[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kroki Rehhaileoddala³y siê spiesznie, ale on ich ju¿ nie s³ysza³.Minê³y tysi¹ce lat, nim lord Gaethaa zawo³a³ go i Alidor wyszed³ na zewn¹trzoœlepiony œwiat³em.- Stary g³upiec ju¿ nie ¿yje - poinformowa³ go Krzy¿owiec.- Zreszt¹ zupe³nieniepotrzebnie.Te chodz¹ce trupy uciek³y, gdy tylko próbowaliœmy daæ im szko³ê.Zamknêli siê w domach.Naprawdê poumieraj¹, zanim wyjd¹ z tej apatii.Niewa¿ne,przez swoje tchórzostwo i tak s¹ dla nas bezwartoœciowi.Sami znajdziemy Kane'aw ten czy inny sposób.Maj¹c nadziejê, ¿e Rehhaile bêdzie ju¿ w bezpiecznym miejscu, gdy ktoœspostrze¿e jej nieobecnoœæ, Alidor poszed³ z lordem Gaethaa na plac.Na piachule¿a³o powykrêcane cia³o Ga-veina.Wilgotne jeszcze, krwawe œlady rysowa³y siêw porannym s³oñcu.Alidor pomyœla³, ¿e w ¿y³ach tego cz³owieka nie zosta³o ju¿chyba nic, prócz piasku.Unika³ wzrokiem zmasakrowanej twarzy, skierowanej kuniemu.Zauwa¿y³ to Jan i wykrzywi³ usta w z³oœliwym uœmiechu, czyszcz¹c hak oudo.- Przyprowadziæ dziewczynê? - zaœmia³ siê Mollyl.Jego blada twarz by³anieruchoma jak maska.- Warto by znowu czegoœ spróbowaæ.Lord Gaethaa wzruszy³ ramionami.- Mo¿na.Wypuœcimy j¹ i bêdziemy œledziæ.To mo¿e przyci¹gn¹æ uwagê Kane'a,nawet jeœli nie zaryzykuje spotkania z ni¹.Alidor niedbale patrzy³, jak Mollyl i Beli wchodz¹ do karczmy.Nie ¿a³owa³ ju¿swojej decyzji.Uœmiechn¹³ siê prawie, s³ysz¹c dochodz¹cy ze œrodka krzykwœciek³oœci.- Nie ma jej! - rykn¹³ Mollyl, staj¹c w drzwiach.- Jej wiêzy s¹ rozciête.Dodiab³a z tob¹, Alidorze, uwolni³eœ tê czarownicê!- Nic nie zrobi³em - naje¿y³ siê Alidor - by³a zwi¹zana jeszcze przed minut¹,kiedy wychodzi³em.Musia³ ktoœ z miejscowych albo wróci³ Kane.Do diab³a, wca³ej karczmie jes.t pe³no rozbitego szk³a, sama mog³a poprzecinaæ wiêzy, kiedywy zabawialiœcie siê z Gaveinem!- Dobrze, zostawmy to.Uciek³a - przeci¹³ dyskusjê lord Gaethaa.Patrzy³uwa¿nie na porucznika, ale w koñcu zdecydowa³, ¿e nie ma sensu wszczynaæœledztwa.Mo¿e Alidor bêdzie teraz weselszy.- W gruncie rzeczy nie by³a nam potrzebna - powiedzia³.- Jeœli jest teraz zKane'em, to tym lepiej dla nas.Ograniczy tylko swobodê jego ruchów i bêdziedziesiêæ razy ³atwiej z³apaæ ich dwoje ni¿ jego samego.Podzielimy siê na dwiegrupy.Trzech na jednego, wola³bym, ¿eby nasza przewaga by³a wiêksza, ale jeœlibêdziemy trzymaæ siê razem, mo¿emy co najwy¿ej goniæ w kó³ko.Z drugiej strony,jeœli podzielimy siê aa wiêcej grup, to Kane wystrzela nas pojedynczo, jednegoza drugim.Nie wolno nam nie doceniaæ przeciwnika! Pamiêtajcie, ¿e ma za sob¹stulecia praktyki w kierowaniu ka¿dym posuniêciem.Jeœli go znajdziecie niedawajcie mu szansy.Zawo³ajcie pozosta³ych, gdy znajdziecie siê w jego pobli¿ui b¹dŸcie gotowi na wszystko.Mollyl i Jan pójd¹ ze mn¹ na zachód.Alidorze,weŸ Missê i Bella, i szukajcie we Wschodniej czêœci miasta.Pomyœlnych ³owów!Dron Missa zerkn¹³ krytycznym okiem na Bella.- Szkoda, ¿e nie mo¿esz wymieniæ tego temblaku na taki hak jaki ma Jan.Mo¿ewtedy do czegoœ byœ siê przyda³! Beli poczerwienia³ ze z³oœci.- Kiedy tylko zechcesz.I nie musisz siê nawet dopominaæ.Dostaniesz w tê swoj¹rozeœmian¹ gêbê praw¹ rêk¹ tak samo jak obiema.Chcesz spróbowaæ?- W porz¹dku, zachowajcie swoj¹ energiê na spotkanie z Kane'em - rozkaza³Alidor.Mê¿czyŸni ruszyli przez plac i zag³êbili siê w ciche ulice wyczuleni na ka¿dydŸwiêk, ka¿dy sygna³ mówi¹cy o niebezpieczeñstwie.Gdzieœ w tym mieœcie duchówczai³ siê cz³owiek, którego mieli zg³adziæ.Misja, która kosztowa³a ju¿ tylewysi³ku i ofiar, mia³a siê wkrótce zakoñczyæ.- Przy okazji, Alidorze - wyszepta³ Dron Missa, gdy ruszyli.- Z Rehhaile, toby³o dobre posuniêcie.Alidor spojrza³ ze zdumieniem na Waldañczyka, ale widz¹c jego uœmiech, te¿ siêuœmiechn¹³.IX ŒMIERÆ UKRYTA W CIENIUKane ostro¿nie czo³ga³ siê po dachu, obserwuj¹c trzech mê¿czyzn id¹cych ulic¹na dole.Ranek przeszed³ w popo³udnie i cienie znów k³ad³y siê w poprzekpustych alei.Wkrótce dotr¹ do przeciwleg³ych domów, strac¹ na ostroœci, a¿wreszcie pokryj¹ ca³e miasto.Wtedy do Sebbei powróci noc.Kane wyczekiwa³ nocy.W ci¹gu dnia wytrwale unika³ swoich przeœladowców, id¹czawsze trochê przed nimi.W ten sposób mia³ ich ca³y czas na oku i, tym samym,zapobiega³ spotkaniu.Ufa³ bezgranicznie swojemu mêstwu, ale wiedzia³, ¿eprzeciwnicy s¹ tak¿e zahartowani w walce.Nie chcia³ wpaœæ im w rêcenieprzygotowany.Trzech z nich by³o w stanie przytrzymaæ go, do nadejœciapozosta³ych.Kane nie zamierza³ daæ siê znów wpêdziæ w pu³apkê.Czeka³ wiêc, a¿nadejd¹ ciemnoœci.Noc mu sprzyja³a, wyczerpuj¹c si³y przeciwników i stêpiaj¹cich uwagê.Dach by³ gor¹cy.Le¿¹c na po³yskliwej, pokrytej ³upkami powierzchni, Kanepomyœla³ ze wzruszeniem, ¿e to s³oñce pustyni œwieci nad Dermonte.Rozgrzanedachówki parzy³y jego cia³o, a pot znaczy³ drogê, tworz¹c wilgotn¹ smugê naczarno-zielonej powierzchni.Mokre d³onie œlizga³y siê podczas wspinaczki ponierównym dachu.£atwiej by³o przemykaæ siê ulicami i alejami, lub b³¹dziæ poopuszczonych domach.Tych niewielu mieszkañców, których spotyka³, ucieka³o najego widok, unikaj¹c jego spojrzenia.Kane wiedzia³, ¿e tak samo uciekali przedjego przeœladowcami.Gdy tamci wypytywali o niego, zaszywali siê w swoichnorach.Czu³, ¿e nie zdradziliby go.Patrzyli biernie, jak ci obcy przetrz¹saliich sklepy i domy.Wskazywali gdziekolwiek, gdy wœród pogró¿ek ¿¹dano od nichwyjawienia miejsca pobytu Kane'a [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •