[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Napięcie emocjonalne było tak wielkie, że Peter nie zdołał się dłużej powstrzymać, chociaż spodziewał się, że odpowiedź McNeilla będzie bądź ciężkim rozczarowaniem, bądź wykrętem.Nie potrafił jeszcze „rozgryźć” tajemniczego cywila, czasem tylko snuł różne domysły, które wydawały mu się coraz bardziej logiczne i uzasadnione.- Skąd wiesz, że „Nigeria” nie zatonęła? Wyssałeś to z palca?!- Nie, Peter.- Czy rozumiesz, jakie to ma dla mnie znaczenie?- Tak- A więc?!- Nie skłamałem, Peter.Tylko tyle mogę ci teraz powiedzieć.Shannon zacisnął szczęki, zwinął pięści.- McLochlon ci wierzył.Ja też chcę ci wierzyć.Ale jeżeli nie mówisz prawdy, jeżeli mnie oszukujesz, zabiję cię! Słyszysz? Zabiję, zaduszę gołymi rękami.Są rzeczy, z których nie wolno żartować!McNeill nie stracił zimnej krwi.Wybuch przyjaciela i groźby nie zrobiły na nim żadnego wrażenia.- Zgadzam się, Peter - odpowiedział powoli.- Jeżeli cię oszukałem, możesz mnie zadusić gołymi rękami.Nie będę się bronił.W pół godziny później zjawił się w chacie młody, dwudziestoletni Chińczyk.Ubrany był w zadziwiająco czysty saarung, w nieustannym uśmiechu pokazywał imponujący rząd złotych zębów.Zachowywał się przyjaźnie, był uprzedzająco grzeczny, mówił płynnie po angielsku oraz, jak wspomniał, po holendersku.Przedstawił się jako Nang Sen, daleki krewny właściciela kawiarni, i natychmiast potem poinformował uciekinierów, iż przed kilku tygodniami byli w wiosce Japończycy, zabili dwóch Malajczyków, zgwałcili kilka dziewcząt.Stąd - zdaniem Nang Sena - przyjazne przyjęcie białych zbiegów.Młody Chińczyk gawędził przyjacielsko przez kilka minut, spytał o zdrowie i samopoczucie przybyszów, wreszcie zapytał:- Co zamierzacie dalej robić?Shannon popatrzył na McNeilla, a potem na nie biorącego udziału w rozmowie Alcocka.- Przede wszystkim zamierzamy unikać Japończyków - odpowiedział z rozmysłem, patrząc rozmówcy prosto w oczy.- Poza tym chcemy dotrzeć do jakichś oddziałów alianckich, jeżeli jeszcze znajdują się na Sumatrze.Nang Sen namyślał się przez moment.- Sumatra jest duża, bardzo duża.Nie wiem, czy znajdziecie tutaj własne wojska - stwierdził poważnie.- Trudno teraz o dokładne wiadomości, a plotki nie wskażą wam drogi.- Rozumiem.Chińczyk ciągnął dalej, widocznie przyszedł do chaty z gotowym już planem.Zakomunikował, iż był kierowcą ciężarówki, za kilka dni wybierał się na południe wyspy.Mógł ich zabrać.Gdyby chcieli, ukryłby ich w tyle ciężarówki, gdzie nikt by ich nie znalazł.Zresztą w takim stanie – Nang Sen popatrzył wymownie na ciemne ciała przybyszów trudno ich rozpoznać jako Europejczyków.- Twój krewny rozpoznał mnie od razu - zauważył Peter.Chińczyk uśmiechnął się szeroko.- On ma bardzo bystre oczy.Peter dotknął swych potwornie brudnych, lepiących się resztek spodni.- Czy nie można by dostać czegoś czystego.Nang Sen skinął głową i znów się uśmiechnął.- Można kupić.Ale nie macie pieniędzy, a ja też nie jestem bogaczem.Postaram się dla was o opaski na biodra.Wystarczą na razie.McNeill łagodnie odsunął Shannona na bok.- Lepiej pomówmy o jeździe - nawrócił do właściwego tematu.- Jak odnaleźć partyzantów.Chińczyk rozłożył ręce.- Nie wiem - przyznał szczerze.- Ale wiem, że na Jawie toczą się jeszcze walki.Mam wrażenie, że uda się was tam przeprawić.- Jawa? - McNeill zastanowił się nad czymś głęboko i szepnął niedosłyszalnie: - „Z dwadzieścia pięć” oraz „C czterdzieści”.Powinni jeszcze tam być.- Co mruczysz? - zaciekawił się Peter.- Myślę, że powinniśmy się przeprawić na Jawę, jeżeli tak trudno odszukać partyzantów na Sumatrze.- Jakim sposobem się tam dostaniemy? - wyrwało się Peterowi.Nang Sen popatrzył na niego z uśmiechem i ku zdumieniu Shannona odpowiedział zdaniem, które lotnik słyszał dwukrotnie od McNeilla:- Człowiek ma uszy od tego, by słuchać.Oczy od tego, by patrzeć, a język.by nie zawsze go używać.ROZDZIAŁ XXPrzez całe dwa dni Shannon, McNeill i Alcock odpoczywali, nabierali sił i przygotowywali się do dalszej drogi w nieznane, a jednocześnie wiedli długie rozmowy na temat losu Tannera.Nang Sen dotrzymał słowa, dostarczył zbiegom obiecanych opasek na biodra.Resztki mundurów bez żalu spalono w wioskowym ognisku.Krajowcy opiekowali się przybyszami starannie, nawet zręcznie zreperowali rozłażący się i podziurawiony but Alcocka.Zadrapania i zranienia, doglądane umiejętnie przez jedną z żon starego kacyka, goiły się zadowalająco, a ucho Shannona powróciło do względnie normalnego wyglądu.Z każdą godziną przybywało energii, odradzał się optymizm, poprawiały humory
[ Pobierz całość w formacie PDF ]