[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Panie doktorze Watson, mnie się to wszystko nie podoba, mówię szczerze… Panie, to mi się nie podoba.Mówił gwałtownie i z wielką powagą.– Słuchaj, Barrymore! W tej całej sprawie obchodzi mnie tylko dobro twojego pana.Przyjechałem jedynie po to, by mu dopomóc.Powiedz mi zatem otwarcie, co ci się nie podoba?Barrymore zawahał się przez chwilę i jak gdyby żałował poprzedniego wybuchu lub nie umiał na razie wyrazić swoich uczuć.– Wszystko, co się tam dzieje, panie – zawołał w końcu, wskazując ręką w stronę okna, wychodzącego na moczary – w tym jest coś złego, w tym się knuje jakieś podłe łotrostwo, przysięgam! Byłbym uszczęśliwiony, panie, gdyby sir Henryk chciał powrócić do Londynu.– Ale co cię tak niepokoi?– Niech pan sobie przypomni śmierć sir Karola! Osobliwa to była śmierć, wnosząc z tego, co mówił sędzia śledczy.Niech pan także weźmie pod uwagę odgłosy na moczarach w nocy.Nie ma w całej okolicy człowieka, który by tam poszedł po zachodzie słońca, nawet za dobrą zapłatą.A ten nieznajomy, który się ukrywa, śledząc i wyczekując! Na co on czeka? Co to znaczy? Wszystko to nie wróży nic dobrego dla nikogo, kto nosi nazwisko Baskerville.Kamień spadnie mi z serca w dniu, kiedy pozbędę się tego wszystkiego, a nowa służba sir Henryka obejmie zarząd w zamku.– Powróćmy do tego nieznajomego – rzekłem.– Czy możesz mi coś o nim powiedzieć? Co mówił Selden? Czy wyśledził, gdzie się ukrywa, co robi?– Widział go raz czy dwa razy, ale to skryty filut i z niczym się nie zdradza.Selden myślał najpierw, że to policjant, ale wnet się przekonał, że on ma jakieś osobiste cele.O ile mój szwagier mógł dostrzec, ma powierzchowność dżentelmena, ale co robi, nie zdołał wykryć.– A gdzie się ukrywa?– Na stoku pagórka wśród starych siedzib… Pan wie, między tymi pieczarami, gdzie to dawniej ludzie żyli.– A skąd bierze jedzenie?– Selden wykrył, że ów jegomość ma wyrostka, który go obsługuje i przynosi mu wszystko.Zdaje mi się, że robi zakupy w Coombe Tracey.– Dobrze.Pomówimy o tym jeszcze innym razem.Gdy kamerdyner wyszedł, zbliżyłem się do okna i przez zroszone deszczem szyby patrzyłem na pędzące po niebie chmury, na słaniające się pod podmuchem wichru wierzchołki drzew.Ciężka to była noc dla człowieka w wygodnym, ciepłym pokoju, a cóż dopiero dla kogoś, kogo schronieniem była pieczara na moczarach!Jakże potężna musiała być nienawiść, zmuszająca człowieka do czatowania w takim miejscu, w podobną noc! Jak niesłychanej wagi przyczyna, domagająca się takiej ofiary.Tam zatem, w pieczarze na moczarach, znajduje się główne rozwiązanie zagadki, która mnie gnębi.Przysięgam, że zanim minie doba, zrobię wszystko, co tylko w ludzkiej mocy, by dotrzeć do jądra tajemnicy.ROZDZIAŁ 11CZŁOWIEK Z CZARNEGO SZCZYTUWyciąg z mojego osobistego dziennika, stanowiący ostatni rozdział, doprowadza moją opowieść do osiemnastego października; jest to data, od której osobliwe wypadki zaczęły szybko zmierzać do strasznego rozwiązania.Zajścia następnych dni wyryły niezatarty ślad w mej pamięci i mogę je powtórzyć, nie uciekając się do pomocy spisanych wówczas notatek.Powracam tedy do dnia, w którym udało mi się stwierdzić dwa fakty niezmiernej wagi: że pani Laura Lyons z Coombe Tracey pisała do sir Karola Baskerville’a wyznaczając mu schadzkę w tym samym miejscu i o tej samej godzinie, kiedy go zaskoczyła śmierć; nadto, że owego czatującego na moczarach mężczyznę można znaleźć wśród pieczar na stoku pagórka.Mając w ręku te dwa fakty, czułem, że jeśli nie zdołam rzucić dalszego światła na tę sprawę, będzie to z mojej strony dowodem braku inteligencji lub odwagi.Poprzedniego wieczora nie miałem sposobności powiedzieć baronetowi, jakich szczegółów dowiedziałem się o pani Lyons, doktor Mortimer bowiem grał z nim w karty do późnej nocy.Przy śniadaniu wszakże zawiadomiłem go o swym odkryciu i spytałem, czy zechce towarzyszyć mi do Coombe Tracey.Zrazu zapalił się do tej wycieczki, ale po namyśle uznaliśmy obaj, że jeśli pojadę sam, mogę więcej zyskać.Im formalniejsze będą odwiedziny, tym z pewnością mniej się dowiemy.Zostawiłem tedy sir Henryka w domu, nie bez wyrzutów sumienia, i wyruszyłem w drogę.Przybywszy do Coombe Tracey, kazałem Perkinsowi wyprząc konie i rozpocząłem szukanie owej pani, którą miałem wybadać.Nie musiałem się zbytnio trudzić – mieszkała na głównej ulicy, w bardzo przyzwoitym lokalu.Służąca wpuściła mnie bez ceremonii, a gdy wszedłem do pokoju, pani, siedząca przy maszynie Remingtona, zerwała się z uprzejmym uśmiechem.Spostrzegłszy wszakże, iż przybyły jest nieznajomym, zasępiła się, usiadła na miejscu i spytała o powód odwiedzin.Na pierwszy rzut oka pani Lyons robiła wrażenie niezwykle pięknej kobiety.Jej oczy i włosy miały barwę kasztana o gorących blaskach, twarz z lekka piegowata, o żywej cerze brunetki, jaśniała rumieńcem delikatnego odcienia, jak wewnętrzne płatki róży herbacianej.Zachwyt, powtarzam, był pierwszym, doznanym na jej widok, wrażeniem.Lecz niebawem budził się krytycyzm.Była w tym obliczu jakaś subtelna wada – pospolity wyraz, a może surowe spojrzenie, skrzywienie ust, które psuły doskonałą piękność rysów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]