[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tê to pannê Wandê Okszyñsk¹ widzia³Cezary Baryka, gdy siê salwowa³a' ucieczk¹ œcigana przez mœciw¹ perliczkê.Owa panna Wanda jedno tylko mia³a na swe usprawiedliwienie: gra³a nafortepianie.Nic do jej g³owy nie przystêpowa³o, tylko ta muzyka.Mog³a graæprzez ca³y dzieñ, nic nie jedz¹c ani pij¹c - mog³a nie spaæ, a nawet niewiedzieæ, ¿e ¿yje na œwiecie, byleby jej tylko pozwolono bêbniæ na fortepianie.Tote¿ i bêbni³a.Rodzice rujnowali siê na wynajem pianina i na drogie honorariadla metrów.Ci krêcili g³owami i wszyscy, jak jeden, zapewniali: nadzwyczajnazdolnoœæ, zadziwiaj¹ce ucho, nies³ychana pamiêæ, istotny talent! Panny Wandzinie wbija³o to w ambit.Ona gra³a dla samej muzyki.Upija³a siê t¹ swoj¹„wy¿sz¹” muzyk¹ niczym pijak gorza³k¹.Po przyjeŸdzie do Naw³oci i domieszkania wujostwa, gdzie fortepianu nie by³o, nieszczêsna „oœlica” chodzi³ajak b³êdna owca.Po pewnym czasie ciotka Turzycka zastawa³a Wandziê siedz¹c¹przy stole i zapamiêtale przebieraj¹c¹ po nim palcami, nie bez za¿ywaniafikcyjnego peda³u.£zy la³y siê z oczu wygnanki, gdy tak sobie wygrywa³a nakancelaryjnym stole, pod nieobecnoœæ wujcia Turzyckiego.Panna Karolina Szar³atowiczówna, która bywa³a w mieszkaniu rz¹dcostwa,przynios³a wiadomoœæ o têsknocie Wandzi Okszyñskiej za fortepianem, szerokoroz³o¿y³a tê wiadomoœæ przed zgromadzeniem w tak zwanym „pa³acu” i odpowiednioj¹ oœwietli³a.Ksi¹dz Anastazy, ciotki Aniela i Wiktoria i w ogóle wszyscydomownicy poczêli domagaæ siê niezw³ocznego dopuszczenia muzyczki do„pa³acowego” fortepianu, który pod swym pokrowcem zapomnia³ ju¿ poniek¹d, ¿ejest jakimœ tam muzycznym instrumentem, i przyzwyczaja³ siê z wolna do rolimebla cennego, lecz gruntownie nieu¿ytecznego.Pani Wielos³awska nie bez pewnejopozycji ust¹pi³a.I oto panna Wanda Okszyñska dorwa³a siê do fortepianu.Wolnojej by³o odwalaæ sw¹ sztukê pod nastêpuj¹cymikondycjami:1) przed obiadem; 2) gdy nie ma goœci; 3) gdy nikt nie jestcierpi¹cy; 4) gdy nikt nie œpi; 5) gdy w ogóle nikt nie zaprotestuje.Hipolit i Cezary powróciwszy na swej linijce ze œniadania u pani LauryKoœcienieckiej, wchodz¹c na ganek us³yszeli w salonie pysznie oddany polonezA-dur Szopena.Ksi¹dz Anastazy, który ju¿ dawno wsta³ i „kiedy - kiedy!odprawi³ mszê œwiêt¹” w koœciele parafialnym wsi w³oœciañskiej Naw³oæ Dolna, ateraz dawa³ baczenie na przygotowania do obiadu, bêd¹ce w³aœnie w toku podprzewodnictwem Maciejunia - objaœni³ przybywaj¹cych, kto gra, i rozpowiedzia³ca³kowit¹ historiê o pannie Wandzi.Zaleci³, ¿eby tej osóbce nie przeszkadzaæ,nie zagl¹daæ do salonu w ogóle, a natomiast usi¹œæ sobie grzecznie w sto³owympokoju i wypiæ rozwa¿nie przed obiadem, co tam Maciejunio z pewnoœci¹ podaæ nieomieszka.Ale dwaj rycerze, którzy wrócili w humorach ró¿owych,poœniadankowych, byli innego zdania.Postanowili w³aœnie zobaczyæ muzykuj¹c¹pannê i zapoznaæ siê z ni¹ natychmiast.Hipolit pierwszy otworzy³ drzwi wsieni, na lewo do salonu i poci¹gn¹³ za sob¹ przyjaciela.Ostatni zobaczy³przed sob¹ ofiarê przeœladowañ ptasich.Sta³a obok fortepianu, po pensjonarskustrwo¿ona wejœciem dwu m³odych kawalerów, z których jeden by³ - o rozpaczy! -panem dziedzicem Naw³oci z przyleg³oœciami.Dygnê³a przed panem dziedzicem i zwyrazem uszczêœliwienia poda³a mu rêkê, gdy on raczy³ j¹ zaszczyciæ podaniemswojej.Lepiej siê jednak zaprezentowa³a ni¿ w chwili ucieczki w poprzekdziedzieñca.By³a po dziewczêcemu wysmuk³a, ale ju¿ po panieñsku „sformowana”.Mia³a d³ugie nogi i d³ugie rêce, d³ugie w³osy w warkocz splecione, ale w oczachwyraz szczególny, g³êboki i niesamowity, jakby nie z tego œwiata.„Nie! Ona siê nigdy nie nauczy tabliczki mno¿enia!” - pomyœla³ Cezary.Na natarczywe proœby, ¿eby gry nie przerywa³a, panna Wanda sta³a siê blada jakkreda.Skrêca³a siê na bok jak przed nauczycielem arytmetyki i przebiera³apalcami w sposób znamionuj¹cy ostateczny upadek inteligencji.Cezaremu ¿al by³otego panieñstwa.Przypomnia³ sobie, ¿e przecie to on grywa³ z matk¹ dzieñ wdzieñ na cztery rêce, a lekcyj muzyki nabra³ siê co niemiara.Zaproponowa³ tej pannicy, czyby nie chcia³a zagraæ z nim na cztery rêce „Tañcówwêgierskich” Liszta - co jeszcze pamiêta³ wcale dobrze.Zgodzi³a siê skinieniemg³owy, gdy¿ g³osu ¿adn¹ miar¹ nie mog³a ze siebie wydobyæ.Usiedli i zagrali.Skoro zaœ zaczêli graæ, ta trusia odzyska³a nie tylko w³adzê nad sob¹, aleobjê³a j¹ nad tym nieznajomym panem - nie mówi¹c ju¿ o tym, ¿e prym trzyma³a wrecytacji utworu.Twarz jej zmieni³a siê, o¿y³a, rozgorza³a i sta³a siê piêkn¹.Ilekroæ zwraca³a siê do towarzysza gry, szczególny blask, po³ysk wy¿szejinteligencji, mo¿na by powiedzieæ: geniusz muzyczny p³on¹³ w jej oczach.Zeszlisiê do salonu wszyscy domowi i porozsiadawszy siê wygodnie w ró¿nych miejscach,s³uchali dobrej, brawurowej muzyki.Przerwa³ tê biesiadê przedobiedni¹Maciejunio uk³onami i delikatnymi skinieniami, znamionuj¹cymi niew¹tpliw¹obecnoœæ „wazy na stole”.Panna Wanda oderwa³a rêce od klawiszów, wsta³a pos³usznie i cichaczem, wœródœmiesznych dygów, umknê³a z salonu.Okaza³o siê, i¿ zdrowie panny Karoliny Szar³atowiczówny nie by³o, na szczêœcie,w stanie tak beznadziejnym, ¿eby „chora” nie mog³a zasi¹œæ przy wspólnymobiedzie.Nie tylko zasiad³a, ale zajmowa³a siê ekspedycj¹ dañ w sposób¿ywio³owy.By³a tylko w stosunku do Cezarego Baryki niepowœci¹gliwie dumna iwynios³a.Nie spogl¹da³a naniego wcale, a je¿eli twarz jej zwróci³a siê w jego stronê, to powieki oczunakrywa³y Ÿrenice.By³o to nawet i musi pozostaæ nadal niedocieczon¹ tajemnic¹,jakim sposobem, maj¹c oczy tak szczelnie zamkniête, dostrzeg³a jego uk³on iodpowiedzia³a nañ iœcie monarszym skinieniem g³owy.Cezary chcia³ rozwik³aæ têniedogodn¹ sytuacjê, tote¿ nie pozwoli³ sobie nawet na najl¿ejszy uœmiech.Opowiada³ weso³o towarzystwu o jeŸdzie linijk¹, o wizycie w Leñcu i umyœlnie wkarykaturalny sposób oœmiesza³ siebie jad¹cego na szybkolotnej linijce, a¿ebyw³aœnie œmiesznoœæ na siebie skierowaæ i przerzuciæ.Wszystko to nie uda³o siê.Panna Szar³atowiczówna wszelkie jego usi³owania w tym kierunku przyjmowa³a znosem tak wysoko zadartym i z takim skrzywieniem ust, jakby istotnie w jegowywodach zawarty by³ jakiœ zapach mocno nieprzyjemny.W pewnej chwili CezaryBaryka dozna³ uczucia g³êbokiego zdumienia.Gdy bowiem stara³ siê najbardziejaltruistycznie w stosunku do tej panienki bawiæ towarzystwo swoim kosztem, ona- znajduj¹c siê w owej chwili obok kredensowej szafy, a poza plecami wszystkichzebranych przy stole - wywiesi³a pod adresem narratora jêzyk ogromnej d³ugoœci,prawdziwie do pasa.Ten polemiczny zabieg, przedsiêwziêty przez pannê Karolinê,trwa³ tak nies³ychanie krótko, ¿e Cezary zada³ sobie pytanie, czy przypadkiemnie uleg³ halucynacji [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •