[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwunastu jeñców umo¿liwi³oby im otworzenie drogi.Mielibyœcie wtedy doczynienia z Dominatorem, a on nie by³by wyrozumia³y.— Nie chrzañ! — Porucznik potrafi byæ najtwardszym facetem ze wszystkich, gdymu to odpowiada.W takich chwilach nawet Pani nie zdo³a³aby go zastraszyæ.—Czemu siê st¹d nie zmyjesz? Zajmij siê swoj¹ robot¹ i pozwól mi zaj¹æ siêmoj¹.Jego uwagi nie pasowa³y mo¿e do sytuacji, mia³ ju¿ jednak Schwyta­nych podziurki w nosie.Od miesiêcy maszerowa³ u boku Kulawca, który wyobra¿a³ sobie,¿e jestem szefem.Dopiek³ do ¿ywego zarówno Porucz­nikowi, jak i Kapitanowi.Mo¿e to w³aœnie by³o Ÿród³em taræ pomiêdzy Kompani¹ a Schwytanymi.CierpliwoœæKapitana równie¿ mia³a swe granice, choæ by³ on lepszym dyplomat¹ ni¿Porucznik.Po prostu zignorowa³by rozkazy, które by mu nie odpowiada³y.Polaz³em obj¹æ nadzór nad obwa³owywaniem czarnego zamku.Z Koturnu przyby³ygrupy robotników z ³opatami na ramionach i przera¿eniem w oczach.Nasi ludzieod³o¿yli narzêdzia i przejêli role stra¿ników oraz nadzorców.Od czasu do czasuczarny zamek bulgota³, podejmuj¹c niemraw¹ próbê interwencji, niczym wulkanpomrukuj¹cy do siebie, gdy jego energia uleg³a ju¿ wyczerpaniu.Tubylcy czasamirozpierzchali siê i trzeba ich by³o zaganiaæ z po­wrotem.Utraciliœmy mnóstwoze zdobytej uprzednio sympatii.Odszuka³ mnie potulny, lecz rozgniewany Lichwiarz.Popo³u­dniowe s³oñcepodkreœla³o jeszcze powagê na jego twarzy.Zostawi³em robotê i wyszed³em mu naspotkanie.— Co siê sta³o? — spyta³em.— Ten cholerny Szopa.Uciek³ podczas zamieszania.— Zamieszania?— Miasto ogarn¹³ sza³, kiedy Schwytani otworzyli ogieñ do zaniku.Szopa znikn¹³nam z oczu.Kiedy Goblin go odnalaz³, by³ ju¿ na statku p³yn¹cym do £¹kowa.Chcia³em go powstrzymaæ, ale marynarze nie chcieli mnie s³uchaæ.Zastrzeli³emparu, a potem z³apa³em ³Ã³dkê i pop³yn¹³em za nimi, ale nie zdo³a³em ich dorwaæ.Gdy ju¿ obrzuci³em Lichwiarza przekleñstwami i st³umi³em w so­bie chêæ, by goudusiæ, usiad³em, by siê zastanowiæ.— Co z nim jest, Lichwiarz? Czego on siê boi?— Wszystkiego, Konowa³.W³asnego cienia.Myœlê sobie, ¿e wykombinowa³, ¿e gozabijemy.Goblin mówi, ¿e by³o w tym coœ wiêcej, ale wiesz, jak on lubikomplikowaæ sprawy.— Na przyk³ad co?— Powiedzia³, ¿e on chcia³ zerwaæ ze starym Szop¹.Strach przed nami dostarczy³mu niezbêdnej motywacji.— Zerwaæ?— No wiesz.¯e niby uwolniæ siê od poczucia winy za to wszystko, co zrobi³.Iod groŸby odwetu ze strony inkwizytorów.Wó³ wie, ¿e on bra³ udzia³ w skoku naKatakumby.Za³atwi³by siê z nim zaraz po powrocie.Spojrza³em w dó³, na skryty w cieniu port.Wci¹¿ wyp³ywa³y z niego statki.Wybrze¿e wydawa³o siê puste.Jeœli cudzoziemcy nie przestan¹ wiaæ, staniemy siêbardzo niepopularni.Ja³owiec by³ w znacznym stopniu zale¿ny od handlu.— ZnajdŸ Elma.Powiedz mu to.Dodaj, ¿e uwa¿am, i¿ powinieneœ pop³yn¹æ zaSzop¹.ZnajdŸ Wa¿niaka i jego kolegów i sprowadŸ ich z powrotem.Skoro ju¿ tambêdziesz, sprawdŸ te¿, co z Pupilka i Wo³em.Wygl¹da³ jak cz³owiek skazany, nie protestowa³ jednak.Ju¿ kilkakrotniespieprzy³ sprawê.Mia³ obci¹¿one konto.Separacja od towarzyszy by³a za to³agodn¹ kar¹.— Dobra — powiedzia³ i oddali³ siê poœpiesznie.Wróci³em do bie¿¹cych zadañ.Problem dezorganizacji rozwi¹za³ siê, gdy ¿o³nierze uformowali tubylców wbrygady robocze.Ziemia fruwa³a w powietrzu.Najpierw porz¹dny, g³êboki okop,¿eby stworzeniom z zamku trudno by³o siê wydostaæ, a potem palisada.Któryœ ze Schwytanych nadal unosi³ siê w powietrzu.Zatacza³ krêgi wysoko nadnami, obserwuj¹c zamek.Z miasta zaczê³y nap³ywaæ wozy za³adowane drewnem i gruzem.Na dole innebrygady rozbiera³y budynki celem uzyskania materia³u.Choæ by³y to budowle nienadaj¹ce siê do zamieszkania i dawno ju¿ nale¿a³o je zast¹piæ nowymi, mieszkaliw nich ludzie, którzy nie Pokochaj¹ nas za to, ¿e zburzyliœmy ich siedziby.Jednooki i sier¿ant imieniem Trzêsionka poprowadzili wielki oddzia³ robotnikówwokó³ zamku na najbardziej strome zbocze i rozpoczêli tam podkop, który mia³spowodowaæ zawalenie siê czêœci zamku w dó³ stromego urwiska.Nie zrobili nic,by ukryæ swoje zamiary.To by³oby bezcelowe.Stwory, z którymi mieliœmy doczynienia, posiada³y moc wystarczaj¹c¹, by przejrzeæ ka¿dy wybieg.Ciê¿ko by³oby naprawdê dokonaæ wy³omu w murze.Mog³oby to zaj¹æ ca³e tygodnie,nawet z pomoc¹ Jednookiego.Saperzy musieliby przebiæ siê przez wiele jardówlitej ska³y.Ten projekt by³ jedn¹ z kilku dywersji, jakie zamierza³ zastosowaæ Porucznik,choæ przy oblê¿eniu zaplanowanym przez niego dzisiejsza dywersja mo¿e siê jutrostaæ g³Ã³wnym kierunkiem uderzenia.Maj¹c jako Ÿród³o si³y ¿ywej ca³y Ja³owiec,móg³ wypróbowaæ ka¿d¹ z opcji.Obserwuj¹c, jak prace oblê¿nicze nabieraj¹ kszta³tu, czu³em niejak¹ dumê.Spêdzi³em ju¿ z Kompani¹ d³ugi czas.Nigdy dot¹d nie podjêliœmy siê takambitnego projektu.Nigdy nie dano nam na to œrodków.Wa³êsa³em siê tam, dopókinie natrafi³em na Porucznika.— Na czym w³aœciwie polega plan? — spyta³em.Nikt mi nigdy nic nie mówi.— Po prostu przyszpilimy ich tak, ¿eby nie mogli siê wydostaæ, a potemSchwytani siê na nich rzuc¹ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •