli ktoś nie docenia i nie rozumie rzeczy wzniosłych.Masz, babo, placek, ja też nie zrozumiałem, widocznie byłem jednym z wieprzy, przed którego rzucono drogocenne perły wiedzy.Ale to w tej chwili nie było najważniejsze.Grunt, że sympatyczny historyk pozwolił nam wspaniałomyślnie przyłączyć się do wycieczki i przyrzekł solennie zaopiekować się nami.W ten sposób, dzięki naszym zamiłowaniom do zabytków historycznych, znaleźliśmy się na kolonii letniej w Mieliwie.ROZDZIAŁ CZWARTYW Mieli wie było zupełnie tak jak w Mieli wie, to znaczy bardzo ładnie.Tak ładnie, że gdyby mama nie oczekiwała mnie w Międzywodziu, to chętnie zostałbym tutaj.Kolonia letnia mieściła się w dużym domu nad samym jeziorem.Wystarczyło zbiec z małego pagórka, by stanąć na piaszczystej plaży.Dzień był pogodny, a na niebie stały wielkie, pyzate obłoki.Odbijały się w wodzie i zdawało się, że pod stopami jest drugie niebo.A dalej był las: smukłe sosny o rdzawych pniach i rozłożyste buki o pniach szarych i gładkich.A niżej, nad samym brzegiem, gęste sitowie.Trzciny szeleściły, falowały na wietrze, woda była przejrzysta, a dno złotawe od piasku.Na dnie białe kamienie jak odpryski obłoków, muszle małżów i ławice drobnych, jak przecinki w zeszycie, rybek.Stałem długo wpatrzony w stado perkozów żerujących wzdłuż obrzeża trzcin.Matka wywiodła trzy małe perkoziątka.Z daleka wyglądały jak łódeczki wystrugane z sosnowej kory.Płynęły za matką sznurkiem, a jedno wyskoczyło z wody na jej grzbiet.I to było najzabawniejsze.Stałem długo wpatrzony w wodę, w drugi brzeg i w obłoki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •