[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znam na pamiêæca³¹ gamê twych nieszczerych min.Przejrza³em ciê.Z turysty rewolucjo-nisty sta³eœ siê kapitalistycznym szpiegiem; jesteœ nieszczery do szpikukoœci.Ale poniewa¿ mój m³ody wiek nie pozwala mi na wyartyku³owa-nie tego wszystkiego - wrzeszczê.Podpisano: Jake".Ale przecie¿ mog³o byæ gorzej, powtarza sobie Mundy, bezwiedniewyci¹gaj¹c praw¹ d³oñ ku niebu, co teraz czêsto mu siê zdarza.No do-brze, mo¿e nie jestem takim ojcem, jakim chcia³em byæ, ale nie jestemte¿ pijakiem wywalonym z pakistañskiego wojska za bójkê z koleg¹ ofi-cerem.A poza tym Jake ma prawdziw¹, ¿yw¹ i awansuj¹c¹ spo³eczniematkê, a nie martw¹ arystokratkê przemienion¹ w nianiê z irlandzkiejprowincji.To nie moja wina, ¿e jest we mnie szeœciu ró¿nych ludzi.Z pocz¹tku ¿ycie Mundy'ego toczy siê wed³ug dawnego rozk³adu jaz-dy.Przedpo³udniem wysiaduje w swym gabinecie w British Council albo³azi w kó³ko - zapewnia sobie alibi, jak to okreœla Amory.To gdzieœzatelefonuje, to podpisze jakiœ dokument, to znów uprzejmie pogada z kimœw kantynie, gdzie brany jest za kogoœ, kto poszed³ w odstawkê.Zgodniez poleceniem Amory'ego wyg³asza kwaœne, antyrz¹dowe pogl¹dy, comimo jego przys³owiowej uprzejmoœci wychodzi mu ca³kiem naturalnie.Mo¿e dawny rewolucyjny ogieñ nie pali siê w nim ju¿ wielkim p³omie-niem, ale dziêki pani Thatcher tli siê jeszcze ca³kiem nieŸle.166Lunch, przy którym zawsze oddycha z ulg¹, jest ju¿ bardziej urozma-icony.Je¿eli ma szczêœcie, z ramienia British Council spotyka siê z dy-plomat¹ kulturalnym z którejœ z demoludzkich ambasad; najczêœciej tonie kultura jest g³Ã³wnym zajêciem wspó³biesiadnika.Wtedy Mundy wy-g³asza znacznie bardziej wywrotowe pogl¹dy, s³usznie rozumuj¹c, ¿e jegos³owa prêdzej czy póŸniej trafi¹ do profesora.Czasem wspó³biesiadnikusi³uje go zwerbowaæ; Mundy grzecznie odmawia, ale nie bêdzie mu prze-cie¿ t³umaczy³, ¿e jest ju¿ wystarczaj¹co zaanga¿owany po obu stronachideologicznej przepaœci.Popo³udnia bywaj¹ ró¿ne.Zgodnie z bli¿ej mu nieznanym uk³adem,jaki Amory zawar³ z dzia³em kadr British Council, poœwiêcone s¹ onerzekomo na spotkania z artystami lub ich przedstawicielami.W rzeczy-wistoœci s¹ oddane do ca³kowitej dyspozycji Amory'ego.¯e jednak w ¿y-ciu Mundy'ego nie ma sta³ego rozk³adu zajêæ, zdarza siê czêsto, ¿e przezparê godzin nie ma nic do roboty.Z pocz¹tku spêdza³ je w National Gal-lery, w Tatê, w British Museum i innych s³awnych instytucjach s³u¿¹cychsamokszta³ceniu; ostatnio jednak woli odwiedzaæ ma³e kluby striptizu,które pojawiaj¹ siê i znikaj¹ jak barwne muchomory na ¿yznej glebielondyñskiego Soho.Nie chodzi tam z lubie¿noœci.Poci¹ga go koœcielna atmosfera i spokój,nieme skupienie wspó³wyznawców i obojêtna cierpliwoœæ samych kap³a-nek.Siedz¹c w zadymionym pó³mroku, Mundy czuje siê jak król, nieza-le¿ny i nietykalny jak obserwowane dziewczêta.Nie czuje spodziewane-go wstydu, wyrzutów sumienia czy skruchy.To mi siê nale¿y.Mundynr 2 by³by ze mnie dumny, a w Doncaster na razie jeszcze nie mogê siêpokazaæ.Oko³o czwartej - przedtem musi zatelefonowaæ z budki pod pewiennumer- udaje siê jedn¹ ze œciœle okreœlonych dróg na Bedford Square, dorzêdu solidnych, wiktoriañskich domków z kolumnami zajmowanychprzez wydawnictwa, towarzystwa dobroczynnoœci czy, jak w przypadkunumeru dwanaœcie, przez firmê eksportowo-inwestycyjn¹ Export-Investsp.z o.o., która, o ile Mundy'emu wiadomo, istnieje tylko na mosiê¿nejtabliczce na drzwiach frontowych.Dyskretnie rozpoznawszy plac na okolicznoœæ znajomych lub podejrza-nych twarzy - czêste pobyty w edynburskiej Szkole Dobrych Manier zro-bi³y swoje - otwiera drzwi w³asnym kluczem i wchodzi do swego drugiegodomu.Albo prawie, bo staje zaraz przed drugimi drzwiami, przed którymimusi czekaæ, a¿ weso³e, piegowate dziewczê imieniem Laura z sygnetemjej tatusia na palcu prawej d³oni wpuœci go do œrodka Myd³ami.167Tu wreszcie, na Bedford S¹uare, liczne odrêbne elementy postaci TedaMundy'ego - aktora, powieœciopisarza, dobrego towarzysza, syna majo-ra, nieudacznika, marzyciela i oszusta - ³¹cz¹ siê w jednego bohatera.To tu, w Myd³ami, witany jest z szacunkiem, którego brakuje ka¿demuz jego innych wcieleñ.To tu opada z niego kontemplacyjna pokora klu-bów ze striptizem.To tu mamy do czynienia z gatunkiem Mundy erectus.To tu rozumiej¹jego prawdziwe uczucia, szanuj¹jego prawdziwe ta-lenty.Bo czy ktokolwiek z zewn¹trz wie na przyk³ad, ¿e Ted Mundy to mistrzminiaturowego aparatu fotograficznego, którego œrednia odrzutów zesz³aprzez te osiem lat poni¿ej dziewiêciu procent.- A w Mydlarni wiedz¹.Taka operacja dezinformacyjna to skomplikowana sprawa.A wszystkokrêci siê wokó³ Mundy'ego, bo to on jest tym kierowc¹ rajdowym, którymo¿e zap³aciæ ¿yciem za ka¿dy najdrobniejszy b³¹d swoich mechaników.Najpierw, w tajnych katakumbach Whitehall, grupka mandarynów usta-la, jakie przestarza³e tajemnice pañstwowe mo¿na bez szkody przekazaæwprost lub po subtelnych modyfikacjach enerdowskim ofiarom Mun-dy'ego.Do tego dodaje siê jeszcze listê „po¿¹danych dezinformacji" -czyli tego, co podane we w³aœciwy sposób sprawi, by wróg skierowa³sw¹ czujnoœæ w niew³aœciw¹ stronê.Wtedy do akcji wkracza grupa z Bedford S¹uare, owi mydlarze.Musz¹spreparowaæ œciœle tajne dokumenty, pojedyncze notatki s³u¿bowe czywymianê pism miêdzy wydzia³ami, których samo istnienie i nazwa musipodnieciæ paranojê wroga [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •