[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiêcej te¿ by³o dŸwiêków, g³oœniejszychi bardziej z³owieszczych.Od czasu do czasu ziemia dr¿a³a i s³ychaæ by³oodleg³e porykiwania.Drzewa pochyla³y siê ku nim, a ich liœcie dr¿a³y.- Myœlê - powiedzia³a Fanchon - ¿e jeszcze nie zaczêliœmy sobie zdawaæ sprawy zpotêgi tej puszczy.Ten sielankowy pocz¹tek mo¿e byæ tylko przynêt¹ do dalszejwêdrówki w jej g³¹b.Bink zgodzi³ siê z tym, obserwuj¹c nerwowo okolicê.- Wybraliœmy szlak wygl¹daj¹cy najbezpieczniej.Mo¿e to by³ nasz b³¹d.Mo¿epowinniœmy wybraæ trasê wygl¹daj¹c¹ najgorzej.- I zostaæ po¿artym przez wik³acza - mruknê³a Fanchon.- Spróbujmy zawróciæ – zasugerowa³ Bink.Widz¹c ich pow¹tpiewanie, doda³: -Tylko na próbê?Zrobili wiêc próbê.Prawie natychmiast puszcza zrobi³a siê mroczniejsza igêstsza.Pojawi³o siê wiêcej drzew, zagradzaj¹c im drogê, któr¹ przyszli.Czyby³y z³udzeniem, czy te¿ by³y niewidzialne przedtem? Binkowi przypomnia³a siêjednokierunkowa œcie¿ka, któr¹ szed³ z zamku Dobrego Czarodzieja.Tym razemjednak sytuacja by³a groŸniejsza.To nie by³y mi³e drzewa, lecz pokrzywionekolosy z kolcami i poskrêcanymi lianami.Ga³êzie krzy¿owa³y siê, a liœcierozwija³y, tworz¹c nowe bariery.W oddali da³ siê s³yszeæ grzmot.- Nie ma w¹tpliwoœci – Trent rozejrza³a siê wokó³ – Nie widzieliœmy lasu, tylkosame drzewa.Móg³bym przekszta³ciæ ka¿de spoœród znajduj¹cych siê na naszejdrodze, ale gdy inne zaczn¹ strzelaæ w nas kolcami, to i tak bêdziemy wk³opocie.- Nawet gdybyœmy chcieli iœæ t¹ drog¹ – rzek³a Fanchon spogl¹daj¹c na zachód –to i tak nie uda nam siê przedrzeæ z powrotem.Nie uciekniemy przed noc¹.Noc by³a por¹ najgorszej, wrogiej magii.- W takim razie musimy iœæ t¹ drog¹, któr¹ on wybra³ – powiedzia³ zaniepokojonyBink – Teraz wydaje siê to ³atwe, ale na pewno nie jest to najlepszy wybór.- Mo¿e puszcza nie zna nas wystarczaj¹co dobrze – powiedzia³ z ponurymuœmiechem Trent – Jestem w stanie stawiaæ czo³a wiêkszoœci zagro¿eñ tak d³ugo,jak d³ugo ktoœ strze¿e moich ty³Ã³w i pilnuje mnie kiedy œpiê.Bink pomyœla³ o mo¿liwoœciach Czarodzieja w dziedzinie magii oraz szermierki imusia³ siê z nim zgodziæ.Puszcza mog³a byæ wielk¹, pajêcz¹ sieci¹, ale paj¹kmóg³ staæ siê nieoczekiwanie komarem.- Mo¿e powinniœmy zaryzykowaæ, a uda siê nam nad tym zapanowaæ – powiedzia³ –Przynajmniej dowiemy siê co to jest – po raz pierwszy cieszy³ siê, ¿e Z³yCzarodziej by³ razem z nimi.- Tak, mo¿na i tak – zgodzi³a siê kwaœno Fanchon.Gdy ju¿ podjêli decyzjê, marsz sta³ siê ³atwiejszy.Zagro¿enia istnia³y nadal,ale przybra³y formê ostrze¿eñ.Nadszed³ zmierzch i ujrzeli przed sob¹ polankê,na której sta³a stara zrujnowana, kamienna forteca.- No nie! - wykrzyknê³a Fanchon.- Tylko nie zamek, w którym straszy.Zagrzmia³o.Powia³ lodowaty wiatr, przeszywaj¹c ich tuniki.Bink zadr¿a³.- Albo spêdzimy w nim noc, albo na deszczu - po­wiedzia³.- Czy móg³byœprzekszta³ciæ go w ma³y, nieszkodliwy domek?- Mój talent stosuje siê tylko do istot ¿ywych - powiedzia³ Trent - a towyklucza budynki i burze.Za nim, w puszczy, pojawi³y siê p³on¹ca oczy.- Jeœli one siê na nas rzuc¹ - powiedzia³a Fanchon - móg³byœ je przekszta³ciætylko wtedy, gdy ju¿ bêd¹ blisko, skoro nie mo¿esz tego zrobiæ na odleg³oœæ?- I nie w nocy - powiedzia³ Trent.- Muszê te¿ widzieæ mój obiekt.W zwi¹zku ztym wydaje mi siê, ¿e lepiej bêdzie s³uchaæ okolicznych mocy i wejœæ do zamku.Gdy ju¿ znajdziemy siê w œrodku, bêdziemy spaæ na zmianê.To mo¿e byæ trudnanoc.Bink zadr¿a³.To by³o ostanie miejsce, w jakim chcia³by spê­dziæ noc, alezdawa³ sobie sprawê, ¿e weszli za daleko w pu³apkê, by siê z niej szybkouwolniæ.By³a tu potê¿na magia - magia z ca³ej okolicy.Za silna, ¿eby z ni¹teraz walczyæ.Ulegli wiec, poganiani przez nadchodz¹c¹ burzê.Wa³y obronne by³y wysokie, alepokryte mchem i pn¹czami.Most zwodzony by³ spuszczony, a jego niegdyœ mocnebelki czêœciowo nadgni³y.Wy­czuwa³o siê tu atmosferê dawnej œwietnoœci.- Ten zamek ma kla­sê - zauwa¿y³ Trent.Stukaj¹c w belki wybrali najmocniejszy kawa³ek, by po nim przejœæ.Fosêporasta³y chwasty.- Wstyd, ¿eby taki przyzwoity zamek by³ tak zaniedbany - powiedzia³ Trent.-Jest wyraŸnie opuszczony od wielu lat.- Albo wieków - doda³ Bink.- Dlaczego puszcza skierowa³a nas do tych ruin? - zapyta³a Fanchon - Nawet,jeœli coœ okropnego siê tu czai, jak¹ korzyœæ przyniesie puszczy nasza œmieræ?Przechodziliœmy tylko i zrobilibyœmy to o wiele szybciej, gdyby puszczazostawi³a nas w spo­koju.Nie chcemy niczyjej krzywdy.- Zawsze jest jakieœ wyjaœnienie - powiedzia³ Trent.- Magia nie koncentrujesiê w ten sposób.Gdy zbli¿yli siê do kraty w bramie, rozszala³a siê burza.Weszli do œrodka,choæ panowa³y tam kompletne ciemnoœci.- Mo¿e znajdziemy pochodnie - powiedzia³a Fanchon.- Macajcie wzd³u¿ œcian.Zamki zwykle maj¹ coœ takiego przy wejœciu.G³oœny zgrzyt.zmrozi³ im krew w ¿y³ach.Krata opad³a, choæ s¹dzili, ¿eprzerdzewia³y mechanizm od dawna nie dzia³a.Zostali uwiêzieni.- Szczêki zamknê³y siê - zauwa¿y³ Trent bez wyraŸnego zaniepokojenia, ale Binkdojrza³, ¿e doby³ miesza.Fanchon wyda³a st³umiony okrzyk i chwyci³a Binka za ramiê.Spojrza³ przedsiebie i zobaczy³ ducha.Nie by³o co do tego ¿adnych w¹tpliwoœci: mia³ bia³eprzeœcierad³o z czarnymi otworami na oczy.Duch jêkn¹³.Trent zrobi³ krok do przodu i œwisn¹³ mieczem.Ostrze przeszy³o przeœcierad³o,bez widocznego efektu.Duch przenikn¹³ przez œcianê.- W zamku straszy, jasna sprawa - rzek³ z pewn¹ niedba³oœci¹,- Gdybyœ w to wierzy³, nie by³byœ taki spokojny - j¹knê³a oskar¿ycielskim tonemFanchon.- Wrêcz przeciwnie.Bojê siê zagro¿eñ z krwi i koœci - odpar³ Trent - O ilepamiêtam, duchy nie maj¹ cia³a i nie potrafi¹ wcielaæ siê w ¿ywe istoty, azatem nie mog¹ bezpoœrednio zaszkodziæ zwyk³ym ludziom.Dzia³aj¹ przez strach,jaki wzbudzaj¹, wiêc nie trzeba ich siê baæ.W dodatku ten duch by³ równiezdziwiony naszym widokiem, jak my jego.Prawdopodobnie spraw­dza³, dlaczegokrata opad³a.Na pewno nie chcia³ nam zrobiæ krzywdy.Trent najwyraŸniej w œwiecie siê nie ba³.Nie u¿y³ miecza ze strachu, lecz ¿ebysprawdziæ, czy by³ to prawdziwy duch.Bink nie posiada³ tego rodzaju odwagi.Dr¿a³ ze strachu i przera¿enia.Fanchon lepiej panowa³a nad sob¹.- Mo¿emy wpaœæ w ca³kiem materialne lochy, albo w³¹czyæ nastêpne pu³apki, jeœlibêdziemy dalej badaæ ten zamek w ciemnoœciach.Skoro znaleŸliœmy ju¿schronienie przed deszczem, to mo¿emy spaæ tu na zmianê, a¿ do rana.- Masz wspania³y zdrowy rozs¹dek, moja droga - powiedzia³ weso­³o Trent.- Czybêdziemy ci¹gn¹æ losy, kto pierwszy nie œpi?- Ja mog¹ - powiedzia³ Bink.- Tak siê bojê, ¿e chyba przez ca³¹ noc nie zmru¿êoka.- Ja te¿ - powiedzia³a Fanchon, a Bink poczu³ przyp³yw wdziêcz­noœci.- Jeszczenie jestem zblazowana obecnoœci¹ duchów.- Nie ma w tobie dosyæ z³a na to - rzek³ Trent i zaœmia³ siê ci­cho.- Dobrze.Ja idê spaæ jako pierwszy - posun¹³ siê i Bink poczu³, ¿e coœ zimnego dotykajego rêki.- WeŸ mój miecz i ude­rzaj we wszystko, co tylko siê pojawi.Jeœlinic nie poczujesz, nie martw siê, bo to znaczy, ¿e by³ to prawdziwy duch.Jeœlitrafisz na coœ materialnego, to zagro¿enie niew¹tpliwie zmniejszy siê dziêkitwojemu ciosowi.Tylko uwa¿aj - Bink us³ysza³ w jego g³osie rozbawienie - ¿ebyœnie uderzy³ w niew³aœciwy cel.Bink w oszo³omieniu poczu³, ¿e trzyma w rêku ciê¿ki miecz.- Ja.- Nie martw siê, ¿e nie masz doœwiadczenia we w³adaniu broni¹.Œmia³y cios nawprost bêdzie wystarczaj¹co groŸny - ci¹gn¹³ Trent uspokajaj¹co - Kiedy twojawarta siê skoñczy, przeka¿ miecz damie.PóŸniej ja obejmê wartê.Bêdê wtedywypoczêty - Bink us³ysza³, jak Trent k³adzie siê na ziemi.- Pamiêtaj - dobieg³go z pod³ogi g³os Czarodzieja.- Mój talent nie dzia³a w ciemnoœci, bo nie mogêzobaczyæ obiektu, wiêc nie budŸ mnie niepotrzebnie.Polegamy na twojejczujnoœci i os¹dzie.Fanchon odnalaz³a wolne ramiê Binka [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •