[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- S¹ te¿ ludzie - kontynuowa³a Anna - którzy tworz¹ coœ w rodzaju systemuwczesnego ostrzegania.Agenci.Ochroniarze.Czy nikt nie ostrzega³ go przedjakimiœ zagro¿eniami?Consuela Prosperi odwróci³a g³owê.Byliœmy ma³¿eñstwem przez dziewiêtnaœcie lat i przez ten czas nigdy o czymœtakim nie s³ysza³am.Czy kiedykolwiek zwierza³ siê pani ze swoich obaw? Mo¿e wspomina³, ¿e ktoœ goprzeœladuje?M¹¿ by³ odludkiem.Mia³ sieæ salonów samochodowych, ale zarz¹dza³ ni¹ zapoœrednictwem pracowników.Nie lubi³ wychodziæ z domu.W przeciwieñstwie domnie.Tak, ale czy mówi³, ¿e siê boi wychodziæ?On nie lubi³ wychodziæ - powtórzy³a z naciskiem wdowa.– Wola³ siedzieæ w domui czytaæ ksi¹¿ki, te wszystkie biografie i historie.Nie wiedzieæ czemu Annie przypomnia³y siê ciche s³owa Ramona.„El diablo sabemas por viejo que por diablo.Diabe³ wie wiêcej nie dlatego, ¿e jest diab³em,tylko dlatego, ¿e jest stary".Spróbowa³a innej taktyki.Pañstwa dom jest œwietnie zabezpieczony.Wdowa szyderczo wykrzywi³a usta.Nie zna pani Asunción, prawda?Tu panuje wielkie ubóstwo, panno Navarro - wyjaœni³ kapitan Bolgorio, bezradnierozk³adaj¹c rêce.- Wielkie ubóstwo i wielka przestêpczoœæ.Ludzie tacy jakpañstwo Prosperi musz¹ dbaæ o swoje bezpieczeñstwo.Czy w ostatnich tygodniach ¿ycia ktoœ mê¿a odwiedza³? - spyta³a Anna, niezwracaj¹c na niego uwagi.- Nie.Moi przyjaciele odwiedzali nas bardzo czêsto, ale ¿aden z nich niewchodzi³ na górê.M¹¿ nie mia³ przyjació³.Widywa³ tylko mnie i pielêgniarki.Anna poderwa³a wzrok.- Sk¹d je pañstwo brali?- Z agencji.Zmienia³y siê, czy stale przychodzi³y te same?By³a pielêgniarka dzienna i nocna.Zawsze przychodzi³y te same.Bardzo dobrzesiê nim opiekowa³y.Anna zagryz³a wargê.- Bêdê musia³a przejrzeæ niektóre dokumenty i wyci¹gi bankowe.Oburzona wdowa spojrza³a na kapitana.- Nie muszê siê na to godziæ.To jakiœ absurd, to jawne naruszenie mojejprywatnoœci.Bolgorio z³o¿y³ rêce jak do modlitwy.Proszê, senora Prosperi.Agentka Navarro chce tylko ustaliæ, czy dosz³o tu dozabójstwa.Do zabójstwa? Przecie¿ serce mu nie wytrzyma³o.- Mo¿emy pójœæ z tym do banku - doda³a Anna - ale proœciej by by³o.Consuela Prosperi gwa³townie wsta³a i spojrza³a na ni¹ z rozszerzonyminozdrzami jak na gryzonia, który wtargn¹³ do jej domu.Tacy jak ona - szepn¹³ Bolgorio - nie lubi¹, kiedy ktoœ wtr¹ca siê w ichosobiste sprawy.Senora Prosperi - par³a naprzód Anna.- Zatrudniali pañstwo dwie pielêgniarki,prawda? Czy by³y solidne?- Bardzo.Nigdy nie chorowa³y, nie bra³y wolnego?Czasem tak, naturalnie.W œwiêto prosi³y o wolny wieczór.Año Nuevo, Dia de losTrabajadores, Carnaval, i tak dalej.Ale by³y bardzo odpowiedzialne, a kiedysiê zwalnia³y, agencja zawsze przysy³a³a kogoœ na zastêpstwo, tak ¿e nigdy niemusia³am siê o to martwiæ.Wszystkie by³y œwietnie wyszkolone.Ta, któraczuwa³a przy mê¿u ostatniej nocy, robi³a wszystko, ¿eby go uratowaæ.Na zastêpstwo? Anna usiad³a prosto i zesztywnia³a.- Ta, przy której umar³, przysz³a tu na zastêpstwo?- Tak, ale ona te¿ by³a œwietnie.- Zna³a j¹ pani?- Nie.- Mo¿e mi pani podaæ numer tej agencji?- Oczywiœcie, ale jeœli sugeruje pani, ¿e ta dziewczyna zabi³a mojego mê¿a.To niedorzeczne.Marcel by³ chory.Anna czu³a, ¿e ma przyspieszony puls.Spojrza³a na kapitana.Mo¿e pan tam zadzwoniæ? I chcia³abym pojechaæ teraz do kostnicy.Móg³by pan ichuprzedziæ, ¿eby zd¹¿yli przygotowaæ cia³o?Cia³o? - Zaniepokojona Consuela Prosperi wsta³a szybko.Bardzo pani¹ przepraszamy, ale musimy opóŸniæ pogrzeb – powiedzia³a Anna.-Chcielibyœmy równie¿, ¿eby wyrazi³a pani zgodê na przeprowadzenie sekcji zw³ok.Mo¿emy zdobyæ nakaz s¹dowy, ale proœciej by by³o, gdyby siê pani zgodzi³a.Jeœli zamierza pani wystawiæ zw³oki w otwartej trumnie, gwarantujê, ¿e nikt niepozna.- O czym pani mówi? - Consuela Prosperi by³a szczerze zdumiona.Podesz³a dowielkiego kominka i zdjê³a z niego bogato zdobion¹ srebrn¹ urnê.- Kilka godzintemu przywieziono mi jego prochy.Rozdzia³ 13WaszyngtonMiriam Bateman, sêdzina S¹du Najwy¿szego Stanów Zjednoczonych, wsta³a napowitanie swego goœcia, chocia¿ kosztowa³o j¹ to bardzo du¿o wysi³ku.Z jeszczewiêkszym trudem wysz³a zza wielkiego, mahoniowego biurka i podpieraj¹c siêlask¹ o z³otej r¹czce, z ciep³ym uœmiechem uœcisnê³a mu rêkê.Mia³a artretyzm idrêczy³ j¹ nieustanny ból.- Mi³o ciê widzieæ, Ron.Goœæ, wysoki Murzyn w wieku piêædziesiêciu oœmiu, szeœædziesiêciu lat,delikatnie poca³owa³ j¹ w policzek.Wygl¹dasz cudownie, jak zwykle - powiedzia³ czystym, g³êbokim barytonem,starannie wymawiaj¹c g³oski.Nie pleæ.- Sêdzina dokuœtyka³a do wysokiego fotela przy kominku, a on usiad³ wfotelu obok.Ronald Evers, jeden z najbardziej wp³ywowych mieszkañców Waszyngtonu, by³powszechnie szanowanym, niezwykle ustosunkowanym prawnikiem.Nigdy nie pracowa³dla rz¹du, mimo to od czasów administracji Lyndona John-sona by³ powiernikiemniemal wszystkich prezydentów Ameryki, zarówno demokratów jak i republikanów.S³yn¹³ tak¿e z wytwornych ubiorów: tego dnia mia³ na sobie czarny garnitur wjode³kê i stonowany, ciemnobr¹zowy krawat.- Pani sêdzino, dziêkujê, ¿e zechcia³a mnie pani przyj¹æ.Przychodzê prawie bezuprzedzenia, ale.- Na mi³oœæ bosk¹, Ron, przecie¿ mówimy sobie po imieniu.Jak d³ugo siê znamy?- Chyba.trzydzieœci piêæ lat - odrzek³ z uœmiechem Evers.- Dziesiêæ mniej,mo¿e dziesiêæ wiêcej.Pani profesor Stamberg.Wci¹¿ ciœnie misie to na usta.Kiedy wyk³ada³a na wydziale prawa w Yale, Evers by³ jej najlepszym studentem, apiêtnaœcie lat póŸniej znacz¹co wp³yn¹³ na jej nominacjê na sêdzinê S¹duNajwy¿szego.Nachyli³ siê ku niej i rzek³:- Jesteœ bardzo zajêta - wiem, ¿e trwa sesja - dlatego pozwól, ¿e od razuprzejdê do rzeczy.Prezydent prosi³ mnie, ¿ebym wysondowa³ ciê w zwi¹zku zczymœ, co wymaga dog³êbnego przemyœlenia i co nie mo¿e wyjœæ poza œciany tegogabinetu.Dobrze mnie zrozum, to tylko rozmowa wstêpna, zupe³nieniezobowi¹zuj¹ca.Sêdzina poprawi³a grube okulary i przeszy³a go spojrzeniem niebieskich,inteligentnych oczu.- Chce, ¿ebym ust¹pi³a - rzuci³a posêpnie.Ta bezpoœrednioœæ zbi³a Eversa z tropu.Prezydent ¿ywi dla ciebie olbrzymi szacunek.Bardzo docenia twoje wyczucie icelnoœæ twoich os¹dów, dlatego pragnie, ¿ebyœ wybra³a swego nastêpcê.Do koñcakadencji pozosta³ mu tylko rok i nie chce, ¿eby w S¹dzie Najwy¿szym zasiad³ktoœ z innej partii, a uwzglêdniaj¹c obecn¹ sytuacjê, jest to ca³kiemprawdopodobne.Dlaczego prezydent uwa¿a, ¿e w naszym sk³adzie bêdzie wkrótce wakat? - spyta³aspokojnie sêdzina Bateman.Ronald Evers pochyli³ g³owê i zamkn¹³ oczy.Wygl¹da³o to tak, jakby pogr¹¿y³siê w modlitwie albo w g³êbokim zamyœleniu.- To jest bardzo delikatna sprawa - odrzek³ ³agodnie niczym ksi¹dz wkonfesjonale - ale zawsze byliœmy wobec siebie bezwzglêdnie szczerzy [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •