[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zacząłem się orientować, że dzień został uznany za miniony, choć było zaledwie późne popołudnie.Z zapadnięciem nocy przyszedł sąsiad, by zapalić lampę olejową - tej skomplikowanej czynności nie mógł podołać żaden z domowników.On także wszedł do naszego łóżka.Piętrzyło się na nas coraz więcej koców chroniących przed dokuczliwym chłodem.Jakaś dziwna pleśń sprawiała, że świeciły w ciemności.W końcu zdjęto z podłogi matę i położono ją na kupie.Z pewną dumą wyciągnąłem termofor.Trzeba być doświadczonym obieżyświatem, by wziąć z sobą coś takiego w tropiki.Sukces był natychmiastowy.Stopy niewprawnie sięgały do ciepła termoforu.Nawet Johannis był pod wrażeniem.- Mam nadzieję, że przed wyjazdem zostawisz to tutaj.Zapadła noc, a my wszyscy leżeliśmy i czuwaliśmy, opowiadając sobie historyjki, z błyszczącymi oczyma, podnieceni jak mali chłopcy na obozie pod namiotami.Ktoś opowiadał o bugijskim magu, którego widział w Ujung Pandang.- Ustawił dzidę pionowo i położył na niej melon.Melon spadł, rozpołowiony.Potem wziął małego chłopca, dzieciak miał pięć, może sześć lat i położył go brzuchem na ostrzu.Kołysał nim, obracał go dookoła.Zakryliśmy oczy, spodziewając się krwi.Ale chłopiec nie miał żadnej rany.- Łaaał!- To jeszcze nic takiego - rzekł Johannis.- Widziałem kiedyś Chinki, dwie siostry.Pisało się coś na kartce, darto się ją i wkładało do pudełka po zapałkach.Chinki brały pudełko pod pachę, o tak (Johannis przycisnął ramiona do ciała) i mówiły, co było napisane.- Łaaał!Wszystkie oczy zwróciły się z niemym zapytaniem w moją stronę.Oto egzotyczny obcokrajowiec, który widział różne cuda tego świata.Kto wie, czym taki zadziwi?- Kiedyś - rzekłem - spotkałem w Afryce człowieka, który potrafił wywoływać deszcz.- Phi! My też tu takich mamy.Byli znudzeni.- Mieszkałem kiedyś wśród ludzi, którzy odcinali innym głowy i je kolekcjonowali.- O, tu też tak dawniej robili.I co z tego?- Kiedyś polowałem na lwy z samą włócznią.- Tak samo poluje się na karłowate bawoły, które żyją w lasach, tylko że bawoły są bardziej niebezpieczne niż lwy.Obracali się już na bok do snu.Przyszedł więc czas na coś ekstra.Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem plastikową kartę kredytową.- To - powiedziałem - jest jak pieniądze.Usiedli i obejrzeli kartę ze wszystkich stron w migocącym świetle, pozwalając ślizgać się jego promieniom po znaku holograficznym.Z namaszczeniem przekazywali ją z rąk do rąk.- W moim kraju, w miastach, tkwią w murach specjalne urządzenia.Wkłada się tę kartę i wystukuje numer, jak na maszynie do pisania, a urządzenie daje pieniądze.- Łaał! Łaaał! Łaaał!Ostrożnie oddali mi ją z powrotem i ułożyliśmy się do snu.Śniłem o włóczniach i chińskich czarodziejkach.Nie wiem o czym śnili pozostali.Antropolog jest chyba najgorszym gościem, jakiego można sobie wyobrazić.Nie chciałbym mieć kogoś takiego w swoim domu.Zjawia się niezapowiedziany, rozgaszcza się nieproszony i zadręcza gospodarzy głupimi pytaniami.Z początku dobrze nawet nie wie, czego szuka.Bo jak właściwie uchwycić sedno cudzego sposobu na życie? Antropolodzy nie zgadzają się nawet między sobą co do rodzaju zdobyczy, na którą polują - czy mianowicie należy jej szukać w ludzkich głowach, w konkretnych faktach rzeczywistości zewnętrznej, w jednym i w drugim z tych obszarów naraz, czy w żadnym z nich.Niektórzy postrzegają większość antropologicznej „wiedzy" jako fikcję wykreowaną gdzieś pomiędzy obserwatorem a obserwowanym i zależną od układu sił pomiędzy nimi dwoma.Najlepiej więc robić swoje, a potem szczegółowo przeanalizować to, co się zrobiło.W moim przypadku łatwo mi przyszło zdecydować, gdzie zacząć.Johannis obwieścił, że tego ranka wyruszamy na święto ma'nene'.W spacerze długości pięciu, sześciu kilometrów będzie nam towarzyszył jego dziadek.Rzeczywiście, w kuchni siedział dostojny starszy pan i żuł kawałek ugotowanego manioku, trzymając włócznię o ostrzu osłoniętym pochwą.Uśmiechnął się przyjacielsko na mój widok, zaoferował swój maniok do pożucia, po czym schował go do kieszeni na później.W wiosce panowało ożywienie.Dzieci wychylały głowy z domów i gapiły się, zaciekawione.Nie potrafiły wymówić „Belanda”, „Holender”, więc wołały „bandala”, „pudełko”.Zewsząd ciągnęły gromady ludzi, z których większość miała na sobie czarne ubrania, w kolorze śmierci.Tu także dzielono święta na dwie kategorie - święta zachodu, „dymu opadającego", ku czci śmierci i święta wschodu, „dymu wznoszącego się", ku czci życia.W toradżańskich obrzędach równowaga między życiem a śmiercią zdawała się przesunięta na korzyść śmierci.Mogło to wynikać z wpływu misjonarzy, którzy zdławili stosunkowo swobodne obrzędy płodności, zezwalając na te związane ze śmiercią - choć to przecież dla Toradżan droga ku samozagładzie.Różne formy chrześcijaństwa osiągają różne formy kompromisu z dawnymi obyczajami.Niektóre Kościoły zabraniają swoim wyznawcom uczestnictwa w określonych częściach uroczystości łączonych ze śmiercią oraz jedzenia mięsa bawołu składanego w ofierze.Inne wymagają, by wierni składali bawołu w ofierze Kościołowi.Jeszcze inne koncentrują się na wizerunkach nagrobnych: chrześcijanom nie wolno mieć wizerunków i koniec.Czasami zezwala się na wizerunki, o ile można traktować je jako wspomnienie po zmarłym.Wieśniacy pozdrawiali się wzajemnie, nie brakowało śmiechów.Dziadek Johannisa zachowywał daleko posuniętą rezerwę, jego twarz wyrażała powściągliwość lokaja usługującego podczas orgii.- Nie mówię dobrze po indonezyjsku - wyjaśnił - ale chcę, żebyś wiedział, że w tej wsi ja jestem starą religią [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •