[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Omin¹³em dziurê i poszliœmy dalej.Obok refektarza by³a kuch­nia, piec rozbitokilofami.Od³amki kafli wala³y siê po pod³odze.– Dziwne – mrukn¹³ Pan Samochodzik.– Niektóre kafle s¹ ca³e.Przezosiemdziesi¹t lat nie znalaz³ siê nikt, kto by je wyzbiera³?– Daleko – wyjaœni³em.– Ka¿dy kafel trzeba by nieœæ na ple­cach dwadzieœciakilometrów.– Nie – zaprotestowa³ Michai³.– Szosa mo¿e byæ gdzieœ bli¿ej.Poza tymklasztor musia³ mieæ jakieœ po³¹czenie z l¹dem sta³ym.Chy­ba ¿e jest tostrefa, do której ludzie maj¹ utrudniony wstêp.– Na przyk³ad poligon? – domyœli³em siê.– Albo specsektor miejscowego FSB, co na jedno wychodzi.Kawa³ek dalej natrafiliœmy na korytarz biegn¹cy pomiêdzy po­dwójnym rzêdem cel.Tu poszukiwacze byli ju¿ mniej skrupulatni.Je­dynie w niektórych miejscachwidaæ by³o dziury w œcianach i pod³o­dze.Wszystkie piece jednak rozbito.– Co za idiotyczna mania! – powiedzia³em.– Dlaczego w³a­œnie piece? I czemuwyrywali wszystkie progi?– To proste – powiedzia³ Michai³.– Oprawcy zazwyczaj po­chodzili z klasyrobotniczej, a ona w Rosji mia³a swe korzenie na wsi.Tak budowano u nas chaty:belki na zr¹b, murowany z gliny i kamieni piec.Czasami mia³ komin, alenajczêœciej chaty by³y kurne.Rzeczy najcenniejsze wmurowywano w piec.Wówczasnawet w razie po¿aru czy wojny, na pogorzelisku zostawa³y piece.A progi, có¿,pod pro­giem chowano ró¿ne drobiazgi.Pod wêgie³ domu wk³adano zazwy­czajsrebrn¹ lub z³ot¹ monetê, ¿eby pieni¹dz trzyma³ siê domu.Nie zdziwiê siê,jeœli zobaczymy, ¿e podkuli rogi budynku.– Czyli sugerujesz, ¿e nast¹pi³o tu proste przeniesienie funkcjiarchetypicznej.Skoro w domach murowali kosztownoœci w piecach, to w klasztorzew pierwszej kolejnoœci rozbili piece?Michai³ kiwn¹³ powa¿nie g³ow¹.Weszliœmy na górê.Dach zawali³ siê wraz zsufitem.Samosiejki œwierków ros³y gêsto na koronie muru.Ich korzenierozsadza³y mury.Tynki odpad³y.Pochyli³em siê i pod­nios³em kawa³ek.Z drugiejstrony na b³êkitnym tle widaæ by³o jedn¹ zb³¹kan¹ owcê.Ze stosów przegni³ychdesek wyrasta³y samosiejki brzózek.Œciany rozbito w wielu miejscach kilofami.W innych wier­cono otwory, ¿eby wysadziæ je dynamitem.– To chyba koniec – mrukn¹³ Michai³.– SpóŸniliœmy siê o kil­kadziesi¹t lat.– Nie zapominaj, ¿e mamy jeszcze jeden adres z ok³adki – za­uwa¿y³em.– Mo¿etam natrafimy na jakiœ œlad? Nie odpowiedzia³.Nas³uchiwa³.– Samochód – powiedzia³ cicho.– W las!Zbiegliœmy po schodach i zaszyliœmy siê w krzakach.Nasz przyja­ciel musia³mieæ fenomenalny s³uch, po chwili us³ysza³em bowiem cichy warkot silnika.Pojazd zatrzyma³ siê za murem.Trzasnê³y drzwicz­ki.Ktoœ przeszed³ przez bramêi ³ami¹c z trzaskiem ga³êzie ruszy³ w stronê klasztoru.– Mo¿e daæ mu w ³eb, a potem zapytaæ, czego tu szuka? – zapy­ta³ szeptemMichai³.– Nie.Pójdê za nim dyskretnie – ostudzi³em go.Mê¿czyzna, który wysiad³ z samochodu wygl¹da³ zwyczajnie.Na­wet za bardzozwyczajnie.Mia³ twarz, której nie sposób by³o zapa­miêtaæ.By³a zupe³nieprzeciêtna.Ubrany by³ w zachodniego kroju garnitur i pó³buty.Œledzenienieznajomego nie by³o trudne.Nie s¹dzi³, ¿e ktoœ mo¿e go obserwowaæ.Przeszed³obojêtnie ko³o ka­pliczki, a potem zatrzyma³ siê na usypisku cegie³, znacz¹cychmiejsce, gdzie kiedyœ wznosi³y siê zapewne jakieœ budynki gospodarcze.Pod­party o murek le¿a³ statyw aparatu fotograficznego.Przybysz pod­niós³ go,poklepa³ czule i zawróci³ do samochodu.Po chwili odjecha³.Wróci³em dotowarzyszy.– I co? – zainteresowa³ siê Michai³.– Po prostu zostawi³ statyw i wróci³ po niego – wyjaœni³em.– A jak wygl¹da³?– Przeciêtnie.Wyszliœmy na drogê.Samochód przejecha³ pod murem, ³ami¹c krzaczki.Nawilgotnej ziemi odcisnê³y siê œlady jego opon.Michai³ pochyli³ siê nad nimi.– Stary znajomy – mrukn¹³.– Jaki znajomy? – zdziwi³ siê pan Tomasz.– Opony od rz¹dowego ZI£-a.To chyba by³ ten cudzoziemiec, który jeŸdzi poTobolsku.– Nie wygl¹da na cudzoziemca – powiedzia³em.– Ale oczywi­œcie nie mo¿na tegowykluczyæ.– Nie podoba mi siê to – mrukn¹³ Michai³.– Nie rozumiem? – zdziwi³ siê Pan Samochodzik.– Po prostu przeczucie.Ruszyliœmy przez las w stronê rzeki.Nieoczekiwanie Michai³ za­trzyma³ siê wpó³ kroku, a potem skrêci³ w bok.– ChodŸcie tutaj – zawo³a³.Ruszyliœmy w jego stronê.W krzakach sta³ stolik wykonany z ka­miennej p³ytyopartej na trzech ceglanych s³upkach.Na kamieniu kie­dyœ widnia³ jakiœ napis.Michai³ wyj¹³ zdjêcie i przez chwilê usi³owa³ zorientowaæ siê, gdzie jesteœmy.– Ta plamka jest wolna od drzew – pukn¹³ palcem.– Ma jakieœ piêædziesi¹tmetrów œrednicy.I znajduje siê tam – machn¹³ rêk¹.– S¹dzisz, ¿e.– zaciekawi³ siê szef.– Tak.Ten stolik stoi na granicy œwiatów.– Nie rozumiem – poskar¿y³em siê.– Gdzieœ tam w g³êbi jest pustelnia – powiedzia³ Pan Samocho­dzik.– ¯yj¹cy wniej mnich nie chcia³, ¿eby ludzie nachodzili go w jego samotni.Dlatego by³ten stolik.Jeœli ktoœ mia³ do niego jak¹œ sprawê, zatrzymywa³ siê w tymmiejscu i uderza³ w dzwonek, który zapewne wisia³ na którymœ z tych drzew [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •