[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przede wszystkim rozmawiamy przez telefon podłączony do publicznej sieci łączności - i raczej trudno uznać to za bezpieczne pośrednictwo podczas rozważania wysoce utajnionych zagadnień.- Z wiszącym mi nad głową oskarżeniem o czterokrotne morderstwo - warknął Crofts - niezbyt mogę się przejąć karami, którymi grozi mi „Ustawa”.A poza tym wydawało mi się, że stwierdził pan, iż nie macie już żadnych tajemnic w tym dzielnym i wolnym świecie Zachodu.- Niech się pan, do cholery, nie zgrywa! - zareplikował ostro Simpson.- Niech mnie pan posłucha, stary.Jestem skrępowany tymi przeklętymi przepisami bez względu na to, czy mi się to podoba, czy nie.Ja naprawdę nie mogę omawiać tajnych spraw przez telefon.Musimy się gdzieś spotkać - oczywiście w jakimś ustronnym miejscu.Bezpiecznym z pańskiego punktu widzenia.Coś sprawiło, że Crofts się zawahał.Wszystko wyglądało zbyt łatwo.Simpson nie zadał pytania, które postawiłby każdy rozsądny człowiek, zanim umówiłby się na spotkanie z kimś oskarżanym o wielokrotne morderstwo.Nie indagował Croftsa o sprawę zabójstw, nie wyraził jakiegoś szczególnego zdziwienia z faktu, że Mikę wykorzystał nazwisko tego naukowca, Thomsona.Czy wiedział o Croftsie wystarczająco dużo, aby mu ufać, czy też znał już odpowiedzi na te pytania?Przykrył słuchawkę i spojrzał na Laurę.- Czy masz tu land rovera?- Tak - uniosła brwi pytająco.- W Oban.Nie znam Oban.Podpowiedz mi jakieś publiczne miejsce.- Poczta.Na Albany Street.Po co? Ale Michael mówił już do telefonu:- Spotkajmy się w Oban.Miał nadzieję, że Simpson rzeczywiście nie stara się sprawdzić, skąd dzwoni - decyzja, jaką podjął, była zupełnie spontaniczna.W podświadomości znowu zaczęły mu dzwonić sygnały alarmowe.Coraz bardziej zaczynał podejrzewać, że policja okręgu Strathclyde może być dla niego mniejszym zagrożeniem niż spotkanie z Simpsonem w jakimś odludnym miejscu.- Oban? - Głos Simpsona zdradzał pewne zdziwienie.A może było to niezadowolenie, że krzyżuje mu się plany.- Niech pan posłucha, stary.Czy to doprawdy rozsądne?- Za godzinę - warknął Crofts.- Przed pocztą na Albany Street.I niech pan przyjedzie sam, bez żadnego ożywionego obywatelskim duchem wsparcia.Simpson zaprotestował z łagodnym oburzeniem:- Nie jestem łapsem żandarmerii ani niczym zbliżonym do policjanta, stary.Jest mi całkowicie obojętne, w jaki sposób organizuje pan swoje życie prywatne.Crofts cisnął słuchawkę i napotkał zaniepokojone spojrzenie Laury.- W jaki sposób masz zamiar w biały dzień przejść przez chodnik i wsiąść do samochodu, Mikę? Dwa kroki od posterunku policji?Wzruszył ramionami z lekceważącą pewnością siebie, której wcale nie czuł.- W ten sam sposób, w jaki mam zamiar sterczeć na rogu ulicy, na widoku policji w Oban - bezczelnie i z duszą na ramieniu.Miał całkowitą rację, kiedy uznał, że wszystko wygląda zbyt łatwo i zbyt prosto jak na sprawę „Włócznika”.Jechali do Oban jak para turystów.Mogła to być nawet przyjemna wycieczka, gdyby Crofts nagle nie uświadomił sobie, że dokładnie tą samą drogą jechał ubiegłej nocy, kiedy Wełniani Faceci zlikwidowali policjantów i zniknęli bez śladu, jakby ich nigdy nie było.Kiedy mijali miejsce zabójstwa, białego policyjnego samochodu już nie było, ale postacie w ciemnych mundurach i gumowych butach wciąż przeczesywały okoliczne zarośla jałowca.Mogli kazać się im zatrzymać, Crofts mógł zostać rozpoznany i aresztowany, i byłaby to cena braku rozwagi.Ale nic takiego się nie zdarzyło.Samotny policjant stojący na poboczu ze zniecierpliwieniem dał im znak, by przejeżdżali szybciej.Laura skuliła się za kierownicą, a Crofts ścisnął mocniej schowaną pod tablicą rozdzielczą berettę, modląc się, by nie został zmuszony do jej użycia.Z całą pewnością posłużyłby się bowiem bronią, gdyby musiał.Może nie strzelałby tak, żeby zabić jeszcze jednego młodego policjanta, ale niewątpliwie jego ostatnia rozpaczliwa obrona zapisałaby się na długo w kronikach policji okręgu Strathclyde.Crofts był człowiekiem ogarniętym determinacją, która pogłębiała się coraz bardziej, w miarę jak gniew na jego dręczycieli stawał się coraz silniejszy.Wreszcie znaleźli się w samym Oban, do którego wjechali drogą przez Connel Bridge, przeciskając się między wiosennymi turystami na George Street.Crofts czuł, że jego szansę na uniknięcie dekonspiracji zwiększają się z każdą minutą.Żaden policjant nie byłby w stanie wyszukać go w tym obcym, snującym się bez celu tłumie.Zaparkowali rovera koło Argyll Square i przeszli do głównego urzędu pocztowego.Była niemal druga, gdy wyjrzało słońce, i czekając z niepokojem na przybycie Simpsona poczuli na swoich twarzach wiosenne ciepło.Komandor Edward Simpson z RN był im rozpaczliwie potrzebny.To on miał klucz do zagadki.Och, Simpson mógł bez trudu zorganizować aresztowanie Croftsa, gdyby tylko miał na to ochotę, wszystko jednak wskazywało, że w chwili obecnej Michael dysponuje lepszą kartą.„Włócznik” był zagrożony i tylko Crofts znał plany jego porwania - wiedział o zaciemnionym statku, Przystani Kamieniołomów i lotnisku na farmie Tarvit.A więc Simpson musiał przynajmniej ich wysłuchać - i zaproponować współpracę w zamian za informację.No, Simpson.Pokaż się wreszcie.- Crofts, pani Harley? Mam nadzieję, że nie dałem na siebie zbyt długo czekać?Odwrócili się gwałtownie i ujrzeli wysoką elegancką postać, która najwyraźniej zmaterializowała się z niczego.Crofts czuł uspokajający chłód kolby beretty w kieszeni płaszcza przeciwdeszczowego.Nie odpowiedział uśmiechem na kpiący uśmiech Simpsona.- Cześć, Simpson - odparł spoglądając komandorowi za ramię i wpatrując się podejrzliwie w twarze przechodniów.Miał nadzieję, że nie będzie zmuszony zastrzelić komandora.W każdym razie nie tutaj, w centrum Oban.Dręczyło go jednak niemiłe uczucie, że mimo wszystko będzie musiał kogoś zastrzelić za zamordowanie Erica.I to zapewne w bardzo niedalekiej przyszłości.Rozdział XVIIKomandor Simpson nie zmienił się od ich ostatniego spotkania w Selfridges.Wciąż wyglądał bardzo zwyczajnie, nie zaś jak pirat z delty Mekongu.Sztuczkowe spodnie, czarna marynarka, melonik, starannie zwinięty parasol zawieszony na lekko ugiętym przedramieniu.Crofts nagle dostrzegł oczy Simpsona i po raz pierwszy zauważył, że są zadziwiająco bezbarwne.Komandor trzymał w drugiej ręce tanią plastykową torbę z supermarketu.Nie pasowała do Simpsona i przypomniała Croftsowi sporządzony przez niego wcześniej pakunek, z którym w tak mało pomysłowy sposób próbował znaleźć w Londynie odpowiednie miejsce, aby na zawsze, jak wówczas uważał, pogrzebać berettę M 951.- Doprawdy, nie powinienem zabierać państwu czasu - Simpson spojrzał na Laurę.- Zechce mi więc pani wybaczyć, że będę się zwracał wyłącznie do naszego wspólnego znajomego.- „Włócznik”, Simpson - wychrypiał Crofts.- W jaki sposób związany jest pan z oficjalnym tokiem spraw? Wyblakłe oczy Simpsona nawet nie mrugnęły [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •