[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tymczasem Dwukwiat krz¹ta³ siê dooko³a, a Cohen napró¿no usi³owa³ zerwaæ pierœcienie z palców jednego ze skamienia³ych magów.Muszê czegoœ dokonaæ, przypomnia³ sobie Rincewind.Zaraz.Co to by³o?Otworzy³ ksiêgê na pierwszej stronie i zacz¹³ czytaæ.Porusza³ war­gami, apalcem wskazuj¹cym kreœli³ kszta³t ka¿dej z liter.A kolejne wymamrotane s³owapojawia³y siê bezg³oœnie w powietrzu; wiatr szar­pa³ smugi jaskrawych barw.Rincewind przewróci³ stronê.Jacyœ ludzie wchodzili schodami - ludzie z gwiazdami, zwykli oby­watele, nawetkilku osobistych gwardzistów Patrycjusza.Kilku z gwia­zdami usi³owa³o bezszczególnego zapa³u zbli¿yæ siê do Rincewinda, otoczonego ju¿ têczowym wiremliter.Cohen doby³ miecza i przyjrza³ siê im nonszalancko, wiêc po krótkimnamyœle zrezygnowali.Cisza niby krêgi fal w ka³u¿y rozprzestrzenia³a siê wokó³ zgarbionej postaciRincewinda.Sp³ywa³a z wie¿y i obejmowa³a czekaj¹ce t³umy, przelewa³a siê przezmury, mrocznym strumieniem ciek³a przez miasto i zalewa³a okolice.Nad Dyskiemzawis³a ogromna kula gwiazdy.Nowe ksiê¿yce wirowa³y wokó³ niej powoli ibezg³oœnie.Jedynym dŸwiêkiem by³ chrapliwy szept Rincewinda, gdy odwraca³ kolejne strony.- Czy to nie emocjonuj¹ce? - spyta³ Dwukwiat.Cohen skrêca³ w³aœnie papierosaze smolistych szcz¹tków jego przodków.Spojrza³ têpo, z papierem uniesionym doust.- Czy co nie emocjonuj¹ce? - zapyta³.- Ca³a ta magia.- To tylko œwiat³a - oceni³ krytycznie Cohen.- Nawet nie wyci¹gn¹³ go³êbia zrêkawa.- Tak, ale czy nie wyczuwasz okultystycznego potencja³u? Cohen wydoby³ zkapciucha du¿¹ ¿Ã³³t¹ zapa³kê, z namys³em spojrza³ na Werta, po czym spokojniepotar³ ni¹ o skamienia³y nos.- Pos³uchaj -jak najdelikatniej zwróci³ siê do Dwukwiata.- Czego siêspodziewasz? D³ugo ju¿ chodzê po tym œwiecie i widzia³em ca³¹ tê magiê.Ipowiem ci, ¿e jeœli bêdziesz za ka¿dym razem rozdziawia³ gêbê, w koñcu ktoœ ciw ni¹ przy³o¿y.Zreszt¹ magowie umieraj¹ jak wszyscy, kiedy wetknie siê wnich.Przerwa³ mu g³oœny trzask.To Rincewind zamkn¹³ ksiêgê.Wy­prostowa³ siê irozejrza³.Oto, co zdarzy³o siê zaraz potem:Nic.Zebrani wokó³ ludzie nie od razu to sobie uœwiadomili.Wszyscy skulili siêinstynktownie, oczekuj¹c eksplozji jaskrawego œwiat³a, po­³yskuj¹cej kuli ogniaczy te¿ - w przypadku Cohena, który nie liczy³na wiele - pary bia³ych go³êbi, ewentualnie trochê przyduszonego królika.Nie by³o to nawet szczególnie interesuj¹ce nic.Czasami pewne rzeczy niewydarzaj¹ siê w sposób bardzo efektowny.Jednak w konkurencji nie-zdarzeñ tonie mia³o najmniejszych szans.- To wszystko? - zapyta³ Cohen.Z t³umu dobieg³y niechêtne pomruki, a kilku ludzi z gwiazdami spojrza³ogniewnie na Rincewinda.Mag patrzy³ têpo na Cohena.- Chyba tak - odpar³.- Ale nic siê nie sta³o.Rincewind zerkn¹³ niepewnie na Octavo.- Mo¿e to jakiœ subtelny efekt - rzuci³ z nadziej¹.- W koñcu nie wiemyprzecie¿, co powinno siê staæ.- Wiedzieliœmy! - krzykn¹³ jeden z ludzi z gwiazdami.- Magia nie dzia³a! Totylko z³udzenie.Kamieñ zatoczy³ ³uk i trafi³ Rincewinda w ramiê.- Tak - zawo³a³ inny z gwiazd¹.- Bierzmy go!- Zrzuæmy go z wie¿y!- Bierzmy go, a potem zrzuæmy z wie¿y! T³um ruszy³ do ataku.Dwukwiat podniós³rêce.- Jestem pewien, ¿e nast¹pi³a jakaœ pomy³ka.- zd¹¿y³ powiedzieæ, nim ktoœpodci¹³ mu nogi.- Niech to! - mrukn¹³ Cohen, rzuci³ niedopa³ek i przydepta³ go sanda³em.Doby³miecza i rozejrza³ siê za Baga¿em.Baga¿ nie rzuci³ siê Dwukwiatowi na ratunek.Sta³ nieruchomo przed Rincewindem,który niczym butelkê z gor¹c¹ wod¹ przyciska³ do piersi Octavo i wygl¹da³ naprzera¿onego.Mê¿czyzna z gwiazd¹ skoczy³ ku niemu.Baga¿ groŸnie uniós³ wieko.- Ja wiem, czemu nie podzia³a³o - odezwa³ siê jakiœ g³os zza plecównapastników.To by³a Bethan.- Tak? - odpowiedzia³ jej najbli¿ej stoj¹cy obywatel.- A dlaczego niby mamyciê s³uchaæ?U³amek sekundy póŸniej miecz Cohena dotkn¹³ jego karku.- Chocia¿ z drugiej strony - kontynuowa³ ów cz³owiek - powinniœmy siê chybaprzekonaæ, co ma do powiedzenia ta m³oda dama.Cohen odwróci³ siê powoli, z mieczem gotowym do ciosu.Bethan wyst¹pi³a naprzódi wskaza³a ruchliwe kszta³ty zaklêæ, wci¹¿ zawieszone w powietrzu wokó³Rincewinda.- To jest b³êdne - stwierdzi³a, wskazuj¹c plamê brudnego br¹zu wœródpulsuj¹cych, jaskrawych b³ysków.- Musia³eœ Ÿle zaakcentowaæ jakieœ s³owo.Spójrzmy.Rincewind w milczeniu poda³ jej Octavo.Otworzy³a je i przerzuci³a strony.- Zabawne pismo - zauwa¿y³a.- Ci¹gle siê zmienia.Co ten krokodyl robioœmiornicy?Rincewind zajrza³ jej przez ramiê i nie namyœlaj¹c siê, powiedzia³.Umilk³a nachwilê.- Aha - rzuci³a spokojnie.- Nie wiedzia³am, ¿e krokodyle to potrafi¹.- To tylko staro¿ytne pismo obrazkowe - wyjaœni³ pospiesznie Rincewind.-Zmieni siê, jeœli chwilê zaczekasz.Zaklêcia mog¹ siê objawiæ w ka¿dym znanymjêzyku.- Pamiêtasz, co mówi³eœ, kiedy pojawi³ siê ów brudnobr¹zowy kolor?Rincewind przesun¹³ palcem po stronie.- Chyba tutaj.Gdzie ten dwug³owy jaszczur.robi to, co robi.Dwukwiat stan¹³obok dziewczyny.Zaklêcie przekszta³ci³o siê.- Nie umiem nawet tego wypowiedzieæ - westchnê³a Bethan.-Zygzak, zygzak,kropka, kreska.- To œnie¿ne runy Cupumuguku - stwierdzi³ Rincewind.- Chyba powinno siê towymawiaæ „zf'.- Ale to nie podzia³a³o.Mo¿e „sf'?Spojrzeli na fruwaj¹ce s³owo.Pozostawa³o w zdecydowanie niew³aœciwym kolorze.- Albo „sff"? - zaproponowa³a Bethan.- A mo¿e „tsff'? - mrukn¹³ z coraz wiêkszym pow¹tpiewaniem Rincewind.S³owo, jeœli w ogóle uleg³o zmianie, to sta³o siê jeszcze bardziejbrudnobr¹zowe.- A co powiecie na „zsff? - wtr¹ci³ Dwukwiat.- Nie ¿artuj - mrukn¹³ Rincewind.- Œnie¿ne rany nie.Bethan szturchnê³a go ³okciem w ¿o³¹dek i wyci¹gnê³a rêkê.Br¹zowa plama wpowietrzu lœni³a teraz jaskraw¹ czerwieni¹.Ksi¹¿ka zadr¿a³a.Rincewind chwyci³ dziewczynê w pasie, z³apa³ za ko³nierzDwukwiata i odskoczy³.Bethan upuœci³a Octavo, które pofrunê³o na kamienie.Nie dotar³o do nich.Powietrze wokó³ Octavo zajaœnia³o.Ksiêga unios³a siê wol­no, machaj¹cstronicami jak skrzyd³ami.Zabrzmia³ dŸwiêczny, mi³y dla ucha, ostry g³os iOctavo jakby eksplodowa³o z³o¿onym, bezg³oœnym kwiatem blasku, który pomkn¹³ nawszystkie strony œwiata, przygas³ i znikn¹³.Ale coœ innego dzia³o siê o wielewy¿ej, na niebie.W geologicznych g³êbinach potê¿nego mózgu Wielkiego A'Tuina nowe myœli mknê³ywzd³u¿ œcie¿ek neuronowych, szerokich jak autostrady.¯Ã³³w niebios w ¿adensposób nie mo¿e zmieniæ wyrazu twarzy, jednak pokryte ³usk¹, poorane meteoramioblicze zdawa³o siê pe³ne wyczekiwania.Oczy spogl¹da³y nieruchomo na osiem ku³, bez koñca okr¹¿aj¹­cych gwiazdêwyrzucon¹ na pla¿ê kosmosu.Kule pêka³y.Wielkie od³amki ska³ wy³amywa³y siê, rozpoczynaj¹c d³ug¹ spi­raln¹ drogê kugwieŸdzie.Migotliwe odpryski rozjaœni³y niebo.Z pozosta³oœci pustej skorupy wydosta³ siê w czerwony blask bar­dzo ma³yniebiañski ¿Ã³³w.By³ tylko nieco wiêkszy ni¿ asteroid, a pan­cerz lœni³ mujeszcze od p³ynnego ¿Ã³³tka.Na grzbiecie mia³ cztery ma³e s³oni¹tka, któredŸwiga³y Dysk, malutki jeszcze, przes³oniêty dymami wulkanów.Wielki AT’uin czeka³, a¿ wszystkie osiem ¿Ã³³wi uwolni siê ze skorup i zacznie woszo³omieniu przebieraæ p³etwami [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •