[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tyle że od blasku reflektorów aż oczy wtedy bolały.Teraz żaden się nie palił.Standardowe nocne oświetlenie – i nic ponadto.Zawróciłem przed próg.W dobrym momencie.Zza narożnika Dwójki wyłoniła się rozmazana półmrokiem bryła wózka widłowego.Nie widziałem szczegółów, ale pełna skrzynek paleta to nie szczegół.Patrzyłem z niedowierzaniem, jak cichobieżna, napędzana gazem sztaplarka skręca przed wrota Piątki, nieruchomieje na chwilę i niemal od razu cofa się energicznym zrywem, lżejsza o kilkaset kilogramów przewożonego na widłach ładunku.Nie wiem, dlaczego też zacząłem się cofać.To nie był strach.Nie bałem się, a już na pewno nie o siebie, i na zdrowy rozum powinienem raczej ruszyć na południe, w stronę placu i drzwi swojej kwatery.Do Kaśki.Chyba zdecydowało usytuowanie wejścia do łazienki: bliżej północnego narożnika.Czułem, że muszę pomyśleć, a tam, za szczytową, spoglądającą ku pustyni ścianą, byłoby mi łatwiej.Gdzieś na wschodzie ryknął uruchamiany silnik bojowego wozu piechoty.Nic nadzwyczajnego: najrzadziej raz na każdą zmianę dyżurny BWP miał obowiązek zmieniać pozycję.Nie było powodu, by wartownik z północno-zachodniego schronu wyskakiwał nagle zza worków i gnał w tamtą stronę.Znikł mi prawie od razu z oczu, przesłonięty narożnikiem baraku, ale chyba dopatrzyłem się czegoś nietypowego w przygarbionej sylwetce.Albo po prostu wpadłem w panikę.Pobiegłem w kierunku workowego szańca.Miał solidne ściany, dobrze wyprofilowane strzelnice i kupę amunicji w środku.Niekiedy czekał tam w pogotowiu karabin maszynowy, a dzięki końcówkom kabli, szkicowi przedpola i zapalarce można było stamtąd szybko odpalić kilkanaście różnego typu min, ulokowanych na strategicznych kierunkach.Schron budził zaufanie i pewnie dlatego pobiegłem akurat tam.Nawet nie pomyślałem, że znajdę coś takiego.Przy szlabanie paliła się latarnia.Jej blask wpadał przez północną strzelnicę, a ja nie zdążyłem użyć włącznika w łazience i wciąż dobrze widziałem po ciemku.Zorientowałem się więc od razu.Chyba nawet go rozpoznałem.Szeregowy Kurzewski.Był pewnie równie blady jak tam, przy szlabanie, obok obciętej nożem ludzkiej głowy.Jego głowie też niewiele brakowało, by odpaść od ciała: pod podbródkiem ziały wilgotną czernią upiorne, drugie usta, wielkie jak radosna gęba któregoś z muppetów.Na ich dnie dopatrzyłem się nawet kręgosłupa.Rana nie mogła być aż tak głęboka – kołnierz kamizelki kuloodpornej utrudnia podrzynanie ludziom gardeł – ale tak to zapamiętałem.Co było potem, zapamiętałem znacznie gorzej.Ocknąłem się przy narożniku Jedynki, z karabinem w ręku.Kieszenie wypychały zapasowe magazynki, więc chyba nie zgłupiałem – po prostu wyłączył mi się jakiś obwód w mózgu.Ruszyłem w poprzek placu.Beryla zwyczajnie niosłem: nie sprawdziłem nawet ustawienia bezpiecznika.Nie chciałem do nikogo strzelać.Chciałem się obudzić z koszmaru.Sztaplarka znikła.BWP wyjeżdżał z otoczonego murkiem parkingu i dopiero widząc jego manewry, zdałem sobie sprawę, że to nie ten wyznaczony do dyżuru.Poza tym było cicho i spokojnie.Wszyscy spali.Kaśka spała, leżąc na wznak i nie chrapiąc.Ilona spała – może w piżamie, może w koszuli nocnej.A może nago, u boku szczęśliwca, który wpadł w oko Panu Bogu i wygrał główny los na najważniejszej z loterii.Pomyślałem o niej i nagle poczułem ulgę.Cokolwiek stanie się tej nocy, przyniesie zmianę.Kula w łeb przyniesie zmianę.Pół miliona złotych przyniesie zmianę.Cokolwiek się stanie, będzie inaczej, a to znaczyło, że będzie lepiej – bo gorzej być nie może.Zrobiła z moim sercem to samo, co nóż z gardłem Kurzewskiego.Skręciłem w stronę baraku numer 2.Nie biegłem.Jeśli to miała być kula, chciałem dać jej szansę.Nikt nie strzelał.Wszedłem do środka, pochyliłem się nad łóżkiem Grzywacza.– Kasia.Kasia, wstawaj.Kaśka!– Co się.?– Chyba się zaczęło.Ubieraj się.Zostawiłem ją: miałem buty do zasznurowania, kamizelkę do włożenia, hełm.Włożyła pierwsze, co było pod ręką: tę jasną, pewnie cholernie wygniecioną sukienkę z ramiączkami jak sznurówki, i sandały.Pomyślałem, że będzie ją widać.Ale pomyślałem też, że tak jest lepiej.Nikt nie strzela świadomie do ładnych dziewczyn.Pas, kabura, ładownica.Byłem gotów.– Adam, ty skurwysynu.Jak mogłeś mi to.Złapałem ją za łokieć, pociągnąłem.Umilkła.Nie była zła, tylko rozżalona.Tym razem pobiegłem.Nie za szybko.Nie chciałem prowokować nerwowego strzału.Już nie byłem sam.Na dworze też coś się zmieniło: paliło się kilka reflektorów.Wybrano te oświetlające Piątkę, więc prawie od razu dostrzegłem poruszającą się klamkę.Ktoś próbował otworzyć drzwi baraku żołnierskiego.Bez powodzenia: ustawiona przed nimi paleta skutecznie blokowała i drzwi, i całe wrota.To były solidne, ruskie wrota z blachy jak na lekki czołg, ale wewnątrz siedziało czterech uzbrojonych chłopaków ze zmiany czuwającej, więc nie mogło się skończyć na jednej palecie.Bojowy wóz piechoty numer 0311 – pierwsza drużyna, maszyna Bruszczaka – zatrzymał się obok masztu.Nadjechał z wieżą obróconą w lewo, w kierunku Piątki.Kierowca prowadził z głową wychyloną z włazu i chyba nas zauważył, ale zostaliśmy zignorowani i wtedy, i potem, kiedy cofał pojazd.BWP drgnął, przesunął się kilkanaście centymetrów do tyłu, potem znów w przód, też zaledwie o centymetry.Zatrzymałem się za narożnikiem Trójki, próbując zrozumieć, co jest grane.Nocna nauka precyzyjnego parkowania?W jednym z okien Piątki zamajaczyła jasna plama twarzy.Albo człowiek-mucha, albo zdążyli ustawić stół i chyba dodatkowo taboret – naświetla były małe i biegły naprawdę wysoko nad ziemią.Na szczęście.Huknął wystrzał, z okna posypało się szkło, a twarz znikła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •