[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedyœ zacz¹³ oszczêdzaæ na nowy p³aszcz.Ciekawe, co siê sta­³o z pieniêdzmi?Na posterunku nie by³o nikogo.Errol le¿a³ w szcz¹tkach czwar­tej skrzynki poowocach, któr¹ zdoby³ dla niego Nobby.Reszta zo­sta³a zjedzona albo siêrozpuœci³a.W ciszy wyj¹tkowo g³oœno rozlega³o siê jego zwyk³e burczenie w brzuchu.Odczasu do czasu pojêkiwa³.- Co z tob¹, ma³y? - spyta³ Vimes.Zaskrzypia³y drzwi.Wszed³ Marchewa, zauwa¿y³ pochylonego nad po³aman¹ skrzynk¹Vimesa i zasalutowa³.- Martwiliœmy siê o niego, kapitanie - oœwiadczy³.- Nie chcia³ jeœæ wêgla.Le¿y tylko, dr¿y i pojêkuje.Nie s¹dzi pan, ¿e coœ z nim jest nie tak?- Mo¿liwe — zgodzi³ siê Vimes.— Ale to dla smoków ca³kiem normalne.Zawszejakoœ sobie z tym radz¹.Tak albo inaczej.Errol spojrza³ na niego ¿a³oœnie i zamkn¹³ oczy.Vimes okry³ go strzêpkiemkoca.Coœ zapiszcza³o.Vimes siêgn¹³ za dr¿¹cego smoka i znalaz³ ma­³ego gumowegohipopotama.Przyjrza³ mu siê zdumiony, po czym œcisn¹³ kilka razy na próbê.- Pomyœla³em, ¿e bêdzie mia³ siê czym bawiæ - przyzna³ zawsty­dzony Marchewa.- Kupi³eœ mu zabawkê?- Tak jest, sir.- To ³adnie z twojej strony.Vimes mia³ nadziejê, ¿e Marchewa nie zauwa¿y³ pi³ki z g¹bki, wciœniêtej podbrzeg skrzynki.By³a doœæ droga.Zostawi³ obu i wyszed³.Wszêdzie by³o jeszcze wiêcej flag.Ludzie zaczynali ju¿ ustawiaæ siê przyg³Ã³wnych ulicach, chocia¿ do ceremonii pozosta³y jeszcze d³ugie godziny.Wci¹¿go to martwi³o.Nagle poczu³ g³Ã³d, i to taki, którego nie da siê zaspokoiæ jed­nym czy dwomadrinkami.Z przyzwyczajenia ruszy³ wiêc w stronêNajlepszych ¯eberek Hargi, gdzie czeka³a go kolejna przykra nie­spodzianka.Normalnie jedyn¹ dekoracj¹ wnêtrza by³a kamizelka Shama Hargi, a do jedzeniadostawa³o siê solidne, po¿ywne dania, same kalorie, t³uszcz, bia³ka i mo¿eczasem jakaœ witamina p³acz¹­ca cicho z powodu samotnoœci.Teraz na suficiekrzy¿owa³y siê pra­cowicie wyciête papierowe wstêgi, a na œcianie ktoœ kwarcow¹kred¹ wypisa³ menu, gdzie w ka¿dej krzywej linii powtarza³y siê s³owa„Koronasyjny" i „Króllewski".Vimes znu¿onym gestem wskaza³ sam szczyt menu.- Co to jest? - zapyta³.Harga spojrza³ na napis.Byli sami w brudnych œcianach lokalu.- Tam pisze „Dostawcy króllewskiego dworu", kapitanie - wy­jaœni³ z dum¹.- Co to znaczy?Harga podrapa³ siê chochl¹ po g³owie.- To znaczy - rzek³ - ¿e gdyby król wszed³ tu z dworu, toby mu smakowa³o.- A czy masz coœ, co nie jest dla mnie nazbyt arystokratyczne? - spyta³ kwaœnymtonem Vimes.Zdecydowa³ siê na plebejski sma¿ony chleb i proletariacki stek tak krwisty, ¿eniemal s³ychaæ by³o, jak r¿y.Zjad³ go przy ladzie.Jego uwagê zwróci³o ciche skrobanie.- Co robisz? - spyta³.Zawstydzony Harga podniós³ g³owê, przerywaj¹c pracê.- Nic, kapitanie - zapewni³.Kiedy Vimes zajrza³ za podrapan¹ no¿ami ladê, Harga usi³o­wa³ schowaæ dowody zaplecami.- Daj spokój, Sham.Poka¿.Wielkie d³onie Hargi z oci¹ganiem pojawi³y siê w polu widzenia.-Ja.ja tylko zeskrobywa³em stary t³uszcz z patelni - wymam­rota³.- Rozumiem.Jak dawno ju¿ siê znamy, Sham? - zapyta³ Vimes z przera¿aj¹c¹³agodnoœci¹,.- Ca³e lata, kapitanie - przyzna³ Harga.- Przychodzi³ pan tu prawiecodziennie, zawsze.Jeden z moich najlepszych klientów.Vimes pochyli³ siê nad lad¹, a¿ jego nos znalaz³ siê na poziomie sp³aszczonej,ró¿owej naroœli poœrodku twarzy Hargi.- I czy przez te wszystkie lata kiedyœ zmienia³eœ t³uszcz? - zapyta³.Harga spróbowa³ siê cofn¹æ.- No.- Ten t³uszcz by³ dla mnie jak przyjaciel.Te ma³e czarne ka­wa³ki pozna³emdobrze i z czasem pokocha³em.By³y jak posi³ek sam w sobie.I jeszczewyczyœci³eœ dzbanek na kawê, co? Czujê.Ta ka­wa jest jak mi³oœæ w kanoe.Tamtamia³a aromat.- Pomyœla³em, ¿e mo¿e ju¿ pora.- Dlaczego?Harga wypuœci³ patelniê z t³ustych palców.- Bo gdyby akurat król tu zajrza³.- Wszyscy powariowaliœcie!- Ale kapitanie.Palec Vimesa a¿ po drugi staw zag³êbi³ siê oskar¿ycielsko w sze­rokiejkamizelce Hargi.- Przecie¿ nawet nie wiecie, jak ten nieszczêsny ch³opak ma na imiê!- Wiem, kapitanie - zaprotestowa³ Harga.- Oczywiœcie, ¿e wiem.Widzia³em nadekoracjach i wszêdzie.Nazywa siê Rex Vivat.Bardzo delikatnie, z rozpacz¹ krêc¹c g³ow¹ nad wrodzon¹ s³u­¿alczoœci¹cz³owieka, Vimes go puœci³.***W innym czasie i miejscu bibliotekarz zakoñczy³ lekturê.Dotar³ do koñcatekstu.Nie do koñca ksi¹¿ki - ksi¹¿ki zo­sta³o jeszcze sporo.By³a spalona inieczytelna.Zreszt¹ ostatnie strony tak¿e nie by³y ³atwe.Autorowi dr¿a³a rêka, pisa³szybko i robi³ kleksy.Ale bibliotekarz walczy³ ju¿ z wie­loma przera¿aj¹cymitekstami na najgorszych kartach, jakie trafi³y miêdzy ok³adki, ze s³owami,które usi³owa³y przeczytaæ czytelnika, kiedy on je czyta³, i s³owami, którewi³y siê po stronicach.Przynaj­mniej tutaj s³owa nie by³y takie.By³y poprostu s³owami cz³owieka lêkaj¹cego siê o w³asne ¿ycie.Cz³owieka zapisuj¹cegoprzera¿aj¹­ce ostrze¿enie.Wzrok bibliotekarza przyci¹gnê³a strona trochê wczeœniejsza od wypalonejczêœci.Siedzia³ nieruchomo i przygl¹da³ siê jej przez chwilê.Potem wpatrzy³ siê w ciemnoœæ.To by³a jego ciemnoœæ.Gdzieœ tam spa³ spokojnie.Gdzieœ tam z³odziej zbli¿a³siê w³aœnie, ¿eby ukraœæ tê ksi¹¿kê.A póŸniej ktoœ j¹ przeczyta, przeczyta tes³owa, ale zrobi to mimo wszystko.Rêce go œwierzbia³y.Wystarczy³o przecie¿ ukryæ ksi¹¿kê albo skoczyæ z góry na z³o­dzieja i odkrêciæmu g³owê za uszy.Znowu zapatrzy³ siê w ciemnoœæ.Wywo³a³by zak³Ã³cenie biegu historii.Mog³yby siê zdarzyæ okropne rzeczy.Bibliotekarz zna³ siê na tych sprawach, nale¿a³y do wiedzy, któr¹ trzebaopanowaæ, zanim mo¿na siê zag³êbiæ w L-prze-strzeni.Ogl¹da³ ilustracje wdawnych ksiêgach [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •