[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poci¹gn¹³ spory ³yk, przy³¹czaj¹csiê do stoj¹cego przy oknie Siegfrieda.W nocy przesyconej tropikaln¹ mgie³k¹lœni³y ciep³em œwiat³a szpitalnego laboratorium.- Wiedzia³eœ, ¿e Taylor Cabot przyjedzie? - zapyta³ Bertram.- Nie mia³em pojêcia.- Co z nim zrobisz?Siegfried wskaza³ w stronê szpitala.- Jest w sto³Ã³wce.Wyprowadzi³em ordynatora chirurgii z tego, co nazywamyapartamentem prezydenckim.Oczywiœcie nie wygl¹da³ na szczêœliwego.Wiesz, jacys¹ ci egoistyczni lekarze.Ale co mia³em zrobiæ? Nie prowadzê tu hotelu.- Wiesz, po co przylecia³?- Raymond twierdzi, ¿e chce siê specjalnie przyjrzeæ programowi z bonobo.- Tego siê ba³em - stêkn¹³ Bertram.- Takie to nasze szczêœcie - narzeka³ Siegfried.- System przez lata pracowa³jak szwajcarski zegarek, a on pojawia siê w³aœnie wtedy, kiedy mamy k³opoty.- Co zrobi³eœ z Raymondem?- Te¿ tam jest.Wrzód na dupie.Chce byæ jak najdalej od Cabota.A gdzie, docholery, mam go wsadziæ? Do siebie? Nie, dziêkujê bardzo!- Pyta³ o Kevina Marshalla?- Jasne.Zaraz, gdy wzi¹³ mnie na stronê, to by³o jego pierwsze pytanie.- I co powiedzia³eœ?- Prawdê.¯e Kevin znikn¹³ z g³Ã³wnym technologiem z oddzia³u zap³odnieñ ipielêgniark¹ z intensywnej terapii i ¿e nie mam pojêcia, gdzie siê terazpodziewaj¹.- Jak zareagowa³?- Zrobi³ siê czerwony na twarzy.Pyta³, czy Kevin pojecha³ na wyspê.Powiedzia³em, ¿e nie wydaje nam siê.Rozkaza³ go odnaleŸæ.Mo¿esz sobiewyobraziæ? Nie przyjmujê rozkazów od Raymonda Lyonsa.- Wiêc tamci siê nie pojawili? - spyta³ Bertram.- Nie, ani s³owa o nich.- Zrobi³eœ coœ, ¿eby ich znaleŸæ?- Wys³a³em Camerona do Acalayong, ¿eby sprawdzi³ te hoteliki nad wod¹, ale niemia³ szczêœcia.Myœlê, ¿e mogli pop³yn¹æ dalej do Cocobeach w Gabonie.Tonajbardziej prawdopodobne, ale zupe³nie nie rozumiem, dlaczego nikomu nic niepowiedzieli.- Co za piekielny bajzel - skomentowa³ Bertram.- Jak tam twoja robota na wyspie? - spyta³ Siegfried.- Bior¹c pod uwagê, w jakim poœpiechu zorganizowaliœmy ca³¹ akcjê, posz³odobrze.PrzewieŸliœmy tam terenówkê z przyczep¹.To wszystko, co przysz³o namdo g³owy, ¿eby przewieŸæ ma³py z powrotem na l¹d.- Ile zwierz¹t z³apa³eœ?- Dwadzieœcia jeden.To wymaga uznania dla zespo³u.W tym tempie powinniœmy dojutra byæ gotowi.- Szybko - skomentowa³ Siegfried.- To pierwsza dobra wiadomoœæ od rana.- Idzie ³atwiej, ni¿ przypuszcza³em.Zwierzêta wydaj¹ siê nami zafascynowane.Pozwalaj¹ podejœæ z pistoletem do usypiania ca³kiem blisko.Jak polowanie naindyki.- Cieszê siê, ¿e chocia¿ coœ idzie dobrze.- Te dwadzieœcia jeden zwierz¹t to ca³a grupa, która siê oddzieli³a i mieszka³ana pó³noc od Rio Diviso.Interesuj¹ce, jak one ¿y³y.Zbudowa³y sza³asy z ga³êzii przykry³y je liœæmi.- Gówno mnie obchodzi, jak te zwierzaki ¿y³y - warkn¹³ Siegfried.- Tylko minie mów, ¿e ty te¿ miêkniesz.- Nie, nie miêknê.Niemniej uwa¿am, ¿e to ciekawe.ZnaleŸliœmy tak¿e dowody, ¿erozpala³y ogniska.- No to tym lepiej, ¿e wsadzimy je do klatek.Nie bêd¹ siê nawzajem zabijaæ inie bêd¹ wiêcej rozpalaæ ognia.- Tak te¿ mo¿na na to patrzeæ - zgodzi³ siê Bertram.- Jakieœ œlady pobytu Kevina i kobiet na wyspie? - spyta³ Siegfried.- Najmniejszych.A specjalnie szuka³em.Gdyby tam byli, zosta³yby œlady butów,a nic nie znaleŸliœmy.Czêœæ dnia straciliœmy na budowê mostu przez rzekê, wiêcjutro zajmiemy siê wy³apywaniem zwierz¹t w pobli¿u ska³.Oczy bêdê mia³ szerokootwarte na wszelkie œlady.- W¹tpiê, ¿ebyœ coœ znalaz³, ale póki nie wiemy, gdzie s¹, musimy uwa¿aæ ichpobyt na wyspie za mo¿liwy.Ale coœ ci powiem, je¿eli poszli tam i wróc¹ tutajcali, wyœlê ich przed ministra sprawiedliwoœci tego kraju z oskar¿eniem, ¿ewielokrotnie narazili operacjê GenSys na ca³kowite fiasko.Zostan¹ postawieniprzed plutonem egzekucyjnym na boisku pi³karskim tak szybko, ¿e nawet siê niezorientuj¹, co siê sta³o.- Nic takiego nie mo¿e siê staæ, dopóki jest tu Cabot i inni - upomnia³przestraszony Bertram.- Jasne.Poza tym o boisku wspomnia³em tylko tak, dla zobrazowania sytuacji.Powiem ministrowi, ¿e musi ich wzi¹æ poza Strefê i tam zlikwidowaæ.- Wiesz, kiedy Cabot i pozostali zabieraj¹ pacjenta i wracaj¹ do Stanów?- Nikt nic nie powiedzia³.To chyba zale¿y od Cabota.Mam nadziejê, ¿e jutro, anajpóŸniej pojutrze.ROZDZIA£ 219 marca 1997 rokugodzina 4.30Bata, Gwinea RównikowaJack obudzi³ siê o czwartej trzydzieœci i nie móg³ ju¿ zasn¹æ.Paradoksalnieha³as, jaki czyni³y ¿aby nadrzewne i œwierszcze, dochodz¹cy z rosn¹cego wpobli¿u bananowego zagajnika okaza³ siê zbyt trudny do zniesienia nawet dlakogoœ przywyk³ego do wycia klaksonów i nowojorskiego rejwachu.Siêgn¹³ po rêcznik i myd³o, wyszed³ na werandê i poszed³ pod prysznic.Wpo³owie drogi wpad³ niemal na Laurie wracaj¹c¹ do swojego pokoju.- Co ty tu robisz?! - zapyta³.Na dworze jeszcze by³o ciemno.- Poszliœmy spaæ oko³o ósmej.Osiem godzin to wystarczaj¹co d³uga noc jak dlamnie.- Masz racjê - powiedzia³ Jack.Zapomnia³, o jak wczesnej porze padli zmêczeniw ³Ã³¿kach.- Idê na dó³, do kuchni, zobaczyæ, czy uda mi siê zdobyæ trochê kawy -poinformowa³a Laurie.- Ja te¿ zaraz schodzê.Gdy zszed³ na dó³, do jadalni, z zaskoczeniem zobaczy³ resztê grupy ju¿ przyœniadaniu.Jack siêgn¹³ po fili¿ankê kawy i chleb i usiad³ miêdzy Warrenem iEstebanem.- Arturo wspomnia³, ¿e musisz chyba byæ szalony, skoro chcesz jechaæ do Cogobez zaproszenia - odezwa³ siê Esteban.Z pe³nymi ustami Jack móg³ tylko skin¹æ g³ow¹.- Twierdzi, ¿e nie dostaniesz siê tam - doda³ Esteban.- Zobaczymy - odpowiedzia³ Jack, prze³kn¹wszy.- Jeœli dotar³em tak daleko, niezamierzam siê wycofywaæ przynajmniej bez spróbowania.- Przynajmniej droga jest dobra dziêki GenSys - powiedzia³ Esteban.- W najgorszym razie odbêdziemy wiêc przyjemn¹ przeja¿d¿kê - stwierdzi³ Jack.Godzinê póŸniej znowu wszyscy spotkali siê w jadalni.Na wstêpie Jackprzypomnia³, ¿e wyprawa do Cogo nie jest obowi¹zkowym punktem programu i ka¿dy,kto ma ochotê, mo¿e pozostaæ w Bata.Wyjaœni³ te¿, ¿e wed³ug zdobytych przezniego informacji droga mo¿e trwaæ cztery godziny w ka¿d¹ stronê.- Uwa¿asz, ¿e dasz sobie radê sam? - zapyta³ Esteban.- Ca³kowicie.Nie ma mo¿liwoœci, ¿ebyœmy siê zgubili.Wed³ug mapy jest tylkojedna g³Ã³wna droga na po³udnie.Nawet ja sobie poradzê.- W takim razie ja bym zosta³ - zdecydowa³ Esteban.- Mam du¿¹ rodzinê, z któr¹chcia³bym siê zobaczyæ.Chwilê póŸniej jechali drog¹ na po³udnie.Warren siedzia³ obok kierowcy, akobiety z ty³u.Niebo na wschodzie zaczê³o jaœnieæ.Zaszokowani byli liczb¹ludzi maszeruj¹cych poboczem do miasta [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •