[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chciał coś odpowiedzieć, ale przerwałem mu machnięciem ręki.– Nie mam więcej pytań, Wysoki Sądzie.XVIWpadające przez pojedyncze okno poranne słońce oświetlało dwa opasłe tomy dokumentów.Horace Woolner, popijając kawę z brązowego plastikowego kubka, przeglądał je ze zniecierpliwieniem.– To wszystko wnioski o oddalenie wniosków o oddalenie wniosków.Ta sprawa ciągnie się od tak dawna, że nie pamiętam już, kiedy się rozpoczęła i nie sądzę, żeby ktokolwiek spodziewał się, że ujrzy kiedyś jej koniec.To jak u Dickensa w Pustkowiu, sprawa „Jarndyce kontra Jarndyce”.Pamiętasz? – Roześmiał się.– Toczyła się latami.Latami! A potem nagle się zakończyła i okazało się, że nic nie zostało.Ani centa! Wszystkie pieniądze, o które walczyli, przeszły w ręce adwokatów.Rozpięta z przodu czarna sędziowska toga, którą narzucił na ramiona, leżała zmięta pod jego nogami.Usiadł na niej, nie przejmując się, że ją pogniecie.– Polecono nam przeczytać Pustkowie w czasie wakacji przed pierwszym rokiem prawa.Wiesz – powiedział, unosząc brew jak zwykle, gdy miał się za chwilę dopuścić szczególnie wielkiej przesady – to cholerne tomiszcze miało chyba z milion stron.Pewnie Dickensowi płacili od słowa.Była za kwadrans ósma.Od chwili rozpoczęcia procesu poranna kawa w jego pokoju sędziowskim stała się niemal naszym codziennym rytuałem.Horace rozpoczynał pracę wcześniej niż wszyscy pozostali sędziowie.Lubił wyznaczać skomplikowane rozprawy cywilne na ósmą rano, wychodząc z założenia, że im dłużej prawnik jest na nogach, tym więcej gada.Fenomen ten, jak zauważyłem, nie sprawdzał się w jego przypadku.– Wiesz, o co im chodzi? – zapytał, pokazując palcem dwa leżące obok siebie na jego biurku tomy akt.– Dwaj bracia pozywają się wzajemnie do sądu o odziedziczoną po ojcu firmę.Firma już nie istnieje, kapujesz? Dawno splajtowała, ale obaj są przekonani, że winę za to ponosi ten drugi.A ktoś musi zapłacić, prawda? Najbardziej zadowoleni są adwokaci, którzy każą sobie płacić od godziny.Czasami chciałbym znowu być prokuratorem.W prawie karnym masz pewnego rodzaju czystość – powiedział, wstając.Nalał sobie następny kubek kawy.– Też chcesz?Pokręciłem głową i poczekałem, aż usiadł.– Wszystko u ciebie gra, Horace? Spojrzał na mnie zdumiony.– Jasne.Dlaczego pytasz?– Bo jeszcze nie ma ósmej rano, a już jesteś podminowany.– Zawsze taki jestem – zaprotestował.– Wcześnie się budzę.– I późno chodzisz spać.– Tak.I wcześnie się budzę – nie dawał za wygraną.– Zawsze mało sypiałem.Ta odpowiedź wydała mi się zbyt prosta i wymijająca.– Coś cię gryzie? – zapytałem, przyglądając mu się uważnie.Nastąpiła chwilowa cisza, krótkie wahanie, jakby miał mi coś do powiedzenia, ale wiedział, że nic jednak nie powie.– Martwię się tylko, czy uda ci się skazać Marshalla Goodwina – stwierdził w końcu.– Słyszałem, że przez ostatnie dwa dni nieźle sobie radził.Podniósł kubek do ust, ale nie napił się.– Do momentu, kiedy ty się do niego nie zabrałeś, rzecz jasna – dodał z nagłym błyskiem w oku.– Najpierw informujesz Jonesa, że Kristin dwa razy z tobą rozmawiała, a potem zadajesz Goodwinowi to pytanie o tylne siedzenie jego auta.Ciekawe, o czym oni dziś w nocy rozmawiali?I o czym każde z nich myśli dzisiaj rano – dorzuciłem.Dopiłem kawę i odstawiłem kubek na biurko Horace’a.– Jak sądzisz, co Kristin teraz zrobi? – zapytałem.Ale od razu, nim zdążył odpowiedzieć, rozmyśliłem się.– Co powinna zrobić?– To znaczy, czy powinna dalej kłamać, żeby ratować męża? – Odwrócił wzrok i powoli pokręcił głową.– Gdyby rzeczywiście go kochała, nie musiałaby się nad tym zastanawiać, prawda?Zamknął i ułożył dwa opasłe tomy jeden na drugim, po czym starannie zapiął togę.– Muszę iść do pracy – oznajmił, spoglądając na zegar.I wyszedł.Horace nigdy się nie spóźniał.Irma Holloway też była punktualna.Spojrzawszy przelotnie na przysięgłych, zasiadła na swoim czarnym skórzanym fotelu z wysokim oparciem, wyciągnęła do przodu chude ramiona i splotła dłonie.– Proszę wezwać następnego świadka – powiedziała Jonesowi.Przez całe przedpołudnie i przez większość popołudnia obrona przedstawiała jednego świadka po drugim.Wszyscy mieli do powiedzenia mniej więcej to samo: Marshall Goodwin nie mógł w żadnym wypadku mieć nic wspólnego z zamordowaniem żony.Następnie, półtorej godziny po naszym powrocie z lunchu, Richard Lee Jones wstał i oświadczył, że powołał już wszystkich swoich świadków.Siedzący obok Goodwin wiercił się niespokojnie na krześle, rozglądając się nerwowo po sali.Holloway zapytała, czy reprezentant stanu chciałby wezwać świadków w celu złożenia dodatkowych wyjaśnień.– Tak, Wysoki Sądzie – odparłem.Goodwin znieruchomiał.– Stan wzywa Kristin Maxfield.Wyglądała, jakby poszła spać zapłakana.Nawet nie starałem się być miły.– Zeznania, które pani złożyła poprzednio, nie były do końca prawdziwe, prawda, pani Maxfield?Stałem za stołem oskarżenia z surowym wyrazem twarzy i czekałem.Jej spojrzenie pobiegło w stronę drugiego stolika, przy którym jej mąż także czekał na to, co powie.– Pani Maxfield?Spojrzała mi w oczy, a potem spuściła wzrok na podłogę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •