[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- ProwadŸ dalej dzie³o z Kryczyñskim.¯adnej przeszkody mieæw tym nie bêdziesz, chyba pomoc, na co ci moj¹ rêkê, jako zacnemu kawalerowi,dajê.PrzyjdŸ¿e dziœ do mnie na wieczerzê.Mellechowicz uœcisn¹³ podan¹ mu rêkê i sk³oni³ siê po raz trzeci.Z k¹tówruszyli siê ku niemu i inni oficerowie mówi¹c:- Toœmy siê na tobie nie poznali, ale nie umknie ci dziœ rêki, kto cnotê kocha.Lecz m³ody Lipek wyprostowa³ siê nagle i przechyli³ w ty³ g³owê jak ptakdrapie¿ny dziobaæ gotowy.- Przed godniejszymi stojê - rzek³.Po czym wyszed³ z izby.Uczyni³o siê gwarno po jego wyjœciu.„Nic dziwnego - mówili miêdzy sob¹oficerowie - burzy mu siê jeszcze serce o to pos¹dzenie, ale to minie.Trzebanam inaczej go traktowaæ.Fantazj¹ ma on prawdziwie kawalersk¹! Wiedzia³hetman, co robi³! Dziwy siê dziej¹, no, no!.”Pan Snitko triumfowa³ po cichu i w koñcu nie móg³ wytrzymaæ, lecz zbli¿ywszysiê do pana Zag³oby, sk³oni³ mu siê i rzek³:- Pozwól waszmoœæ pan, a tak i ów wilk nie zdrajca.- Nie zdrajca? - odpar³ Zag³oba - zdrajca, jeno cnotliwy zdrajca, bo nie nas,ale ordê zdradza.Nie traæ waæpan nadziei, panie Snitko, bêdê siê co dzieñmodli³ za waœci dowcip, mo¿e siê Duch Œwiêty zlituje!Basia cieszy³a siê wielce, gdy jej pan Zag³oba o ca³ej sprawie opowiedzia³, bomia³a dla Mellechowicza ¿yczliwoœæ i litoœæ.- Trzeba - mówi³a - abyœmy oboje z Micha³em na pierwsz¹ niebezpieczn¹ekspedycjê umyœlnie z nim pojechali, bo tym sposobem najlepiej mu ufnoœæoka¿em.Ale ma³y rycerz pocz¹³ g³adziæ po ró¿owej twarzy Baœkê i odrzek³:- O, mucho utrapiona, znaj¹ ciê! Nie o Mellechowicza ani o ufnoœæ ci chodzi,jeno by ci siê chcia³o w step lecieæ i bitwy za¿yæ! Nic z tego.To rzek³szy pocz¹³ j¹ raz po razu ca³owaæ w usta.- Mulier insidiosa est! - rzek³ z powag¹ Zag³oba.Tymczasem Mellechowicz siedzia³ z owym przys³anym Lipkiem w swojej kwaterze irozmawiali po cichu.Siedzieli tak blisko siebie, ¿e prawie czo³em w czo³o.Kaganek z baraniego ³oju p³on¹³ na stole, rzucaj¹c ¿Ã³³te blaski na twarzMellechowicza, która by³a mimo ca³ej swej piêknoœci po prostu straszna, takamalowa³a siê w niej zawziêtoœæ, okrucieñstwo i dzika radoœæ.- Halim, s³uchaj! - szepta³ Mellechowicz.- Effendi - odrzek³ pos³aniec.- Powiedz Kryczyñskiemu, ¿e m¹dry, bo w piœmie nie by³o nic, co by mnie mog³ozgubiæ.Powiedz mu, ¿e m¹dry.Niech nigdy wyraŸniej nie pisuje.Oni mi terazbêd¹ jeszcze bardziej ufali.wszyscy! sam hetman, Bogusz, Myœliszewski,tutejsza komenda - wszyscy! S³yszysz? Niech ich mór wydusi!- S³yszê, effendi.- Ale naprzód w Raszkowie muszê byæ, a potem tu wróciæ.- Effendi, m³ody Nowowiejski ciê pozna.- Nie pozna.Widzia³ mnie ju¿ pod Kalnikiem, pod Brac³awiem i nie pozna³.Patrzy we mnie, brwi marszczy, ale nie poznaje.On mia³ piêtnaœcie lat, jak zdomu uciek³.Oœm razy zima od tego czasu stepy pokry³a.Zmieni³em siê.Stary bymnie pozna³, ale m³ody nie pozna.Z Raszkowa dam ci znaæ.Niech Kryczyñskibêdzie gotów i blisko siê trzyma.Z perku³abami musicie porozumienie mieæ.WJampolu tak¿e nasza chor¹giew jest.Boguszowi wmówiê, ¿eby u hetmana ordynansdla mnie do Raszkowa wyrobi³, ¿e stamt¹d ³atwiej mi bêdzie Kryczyñskiegopraktykowaæ.Ale tu muszê wróciæ.muszê!.Nie wiem, co siê zdarzy, jako siêu³o¿y.Ogieñ miê pali, w nocy sen ode mnie ucieka.Gdyby nie ona, by³bymzmar³.- B³ogos³awione jej rêce.Wargi Mellechowicza poczê³y siê trz¹œæ i pochyliwszy siê jeszcze bli¿ej kuLipkowi, j¹³ szeptaæ jakoby w gor¹czce:- Halim! b³ogos³awione jej rêce, b³ogos³awiona g³owa, b³ogos³awiona ziemia, poktórej chodzi, s³yszysz, Halim! Powiedz tam im, ¿em ju¿ zdrów- przez ni¹
[ Pobierz całość w formacie PDF ]