[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Œwieci³ ksiê¿yc, zdala dobiega³y ciche odg³osy szeptów i tañca.- A zatem to jest Mars - mrukn¹³ kapitan, rozbieraj¹c siê powoli.- Owszem.- Edward leniwie, bez poœpiechu œci¹gn¹³ przez g³owê koszulê,ods³aniaj¹c z³ociste ramiona i muskularny kark.Œwiat³a zgas³y; le¿eli w ³Ã³¿ku obok siebie, jak kiedyœ - ile dziesi¹tków lattemu? Kapitan umoœci³ siê wygodnie, ch³on¹c zapach jaœminu, przenikaj¹cy przezfiranki do pogr¹¿onego w mroku pokoju.Na trawniku wœród drzew ktoœ nakrêci³przenoœny fonograf, z którego pop³ynê³y ³agodne dŸwiêki „Na zawsze".Nagle pomyœla³ o Marilyn.- Czy Marilyn tu jest?Jego brat, wyci¹gniêty w blasku ksiê¿yca wpadaj¹cym przez okno, odczeka³ przezchwilê, po czym rzek³:- Tak.Musia³a wyjechaæ.Ale rano wróci.Kapitan zamkn¹³ oczy.- Bardzo chcia³bym znów zobaczyæ Marilyn.W kanciastym pokoju panowa³a cisza,zm¹cona jedynie szmerem ich oddechów.- Dobranoc, Ed.Chwila milczenia.- Dobranoc, John.Le¿a³ spokojnie, pozwalaj¹c swobodnie wêdrowaæ swym myœlom.Po raz pierwszytowarzysz¹ce mu przez ca³y dzieñ napiêcie ust¹pi³o i znów móg³ myœleælogicznie.Wszystkie te emocje.Orkiestra graj¹ca fanfarê.Znajome twarze.Aleteraz.Jak? - zastanawia³ siê w ciszy.Jak to mo¿liwe? I dlaczego? Po co? Czy¿bywszystko to stanowi³o przejaw dobroci ze strony nieznanej potêgi? Czy Bógnaprawdê dba o swoje dzieci? Jak, po co, dlaczego?Ponownie rozwa¿y³ teorie, wysuniête w pierwszych godzinach upalnego popo³udniaprzez Hinkstona i Lustiga.Nastêpnie sam pocz¹³ przesiewaæ kolejne pomys³y,przesypywaæ je w swym umyœle niczym kamyczki, rzucaj¹ce mêtne pob³yski œwiat³a.Mama.Tato.Edward.Mars.Ziemia.Mars.Marsjanie.Kto ¿y³ na Marsie tysi¹c lat temu? Marsjanie? A mo¿e zawsze by³ taki jak teraz?Marsjanie.Bez poœpiechu powtórzy³ w umyœle to s³owo.O ma³o nie zaœmia³ siê w glos, nagle bowiem przysz³a mu do g³owy zupe³nieidiotyczna teoria, która sprawi³a, ¿e po plecach przebieg³ mu zimny dreszcz.Oczywiœcie to zupe³na bzdura.Kompletnie nieprawdopodobna.G³upota.Zapomnij otym.To nic.Ale, pomyœla³, przypuœæmy jednak.Tylko przypuœæmy, ¿e na Marsie rzeczywiœcie¿yj¹ Marsjanie, którzy ujrzeli nasz statek, zbli¿aj¹cy siê do ich planety, inas w jego œrodku, i znienawidzili nas.Przypuœæmy zatem, ot tak, dla zabawy,¿e uznali nas za najeŸdŸców, nieproszonych goœci, i postanowili nas zniszczyæ,a w dodatku uczyniæ to w bardzo sprytny sposób, tak aby nas zaskoczyæ.Jakaby³aby najlepsza broñ, któr¹ mogliby zastosowaæ Marsjanie przeciw przybyszom zZiemi, uzbrojonym w bomby atomowe?OdpowiedŸ wyda³a mu siê ciekawa.Telepatia, hipnoza, pamiêæ i w ogólewyobraŸnia.Przypuœæmy, ¿e wszystkie te domy nie s¹ prawdziwe, podobnie jak ³Ã³¿ko, w którymle¿ê, lecz stanowi¹ jedynie wytwory mojej w³asnej wyobraŸni, którym telepatia ihipnoza Marsjan nada³y pozór rzeczywistoœci, pomyœla³ kapitan John Black.Przypuœæmy, ¿e domy s¹ w istocie zupe³nie inne, marsjañskie z kszta³tu iwygl¹du, lecz igraj¹c z moimi pragnieniami i marzeniami ci Marsjanie sprawili,¿e widzê moje rodzinne miasteczko, mój w³asny dom; dziêki temu sprawili, ¿epozbywamy siê podejrzeñ.Któ¿ lepiej zdo³a³by oszukaæ cz³owieka, jeœli nie jegow³asna matka i ojciec?I to miasto, tak stare, pochodz¹ce z 1926 roku, na d³ugo przed narodzinamiwszystkich cz³onków mojej za³ogi.Mia³em wówczas szeœæ lat, ludzie s³uchalip³yt Harry'ego Laudera, a obrazy Maxfielda Parrisha nadal wisia³y na œcianach.Stworzyli miasteczko, w którym mo¿na znaleŸæ zas³ony z paciorków, „Piêkne nurtyOhio" i zabytki architektury z prze³omu wieków.A jeœli Marsjanie zaczerpnêliwizjê miasta wy³¹cznie z mojego umys³u? Podobno wspomnienia z dzieciñstwapozostaj¹ najwyraŸniejsze.A kiedy ju¿ wznieœli miasto wed³ug moich myœli,zaludnili je najbli¿szymi osobami wszystkich cz³onków za³ogi!I przypuœæmy, ¿e tych dwoje ludzi, œpi¹cych smacznie w s¹siednim pokoju, to niemoja matka i mój ojciec, ale dwoje Marsjan, niewiarygodnie inteligentnych iobdarzonych zdolnoœci¹ narzucania mi sennych hipnotycznych myœli.A ta orkiestra dêta? To by³by naprawdê wspania³y plan.Najpierw nale¿y oszukaæLustiga, potem Hinkstona.Nastêpnie zgromadziæ t³um i wszyscy ludzie wrakiecie, widz¹c matki, ciotki, wujów, ukochane, nie ¿yj¹cych od dziesiêciu,dwudziestu lat, naturalnie wybiegn¹ na zewn¹trz, lekcewa¿¹c rozkazy iporzucaj¹c statek.Có¿ prostszego? Có¿ bardziej niewinnego? Kiedy ktoœwskrzesza nam matkê, nie zadajemy wielu pytañ; jesteœmy zbyt szczêœliwi.I otoznaleŸliœmy siê tutaj - ka¿dy w innym domu, ³Ã³¿ku, pozbawieni broni i wszelkiejochrony, rakieta zaœ le¿y pusta w blasku ksiê¿yca.I czy¿ nie by³oby straszneodkryæ, ¿e wszystko to stanowi³o jedynie czêœæ wielkiego, przebieg³ego planuMarsjan, zmierzaj¹cego do tego, by nas rozdzieliæ, pokonaæ, zabiæ? I mo¿e wnocy mój brat, le¿¹cy ze mn¹ w ³Ã³¿ku, zmieni postaæ, stopi siê, przeistoczy istanie siê czymœ innym, straszliw¹ istot¹, Marsjaninem.Có¿ ³atwiejszego ni¿odwróciæ siê i wbiæ mi nó¿ prosto w serce.A we wszystkich innych domach na tejulicy tuzin innych braci czy ojców te¿ zmieni³by siê nagle i dobywaj¹c no¿y,pozby³by siê niczego nie podejrzewaj¹cych, uœpionych przybyszów z Ziemi.Jego d³onie pod ko³dr¹ dygota³y, na ciele wyst¹pi³ zimny pot.To ju¿ nie by³ateoria.Nagle zacz¹³ siê baæ.Uniós³ siê na ³Ã³¿ku, nas³uchuj¹c.Noc by³a bardzo cicha.Muzyka umilk³a.Wiatrzamar³.Brat le¿a³ uœpiony u jego boku.Kapitan ostro¿nie podniós³ ko³drê i z³o¿y³ j¹.Zsun¹³ siê z ³Ã³¿ka i st¹paj¹ccicho, ruszy³ przez pokój, gdy jego brat spyta³:- Dok¹d idziesz?-Co?G³os brata by³ bardzo zimny.- Pyta³em, dok¹d idziesz?- Napiæ siê wody.- Ale przecie¿ nie chce ci siê piæ.- Owszem, chce.- Ale¿ nie.Kapitan John Black rzuci³ siê biegiem naprzód.Krzykn¹³ raz.Drugi.Nie zdo³a³ dotrzeæ do drzwi.* * *Rankiem orkiestra dêta zagra³a ¿a³obn¹ melodiê.Z ka¿dego domu wynurzy³ siêkrótki uroczysty orszak, nios¹cy d³ug¹ skrzyniê.Ca³¹ rozs³onecznion¹ ulicêwype³nili p³acz¹cy krewni, babcie, matki i siostry, bracia, wujowie i ojcowie;razem pomaszerowali na cmentarz, gdzie wykopano ju¿ œwie¿e do³y i przygotowanonagrobki.Szesnaœcie do³Ã³w, szesnaœcie nagrobków.Burmistrz wyg³osi³ krótk¹, smutn¹ mowê.Chwilami jego oblicze przypomina³otwarz urzêdnika, chwilami kogoœ zupe³nie innego.Matka i ojciec Blackowie byli tam wraz z bratem Edwardem [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •