[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z pewnych powodów wydaje mi siê nie w porz¹dku, ¿e Twoje pry­watnenieszczêœcie sta³o siê w³asnoœci¹ publiczn¹.Mo¿e nie pa­miêtasz, alerozmawialiœmy trochê o Twojej mamie w noc przed wypadkiem.Zapyta³am Ciê, co byzrobi³a, gdybyœ przyprowa­dzi³ do domu upad³¹ katoliczkê, a Ty powiedzia³eœ, ¿euœmiech­nê³aby siê, przywita³a mnie i wsunê³a mi w rêkê traktaty.Po Twymuœmiechu pozna³am, jak J¹ kochasz.Od Twojego ojca wiem, jak siê zmieni³a, alezmiany te spowodowa³a przede wszy­stkim Jej mi³oœæ do Ciebie; po prostu niemog³a zaakceptowaæ tego, co siê sta³o.I w koñcu, jak przypuszczam, Jej wiarazosta­³a nagrodzona.Proszê, przyjmij wyrazy najszczerszego wspó³­czucia ijeœli jest coœ, co mogê dla Ciebie zrobiæ, teraz lub w przysz³oœci, mo¿eszliczyæ na sw¹ przyjació³kê - Sarê.Odpowiedzia³ tylko na ten list, dziêkuj¹c jej zarówno za kar­tkê, jak i zapamiêæ.Uwa¿nie dobiera³ s³owa w obawie, ¿e mo­¿e siê zdradziæ i powiedzieæ coœniestosownego.Sara by³a mê­¿atk¹, tego nie móg³ ju¿ zmieniæ.Ale pamiêta³ ichrozmowê o matce oraz bardzo wiele z tego, co zdarzy³o siê tamtej nocy.Jejkartka przywróci³a do ¿ycia ten ich wieczór i odpowiedzia³ jej gorzkos³odkimis³owami, w których wiêcej by³o jednak go­ryczy.Ci¹gle kocha³ Sarê Bracknell istale musia³ przypominaæ sobie, ¿e jego Sara Bracknell nie istnieje, zast¹pionaprzez ko­bietê o piêæ lat starsz¹, matkê ma³ego ch³opca.Wyj¹³ z koperty pojedyncz¹ kartkê papieru i przejrza³ j¹ szybko.Sara z synkiemszykowali siê do podró¿y do Kennenbunk, gdzie mieli spêdziæ tydzieñ u jejprzyjació³ki, z któr¹ dzieli³a pokój w akademiku na drugim i trzecim rokustudiów.Kole¿anka nazywa³a siê Stephanie Carsleight, a teraz by³a pa­ni¹Stephanie Constantine.Sara pisa³a, ¿e Johnny mo¿e j¹ sobie przypomina, ale onjej nie pamiêta³.W ka¿dym razie Walt wsi¹k³ na trzy tygodnie w Waszyngtonie,gdzie pojecha³ w inte­resach republikanów i swej firmy, i Sara myœla³a, ¿e mo¿euda siê jej wygospodarowaæ popo³udnie i przyjechaæ do Pownal, ¿eby zobaczyæJohnny'ego i Herba.Bêdê pod telefonem u Stephanie, 814-6219, pomiêdzy sie­demnastym a dwudziestymtrzecim paŸdziernika.Oczywiœcie, jeœli z jakichkolwiek powodów moja wizytamia³aby sprawiæ Ci przykroœæ, zadzwoñ do mnie albo tu, albo do Kennenbunk, i poprostu powiedz.Zrozumiem.Z wyrazami mi³oœci dla Was obu - Sara.Trzymaj¹c list w jednej rêce, Johnny spojrza³ na rosn¹cy za podwórkiem las,który najwyraŸniej w ci¹gu ostatniego tygo­dnia zd¹¿y³ ju¿ poczerwienieæ ioz³ociæ siê.Wkrótce liœcie za­czn¹ opadaæ, a potem przyjdzie zima.Z wyrazami mi³oœci dla Was obu - Sara.Johnny z namys³em przesun¹³ kciukiem politerach.Lepiej by³oby nie dzwoniæ, nie pisaæ, nie robiæ nic, pomyœla³.Zrozumia³aby go.Jak z kobiet¹, która przys³a³a szalik - co dobrego mog³o ztego wynikn¹æ? Po co budziæ licho? Mo¿e i Sara u¿y³a tego zakoñczenia - Zwyra­zami mi³oœci - bezmyœlnie, ale on by tego nie potrafi³.Nie po­godzi³ siêz przesz³oœci¹.Jego czas zosta³ nagle zatrzymany, za­mkniêty i zniszczony.Wed³ug jego wewnêtrznego zegara jesz­cze pó³ roku temu Sara by³a jegodziewczyn¹.Intelektualnie pogodzi³ siê ze œpi¹czk¹ i utrat¹ lat, natomiastuczucia uparcie nie s³ucha³y intelektu.Ju¿ odpowiedŸ na jej kartkê zkondolen-cjami sprawi³a mu trudnoœæ, jednak z listem jest tak, ¿e zawsze mo¿nago pognieœæ, wyrzuciæ i zacz¹æ od nowa, jeœli zmierza w nie chcianym kierunku,jeœli przekracza granice przyjaŸni -jedynego zwi¹zku, jaki wolno im by³o terazutrzymywaæ.Jeœli j¹ zobaczy, mo¿e powiedzieæ albo zrobiæ coœ g³upiego.Lepiejnie odpowiadaæ.Lepiej o wszystkim zapomnieæ.Ale odpowie, pomyœla³.Odpowie i zaprosi j¹ do siebie.Zak³opotany w³o¿y³ kartkê do koperty.Promieñ s³oñca odbi³ siê od b³yszcz¹cego chromu, zagra³ na nim i uderzy³ go woczy.Podjazdem jecha³ osobowy ford.Johnny zmru¿y³ oczy, próbuj¹c zobaczyæ,czy to samochód ja­kiegoœ znajomego.Rzadko miewa³ tu towarzystwo.Listówprzychodzi³o wiele, ale ludzie pojawili siê u niego tylko trzy czy cztery razy.Pownal by³o ma³e i z trudem znajdowa³o siê je na mapie.Jeœli samochód nale¿a³do jakiegoœ amatora wra¿eñ, Johnny mia³ zamiar odes³aæ go z powrotem,najuprzejmiej jak siê da, lecz stanowczo.Tak¹ radê da³ mu na po¿egnanieWeizak.I by³a to dobra rada, myœla³.„Nie daj siê wrobiæ w rolê dy¿urnego guru, John.Odmów z góry, to zapomn¹.Najpierw bêdzie ci siê to wydawa³o okrutne - wiêkszoœæ z nich to ludziezagubieni, maj¹cy wiele proble­mów i najlepsze intencje - ale to sprawa twojego¿ycia, ocale­nia prywatnoœci.B¹dŸ stanowczy." Wiêc Johnny by³ stanowczy.Ford skrêci³ we wjazd miêdzy szop¹ a sagami nar¹banego drzewa.Wówczas Johnzobaczy³ nalepkê Hertza w rogu prze­dniej szyby.Z samochodu wysiad³ bardzowysoki mê¿czyzna w nowych d¿insach i czerwonej, wzorzystej koszuli, którawy­gl¹da³a, jakby kupi³ j¹ piêæ minut temu, i rozejrza³ siê dooko³a.Sprawia³wra¿enie mieszczucha, który wie, ¿e w Nowej Anglii nie ma ju¿ wilków i pum, alemimo wszystko chce siê upewniæ.Facet z miasta.Spojrza³ na ganek, zobaczy³Johnny'ego i pod­niós³ d³oñ w powitalnym geœcie.- Dobry wieczór - powiedzia³.Mówi³ tak¿e z p³askim akcentem z miasta.Brooklyn, pomyœla³ Johnny.Brzmia³o to tak, jakby zas³ania³ sobie ustapapierowymi serwetkami.- Czeœæ - powita³ go.- Zgubi³ siê pan?- Rany, mam nadziejê, ¿e nie.- Goœæ podszed³ do prowa­dz¹cych na ganekschodków.- Pan jest albo John Smith, albo jego brat bliŸniak.Johnny uœmiechn¹³ siê.- Nie mam brata, wiêc chyba trafi³ pan pod w³aœciwy adres.Czym mogê panus³u¿yæ?- Byæ mo¿e moglibyœmy pomóc sobie nawzajem.- Goœæ wszed³ po schodkach iwyci¹gn¹³ d³oñ.Johnny potrz¹sn¹³ ni¹.- Nazywam siê Richard Dees.Magazyn Inside View.Mia³ modn¹ fryzurê; jego spadaj¹ce na uszy w³osy by³y bia³oszare.RozbawionyJohnny dostrzeg³, ¿e ufarbowa³ je na si­wo.Co mo¿na powiedzieæ o cz³owieku,który mówi tak, jakby trzyma³ przy ustach papierowe serwetki i farbuje sobiew³osy na siwo?- Widzia³ pan kiedyœ nasz magazyn?- Owszem.Sprzedaj¹ go przy kasach w naszym sklepie.Nie udzielê panu wywiadu.Przykro mi, ¿e jecha³ pan na darmo a¿ tutaj.Inside View, oczywiœcie, sprzedawali w sklepie.Tytu³y nie­mal wyskakiwa³y ztekstów drukowanych na tanim papierze i próbowa³y pobiæ czytelnika: ZROZPACZONAMATKA P£ACZE - DZIECKO ZABITE PRZEZ POTWORY Z KOS­MOSU.JEDZENIE, KTÓRE TRUJECI DZIECI.DWUNA­STU JASNOWIDZÓW PRZEWIDUJE TRZÊSIENIE ZIEMI W KALIFORNII W1978 ROKU.- No, nie mieliœmy na myœli wywiadu - powiedzia³ Dees.- Czy mogê usi¹œæ?- Doprawdy, ja.- Panie Smith, przylecia³em do pana a¿ z Nowego Jorku, a z Bostonu lecia³emmaleñkim samolotem i przez ca³¹ drogê za­stanawia³em siê, co bêdzie z ¿on¹,jeœli umrê, nie zostawiaj¹c testamentu.- Linie Portland-Bagnor? - uœmiechn¹³ siê Johnny.- Dok³adnie.- W porz¹dku.Podziwiam pana odwagê i zaanga¿owanie w pracy.Wys³ucham pana,ale dajê panu kwadrans.Powinie­nem sypiaæ po po³udniu.- By³o to ma³e k³amstwow dobrej sprawie.- Piêtnaœcie minut powinno najzupe³niej wystarczyæ.- Dees pochyli³ siê.- Totylko przypuszczenie, ale moim zdaniem pana d³ugi wynosz¹ oko³o dwustu tysiêcydolarów.Tyle mo¿e pan sobie co najwy¿ej wymarzyæ, prawda?Johnny przesta³ siê uœmiechaæ.- Moje d³ugi, jeœli jakieœ mam, s¹ moj¹ prywatn¹ spraw¹.- Oczywiœcie, jasne, pewnie.Nie chcia³em pana uraziæ, pa­nie Smith.InsideView pragnie oferowaæ panu pracê.Bardzo pop³atn¹.- Nie.W ¿adnym wypadku.- Jeœli tylko pozwoli pan sobie wyjaœniæ.- Nie praktykujê jasnowidztwa - kategorycznie stwierdzi³ Johnny.- Nie jestemani Jeanne Dixon, ani Edgarem Cayce czy Alexem Tannousem [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •