[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Mam nadzieję, że się mylisz.Ione westchnęła w zamyśleniu: – Ach, te młode dziewczęta i ich fantazje.Nigdy nie wiadomo, do czego się posuną, prawda?W jej umyśle wirowały strzępy planu, tworzyły jakiś wzór i znów się rozsypywały.Myślała.Dziewczyna! Dziewczyna jest jeszcze gorsza od chłopaka! Milion razy gorsza! Chłopiec, mężczyzna, który goni za własnymi sprawami – to da się jakoś wytrzymać.Ale dziewczyna! Zawsze w pobliżu, tak jak teraz.W tej sukience.Znowu całkiem jak Belle w swym młodszym wcieleniu.Wyperfumowana.Słodka buzia płacząca nad Belle! I Toby, i to jego gadanie, bezustanna paplanina.I ona, siedząca tak, jak siadywała Belle, spijająca każde słowo z jego ust! Nie!Thone się nie ruszał.Koronka zmięła się w jej palcach.Goście szumieli dokoła.Nie uczynił żadnego znaku, chyba że ten bezruch miał mieć jakieś znaczenie.Dostrzegł przynajmniej kątem oka, że zbliżały się tamte trzy dziewczyny.Wstał.I właśnie w tej chwili Mandy uwolniła się od towarzystwa, pełna gracji i piękna w połyskującej sukni, i zbliżyła się do Ione.– Czy jest coś, w czym mogłabym pomóc? – spytała.– Proszę mi pozwolić.Widzę, że Elsie zaczyna się krzątać.Mogę jej pomóc?– Nie, nie, moja droga, ty masz się tylko dobrze bawić.Ione poruszyła się na siedzeniu, opuściła obie stopy na podłogę, wstała.– Czy to pańska siostra? – spytała blondynka, podchodząc do ich trójki i z rozmarzeniem przeciągając chustkę między palcami.– To jest Amanda Garth – odparł rzeczowo Thone.– Jakiekolwiek relacje by nas nie łączyły, na pewno nie jesteśmy rodzeństwem.Amanda przechyliła głowę.Jakże pięknie wyglądała, zaskoczona.Ione przemówiła, cicho cedząc sylaby: – Wydaje mi się, mój drogi, że Amanda jest niezmiernie szczęśliwa, iż nie może być twoją siostrą.Nawet ramiona ponad bladozielonym materiałem sukienki poczerwieniały od krwi, jaka napłynęła do twarzy Mandy.Zachwiała się lekko, nie mogła tego zrozumieć.Spojrzenie szeroko otwartych oczu powędrowało do Ione.Ione ją obserwowała.Blondynka zachichotała nerwowo.Brunetka z pogardą zakołysała biodrami.Och, zdemaskowana, rozgryziona! Publicznie, przed tymi wstrętnymi dziewuchami! Jej serce.Amanda dochodziła do siebie.Nic nie mogła na to odpowiedzieć.Stała prawie nieruchomo.Wiedziała tylko, że Ione ją obserwuje.Nie wiedziała dlaczego.Nie domyśliła się, że fragment większego planu wskoczył na swoje miejsce.Czuła jednak podłość, która ziała na jej nagą skórę, powodując mrowienie.Podniosła wzrok na Thone'a, nie bacząc na to, czy go kocha i czy on wie to teraz z całą pewnością; zastanawiała się tylko, czy on też zauważył.Pomyślała, że tak, i na chwilę ogarnął ją strach.Ione mruknęła, jak zadowolona z siebie kotka.Odeszła.Thone nachylił się: – Jeśli ktoś panią zapyta, proszę mówić, że ma pani krew grupy AB.– S-słucham?Nie powtórzył.Zaczął wymieniać po kolei imiona dziewczyn, przedstawiając je.Krew Mandy, nieważne jakiej grupy, zaszumiała jej w żyłach.Zauważył – coś zauważył.Bo wreszcie zaczął z nią konspirować!Gdy ostatni gość opuścił dom, Tobias opadł na fotel.Ione zjawiła się za nim i położyła zaraz swoje małe dłonie na jego skroniach, by je pomasować.– Zmęczony?Amanda, osuwając się na fotel naprzeciw, przyglądała się tym dłoniom.Thone wyszedł na dwór, by pomóc rozładować korek odjeżdżających samochodów.– Tak, zmęczony – przyznał Tobias.– Gdybym się przespał.– Poddał się tym dłoniom, małym, silnym dłoniom, które głaskały go i naciskały.Amanda napotkała spojrzenie Ione.„Idź do łóżka", mówiło.Mandy podniosła się.– Ja też jestem zmęczona.Pozwolicie państwo, że zejdę na dół?Tobias uśmiechnął się.– Nie pognieć sukienki.Będzie nam jutro potrzebna.Musisz ją założyć, gdy będziesz pozować do portretu.– Nie powinna więc też mieć zmęczonych oczu – zauważyła nieco złośliwie Ione.– Pozwól, Amando, że sprawdzę, czy na dole pali się światło.W połowie pierwszego ciągu schodów Ione spytała, odwracając się przez ramię:– Amando, czy nie wiesz przypadkiem.czy miałaś kiedyś oznaczaną grupę krwi?– Tak.Mam grupę AB – odparła Mandy bez zastanowienia, próbując zwalczyć kołatanie serca.Przystanęła na stopniu.Ione cofnęła się, jakby chciała ją przepuścić.Twarz miała spokojną.– Światło się pali, jak widzę – rzekła ze skinieniem głowy, odprawiając ją.– Pani Garrison – wyjąkała Mandy – nie wiem, jak pani dziękować.To wszystko jest dla mnie takie ekscytujące i cudowne.Proszę – ciągnęła częściowo przez swą przebiegłość, a częściowo przez dezorientację – niech się pani nie przejmuje tą dawną sprawą z zamianą dzieci.Sama pani rozumie, że już za późno.Teraz nie ma to już żadnego znaczenia.Ione westchnęła.– Może masz rację, moja droga – rzekła pogodnie.– Tak, myślę, że tak jest w istocie.Przy okazji – dodała, jakby nieobecna – położyłam tamtą chusteczkę.pamiętasz.? na twojej toaletce.– Dziękuję.– Mandy minęła ją.– Dobranoc.– Śpij dobrze.Mandy omal nie potknęła się o stopień.Obejrzała się za siebie.Ione stała na górze, opierając się o poręcz.Echo w głowie Mandy powtarzało wyraźnie: Spokojnie! Czar zaczął działać!Rozdział 12Niedziela była nużąca.Tobias marnie wyglądał.Nie spał już trzy noce.A jednak, napędzany przez jakąś nieludzką energię, uparł się, by Mandy mu pozowała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]