[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kerrick wzi¹³go za r¹czkê i ruszyli powoli pod drzewami.Cieszy³ siê, ¿e trzyma drobn¹ d³oñch³opca.Cieszy³ siê z jego radosnej obecnoœci, lecz mimo to nie opuszcza³ gowszechobecny niepokój.- Wróci³ ten, który odszed³ - zawo³a³ na ich widok Imehei.- Informacjewielkiej wagi do przekazania.Nadaske us³ysza³ jego g³os i wystawi³ g³owê z sza³asu, by zobaczyæ, co mówi.- Radoœæ z widzenia-powtórnie - powiedzia³, czyni¹c przy tym ruch wyraŸnejulgi.- Potwierdzenie - doda³ Imehei.- Œmieræ od z³oœliwych ustuzou grozi³a nam wka¿dej chwili twej nieobecnoœci.Kerrick pomin¹³ jawn¹ przesadê i zwróci³ hèsotsan z oznakami podziêkowania zau¿ycie.W odpowiedzi na pytaj¹ce ruchy samców opowiedzia³, co dzia³o siê wAlpèasaku.- Ustuzou uciek³y, znowu s¹ tam Yilanè.- Samice i œmieræ, za blisko, za blisko - zajêcza³ Imehei.- Gdy w mieœcie by³y ustuzou, te¿ zbytnio nie radowaliœcie siê - przypomnia³ imKerrick.- Zdecydujcie lepiej, kogo wolicie.- Równe z³o - powiedzia³ Nadaske.- Œmieræ od kamiennego zêba, œmieræ napla¿ach.- To trzymajcie siê z dala od miasta.- Patrz, zobacz - powiedzia³ Arnwheet, wchodz¹c miêdzy nich i wyci¹gaj¹c dosamców mapê.Imehei wzi¹³ j¹ z gestem podziwu nad bogatymi barwami.Kerrick zacz¹³ mówiæ,gdy urwa³ zaskoczony.Arnwheet odezwa³ siê w jêzyku Yilanè ! Niezdarnie i prosto - ale w yilanè!Imehei i Nadaske podziwiali drobne linie i barwy mapy, a ch³opiec patrzy³ nanich z dum¹.Przygl¹da³ siê i przys³uchiwa³ ich rozmowom, pochyli³ siê ichwyci³ go, podrzuci³ ze œmiechem w powietrze, posadzi³ sobie na ramionach.Czemu by nie mia³ rozumieæ? By³ ma³y, jak wszystkie dzieci uczy³ siê, s³uchaj¹cinnych.Przecie¿ sam by³ znacznie starszy, gdy opanowa³ Yilanè.Czu³ dumê zosi¹gniêcia syna, wiêcej ni¿ dumê.Zdarzy³o siê coœ wa¿nego, zadzierzgnê³a siêmiêdzy nimi nowa silniejsza wiêŸ.Do tej pory by³ jedyn¹ istot¹ na œwiecie,która potrafi³a rozmawiaæ zarówno z Yilanè, jak i z Tanu.Teraz nie by³o to ju¿prawd¹.- Przedmioty wiekiej radoœci - powiedzia³ Imehei, wystawiaj¹c mapê na s³oñce,by przyjrzeæ siê lepiej barwom.- Wielka sztuka, patrz, jak linie przeplataj¹siê z jednej strony na drug¹.- Maj¹ swoj¹ funkcjê i cel - stwierdzi³ Kerrick.- S³u¿¹ do nawigacji,pomagaj¹ przy przekraczaniu oceanu.- Niewa¿ny cel, bez znaczenia - powiedzia³ Imehei.- By³y niezbêdne na uruketo, którym tu przybyliœcie - powiedzia³ Kerrick zpewn¹ z³oœliwoœci¹.- Bez nich wyl¹dowalibyœcie na zamro¿onym morzu.- Nigdy ju¿ nic znajdê siê na cuchn¹cym-nudnym uruketo, s¹ przeto bezu¿yteczne.Nadaj¹ siê tylko do powieszenia na œcianie, kolory j¹ o¿ywi¹, mo¿na je umieœciæobok rzeŸby neniteska, ³askawa proœba.- Nie - odpar³ Kerrick.- Chcê je zbadaæ.S¹ z Ikhalmenetsu -czy wiecie gdzieto jest?- Daleko - pe³no-ryb.- Ma³o wa¿na wyspa.Obaj samcy, jak zwykle, nie interesowali siê tym, co nie dotyczy³o ich wygody iprzetrwania.Nie mog³o byæ inaczej, pomyœla³ Kerrick.W hanalè nie mieli¿adnych obowi¹zków.Zmienili siê jednak, byli teraz samodzielni, musi ich za toceniæ.Wraca³ z Arnwheetem, spogl¹daj¹c od czasu do czasu na mapê w dziwnymzamyœleniu.To, ¿e ch³opiec zacz¹³ mówiæ w yilanè, mia³o wielkie znaczenie.Czu³ to, choæ nie potrafi³ uzasadniæ logicznie.Gdy w nocy wszyscy zasnêli,opowiedzia³ cicho o tym Armun.- Arnwheet potrafi trochç rozmawiaæ z murgu - wkrótce nauczy siê tego.- Nie powinien siê do nich zbli¿aæ, s¹ wstrêtni.Dopilnujê, by Darras czêœciejsiê z nimi bawi³a.Kiedy wracamy do sammadów?- Nie wiem.Nie wiem, co robiæ - wyzna³ jej w ciemnoœciach swe troski, po czymprzytuli³ siê mocno, a ona do niego.- Dolina jest daleko, a murgu bêd¹obserwowa³y wszystkie drogi.Jak zdo³amy im uciec? Ortnar nie mo¿e chodziæ.Nies¹dzê te¿, by zgodzi³ siê jak dziecko jechaæ na w³Ã³knach.Jeœliby do tegodosz³o, uciek³by chyba sam do lasu.A reszta? Dzieci i niedoros³y ch³opak,który jest najlepszym wœród nas ³owc¹, lepszym ode mnie.- Mam silne rêce i dobr¹ w³Ã³czniê.- Wiem - czu³ œwie¿y zapach jej w³osów.- Twa si³a wzmacnia i mnie, leczrównie ma³o znasz siê na ³owach.Potrzebna nam ¿ywnoœæ.TU ³owy s¹ ³atwe.Harldostarcza wszystkiego, czego nam trzeba, mo¿emy te¿ ³owiæ ryby w jeziorze.Gdybyœmy jednak odeszli, czeka³aby nas d³uga, ciê¿ka droga.Myœlê, ¿e mamy ju¿za sob¹ doœæ takich wêdrówek.O wiele za du¿o.- Chcesz wiêc, byœmy tu zostali?- Jeszcze nie wiem, czego chcê.Gdy próbujê siê zastanawiaæ, œciska mnie ból imyœli odp³ywaj¹.Na razie jednak jesteœmy tu bezpieczni.Musimy mieæ czas dorozwa¿enia, co robiæ dalej.I co zrobiæ z sammadami.Pomyœlê i o nich,zastanowiê siê, czy mogê im w czymkolwiek pomóc.Murgu bêd¹ je œcigaæ.- Maj¹ dobrych ³owców.Obroni¹ siê sami.Nie musimy siê o nich martwiæ -powiedzia³a.Tak¹ odpowiedŸ dyktowa³ ¿yciowy praktycyzm.Rozumia³a dobrze Kerricka, ale niepodziela³a jego poczucia odpowiedzialnoœci za wszystkich.To co osi¹gnê³a w¿yciu zawdziêcza³a tylko sobie.Kerrick, ich syn, ten ma³y sammad - to by³oca³ym jej œwiatem, jedyn¹ wa¿n¹ dla niej spraw¹.Pragnê³a ¿yæ spokojnie ibezpiecznie.Los sammadów to nie jej zmartwienie.Dla Kerricka nie by³o to takie proste.Skuli³ siê, odwróci³ i wreszcie zasn¹³.Wsta³ o œwicie, usiad³ nad brzegiem jeziora i patrzy³ na spokojn¹ wodê.Napowierzchni rozesz³y siê krêgi od niewidocznej ryby.Przelecia³ kluczwielkich, nawo³uj¹cych siê, koralowych ptaków.Œwiat by³ spokojny, przynajmniejtu i teraz.Arnwheet porozrzuca³ mapyYilanè po ca³ym obozowisku, Kerrick pozbiera³ je, id¹c nad jezioro.Terazrozwin¹³ jedn¹ z nich i próbowa³ zrozumieæ, co przedstwia.Bez skutku.Jednebarwy mog¹ oznaczaæ l¹d, inne ocean, ale przeplata³y siê i nak³ada³y na siebiew sposób niepojêty.Przypomina³y ramki Paramutanów z powi¹zanych koœci.Tamtejednak mo¿liwe by³y do opanowania.Kalaleq pokaza³ czapê lodu, odleg³y l¹d,tyle Kerrick pojmowa³.To, co widzia³ teraz, by³o jednak poza jego zasiêgiem.Mo¿e Paramutanie zrozumieliby te plamy barw, on na pewno nie.Mo¿e powinien daæje samcom, by powiesili je dla ozdoby.Rzuci³ mapy na ziemiê, wpatrywa³ siê wich zwoje, nic nie widz¹c i nic nie pojmuj¹c.Co ma robiæ? Zastanawiaj¹c siê nad przysz³oœci¹, widzia³ jedynie mrok.Biwaknad jeziorem dawa³ tylko chwilowe ocalenie; nie na zawsze.Byli jak zwierzêtazagrzebuj¹ce siê w ziemi, chroni¹ce siê tam przed wrogiem.Nad nimi lata³yszpieguj¹ce ptaki, wokó³ obserwowa³y Yilanè, któregoœ dnia zostan¹ wykryci.Wtedy koniec.Có¿ jednak mu pozostaje? Powêdrowaæ na zachód do doliny?Niebezpieczna droga - ale na jej koñcu znalaz³by przyjació³, wszystkiesammady, choæ zagro¿one zag³ad¹, bo zmierza³a tam i Vaintè.Co ma wiêc robiæ?Wszêdzie, gdzie siê zwraca³, widzia³ jedynie cierpienie, a na koñcu pewn¹œmieræ.Nie mo¿e nic zrobiæ, nic zupe³nie, nie ma ¿adnego wyjœcia.Siedzia³ wcieniu nad wod¹, a¿ s³oñce stanê³o wysoko, a nieznoœne muchy zaczê³y kr¹¿yæwokó³ nosa i oczu.Odegna³ je odruchowo, myœl¹c jedynie o tym, jak wielkie ipowa¿ne by³y jego problemy.Gdy wróci³ do obozu, zjedli udziec sarny upolowanej przez Harla.Wszyscychwalili ch³opca, a¿ ten pokraœnia³ z zadowolenia i odwróci³ g³owê.JedynieOrtnar by³ krytyczny.- Powinieneœ siê wstydziæ.Potrzebowa³eœ trzech strza³.- Poszycie by³o grube, strzela³em przez liœcie - sprzeciwi³ siê Harl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]