[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To, co robicie, bardzo przypomina fotografię.– Słusznie! Bardzo przypomina fotografię.Fizyczną fotografię.Plastyk jest drogi, ale możemy go karbonować.Kupujemy proste trójwymiarowe obiekty piankowe, których składnikiem jest przede wszystkim gaz.Naprawdę zabawne jest sprowadzanie ich prostą drogą do aerożelu.W ten sposób stworzona przez nas struktura wielkości, powiedzmy, słonia, waży jakieś trzy kilogramy.Maya z szacunkiem przyjrzała się maszynie.– To wielki zbiornik – zauważyła – ale przecież nie wystarczająco wielki na słonia.– Można go przecież zrobić w częściach, które potem połączy się laminatem w jedną całość – wyjaśnił Eugene, wznosząc wzrok ku niebu.– Bardzo mi przykro – powiedziała Maya, ostrożnie dobierając słowa.– Zazwyczaj nie jestem taka tępa.Po prostu biorę piguły.Eugene wybuchnął śmiechem.– Zabawna z ciebie dziewczyna – stwierdził.– A więc jesteś rzeźbiarzem? Artystą? – zmieniła temat.– Sztuczki to nie sztuka.– W takim razie inżynierem?– Sztuczki to nie inżynieria.Pozwól, że pokażę ci coś jeszcze.Jesteś modelką, prawda? Powinno cię to zainteresować.Poprowadził ją do nagiej plastykowej rzeźby naturalnych rozmiarów, leżącej na podłodze.Naga kobieta leżała na wznak, głowę złożyła na splecionych dłoniach, na twarzy zaś miała wyraz łagodnego choć zwierzęcego zachwytu.– Kto ci pozował? – zainteresowała się Maya.– Nikt mi nie pozował.Lub raczej pozował mi każdy.Monachijczycy, rozumiesz, bardzo lubią opalać się nago.Pewnej niedzieli, w lecie zeszłego roku, poszliśmy po prostu na Flauchersteg i zeskanowaliśmy tłum naszymi spexami.Potem złożyliśmy fizyczną całość z naszych modeli.Zestawienie w naszej wirtualności.Dane wyjściowe utrwaliliśmy w plastyku i proszę, mamy naszą damę: Przeciętną Nagą Monachijkę Opalającą Się na Plaży.– Eugene przyjrzał się z dumą swemu dziełu, a potem wskazał kciukiem coś znajdującego się za jego ramieniem.– Mamy jej męża, Przeciętnego Monachijczyka, leży gdzieś tam, w kącie, dość trudno go zauważyć, bo wykończenie z niego zeszło i jest prawie przezroczysty.– Owszem.– Jak widzisz, jako modelka nie jest specjalnie atrakcyjna.Chodzi mi o to, że ludzie przeciętni z definicji nie są niczym wyjątkowym, prawda? Stworzenie tego portretu było jednak tylko pierwszym krokiem.Miałem taki pomysł, żeby zebrać mniej więcej setkę mężczyzn, którzy by ją sobie obejrzeli, oczywiście przez spexy.Chcieliśmy sprawdzić, na co przede wszystkim zwrócą uwagę.– Jakim cudem udało się wam zmusić setkę ludzi, by przyjrzeli się nagiej plastykowej rzeźbie?– Po prostu zawieźliśmy ją na rowerze na Marienplatz i zrobiliśmy z tego coś w rodzaju przedstawienia.Turyści okazali się bardzo pomocni.– Och!– Statystykę ich spojrzeń ujęliśmy w algorytm, wprowadziliśmy do wirtualności i nanieśliśmy na dzieło.Chodź, zobacz.Podszedł do jednego z kątów pracowni.Odkrył jakąś postać, odrzucając na bok kawałek cienkiego czarnego płótna.– Zaczekaj… chwileczkę! Przecież… przecież ja to znam! To…– Wenus z Willendorf.– Właśnie! Wenus z Willendorf, jak żywa!– Z początku byłem prawie całkowicie pewien, że na wyjściu dostaniemy najpiękniejszą kobietę świata – powiedział Eugene.– Kobietę, która natychmiast i całkowicie zawładnie każdym mężczyzną.To, co tu mamy jest jednak w zasadzie całkiem wierną repliką tego, co jakiś rzeźbiarz z paleolitu wyrył w kle mamuta.Kiedy człowiek zaczyna grzebać w formach archetypicznych, coś takiego zdarza mu się regularnie jak w zegarku.– A jak wygląda mężczyzna?– Mężczyzna widziany przez mężczyzn, czy mężczyzna widziany przez kobiety?– Mężczyzna widziany przez kobiety.Eugene wzruszył ramionami.– Jakoś wiedziałem, że o to zapytasz.Dobrze, popatrz.– W innym kącie pracowni ściągnął kolejną płachtę.– Co się wam nie udało? – spytała Maya.– No… właściwie nie jesteśmy całkiem pewni.Być może zawiodła procedura wyboru próbki.No, bo wyobraź sobie dwóch nie najmłodszych już facetów od sztuczki, mnie i Franza, proszących najzupełniej im obce dziewczyny z Marienplatz, by włożyły spexy i przyjrzały się nagiemu plastykowemu facetowi.Zgłosiło się parę ochotniczek, ale była to właściwie mała samowybieralna grupa kobiet, no i na tym się skończyło.Posąg przedstawiał wielką, wściekłą rogatą maskę, doczepioną do wielkich, krągłych bąbli.– Wygląda, jakby chciały wygotować go na śmierć.– Widzisz te trzy wyrostki przypominające… hmm… nogi? Powinny unosić się w powietrzu, nie podłączone do postaci, ale nie udało się nam odlać ich w ten sposób.Nadal nie rozumiemy, co stało się z jego nosem, wywnioskowaliśmy, że obserwatorki patrzyły wprost przez niego.Maya z namysłem przyglądała się postaci.Pierwsze wrażenie – czyste obrzydzenie – zdawało się mijać.Coraz trudniej było też odwrócić od niej wzrok.Czuła rosnące podniecenie.Miała wrażenie, że postać ta została wyciągnięta cała i nienaruszona z lepkiego błota jakiejś głębokiej jamy jej własnego mózgu.– Eugene, to dzieło sztuki coś ze mną robi.Czuję się… bardzo nierzeczywista.– Stokrotne dzięki.– Eugene wzruszył ramionami.– W końcu ten projekt przestał nas interesować.Doszliśmy do wniosku, że błąd tkwi w naszych procedurach.Myślę teraz, że autoportrety mogłyby być następnym krokiem konceptualnym.Skanujemy modela, pokazujemy mu jego replikę, a potem opracowujemy algorytm uwagi, wynikły ze sposobu, w jaki obserwuje on swoje ciało.W ten sposób ucieleśniamy w plastyku wewnętrzny portret modela
[ Pobierz całość w formacie PDF ]