[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.„.dwa miasta tak bliskie, a przecie¿ pod wszystkimi wzglê­dami tak odleg³e.Nad nami posiadacze i my, wydziedziczeni, ¿yj¹cy w dole i pomiêdzy, wszczelinach œwiata".Drzwi wpatrywa³a siê w ekran.By³a bardzo blada.„Niemniej jednak uwa¿am, i¿ to, co niszczy nas, mieszkañ­ców Podziemia, tonasze niezliczone podzia³y.System lenn i ba­ronii jest katastrofalny iniem¹dry".G³os zdawa³ siê pochodziæ sprzed wieków, nie sprzed kilku dni b¹dŸtygodni.Pan Portyk mia³ na sobie stary, zniszczony smoking.G³owê pokrywa³a mu obcis³aczapeczka.Zakas³a³.,,Nie tylko ja tak uwa¿am.S¹ tacy, którzy nie chcieliby nicze­go zmieniaæ.S¹te¿ inni, pragn¹cy pogorszenia sytuacji.A tak­¿e ci.".- Mo¿esz to przyspieszyæ? - spyta³ markiz.Drzwi przytaknê³a.Dotknê³a stercz¹cej z boku dŸwigienki z koœci s³oniowej.Obraz rozwia³ siê, rozpad³ na kawa³ki i po­nownie nabra³ ostroœci.Teraz Portyk mia³ na sobie p³aszcz.Jego czapeczka zniknê³a.Z boku g³owy zia³ag³êboka rana.Nie siedzia³ ju¿ przy biurku.Mówi³ cicho, z napiêciem.„Nie wiem, kto to zobaczy, kto znajdzie ten dziennik.Ale kimkolwiek jesteœ,proszê, oddaj to mojej córce, pani Drzwi, je­œli wci¹¿ ¿yje".Nag³a fala zak³Ã³ceñ poch³onê³a obraz i dŸwiêk.„Drzwi, moja ma³a, jest bardzo Ÿle.Nie wiem, ile zosta³o mi czasu, nim znajd¹ten pokój.Myœlê, ¿e moja biedna Porcja, twój brat i siostra nie ¿yj¹".Jakoœæ obrazu i dŸwiêku nadal siê pogarsza³a.Markiz zerkn¹³ na Drzwi.W jej oczach wzbiera³y ³zy, œcieka­j¹ce po policzkach.Sprawia³a wra¿enie nieœwiadomej faktu, ¿e p³acze.Nie próbowa³a nawet ocieraæ³ez.Wpatrywa³a siê w obraz ojca.S³ucha³a jego s³Ã³w.Trzask.Szum.Trzask.„Pos³uchaj mnie, dziecko - powiedzia³ jej nie¿yj¹cy ojciec.IdŸ doInslingtona.Mo¿esz zaufaæ Islingtonowi.Musisz mi wierzyæ.Islington".Obraz przyblak³.Z czo³a Portyka kapa³a krew, œciekaj¹c mu do oczu.Otar³ j¹rêk¹.„Drzwi, pomœcij nas! Pomœcij swoj¹ rodzinê!".Z tuby gramofonu dobieg³ g³oœny huk.Portyk odwróci³ siê, patrz¹c poza ekran,zdumiony i przera¿ony.Znikn¹³ z pola widzenia.Przez moment obraz pozostawa³ ta­ki sam: biurko, pustabia³a œciana.I nagle chlusn¹³ na ni¹ ³uk ja­skrawoczerwonej krwi.Drzwi przesunê³a gasz¹c¹ ekran dŸwigienkê i odwróci³a siê.- Proszê.- Markiz poda³ jej chusteczkê.- Dziêki.— Starannie wytar³a twarz i wydmucha³a nos.Potem spojrza³a wprzestrzeñ.W koñcu rzek³a: - Islington.- Nigdy nie mia³em do czynienia z Islingtonem - przyzna³ markiz.- S¹dzi³am, ¿e to tylko legenda - odpar³a.- Bynajmniej.Carabas siêgn¹³ na biurko.Podniós³ z³oty kieszonkowy zega­rek.Otworzy³klapkê.- £adna robota - zauwa¿y³.Przytaknê³a.- Nale¿a³ do mojego ojca.Ze szczêkiem zamkn¹³ pokrywê.- Pora ruszaæ na targ.Nied³ugo siê zacznie.Pan Czas nie jest naszymprzyjacielem.Drzwi jeszcze raz wydmucha³a nos i wsunê³a rêce g³êboko w kieszenie skórzanejkurtki.Odwróci³a siê do markiza.Jej el­fia twarz by³a napiêta.Ró¿nobarwneoczy lœni³y.- Naprawdê s¹dzisz, ¿e zdo³amy znaleŸæ ochroniarza, który poradzi³by sobie zCroupem i Vandemarem?Markiz b³ysn¹³ bia³ymi zêbami.- Od czasów £owczyni nie by³o nikogo, kto mia³by chocia¿ cieñ szansy.Nie,wystarczy mi ktoœ, kto da ci doœæ czasu na ucieczkê.Przypi¹³ koniec ³añcuszka do kamizelki i wsun¹³ zegarek do kieszonki.- Co robisz? - spyta³a Drzwi.- To zegarek mojego ojca.- Ju¿ mu siê raczej nie przyda, prawda? No proszê.Wygl¹da bardzo elegancko.Patrzy³, jak przez jej twarz przep³ywaj¹ emocje: smutek, gniew, rezygnacja.- ChodŸmy - rzek³a.- Most Nocy jest ju¿ niedaleko - oznajmi³a Anestezja.Richard mia³ nadziejê, ¿e to prawda.Zu¿yli ju¿ dwie œwiecz­ki.By³ zdumiony,¿e wci¹¿ znajduj¹ siê pod Londynem.Osobi­œcie podejrzewa³, ¿e zdo³ali pokonaæwiêksz¹ czêœæ trasy do Przyl¹dka Land's End*.- Naprawdê siê bojê — ci¹gnê³a.- Jeszcze nigdy nie przecho­dzi³am przez most.- Zdawa³o mi siê, ¿e wspomina³aœ, i¿ by³aœ ju¿ na targu.- To Ruchomy Targ, g³uptasie.Ju¿ ci mówi³am.Przenosi siê w ró¿ne miejsca.Ostatni, na którym by³am, urz¹dzono na tej wielkiej wie¿y z zegarem, Big coœtam.A nastêpny.- Big Ben?- Mo¿liwe.Byliœmy w œrodku.Wszêdzie krêci³y siê wielkie ko³a.Tam w³aœniezdoby³am to.Unios³a naszyjnik.Blado¿Ã³³ty blask œwiecy odbi³ siê w lœni¹­cym kwarcu.Uœmiechnê³a siê radoœnie, jak dziecko.- Podoba ci siê?- Jest œliczny.Du¿o zap³aci³aœ?- Wymieni³am za niego inne rzeczy.Tak w³aœnie za³atwiamy tu sprawy.Wymieniamysiê.A potem skrêcili i ujrzeli most.Móg³ to byæ ka¿dy z mostów nad Tamiz¹; potê¿na kamienna konstrukcja wznosz¹casiê ponad otch³ani¹ w noc.Ale nad tym mostem nie by³o nieba, pod nim nie by³owody.Otacza³a go ciemnoœæ.Richard zastanawia³ siê, kto zbudowa³ ten most i kiedy.Jak coœ takiego mog³o w ogóle istnieæ pod Londynem i nikt o tym nie wiedzia³?Zza ich pleców dobieg³ szmer g³osów.Ktoœ pchniêciem pos³a³ Richarda na ziemie.Richard uniós³ wzrok.Z góry patrzy³na niego potê¿ny, pokryty tatua¿ami mê¿­czyzna, ubrany w zaimprowizowany strójz gumy i skóry, wy­gl¹daj¹cy jak sporz¹dzony z samochodowych resztek.Za nim.sta³o kilkanaœcie osób, mê¿czyzn i kobiet.Sprawiali wra¿enie, jakby wybieralisiê na bardzo tani bal przebierañców.-Ktoœ wszed³ mi w drogê - powiedzia³ Varney, bêd¹cy w niezbyt dobrym nastroju.- Ktoœ powinien uwa¿aæ, gdzie siê pl¹cze.Kiedyœ, w dzieciñstwie, wracaj¹c ze szko³y, Richard natkn¹³ siê na szczuraprzycupniêtego w rowie przy drodze.Gdy szczur go dostrzeg³, wspi¹³ siê natylne nogi, podskoczy³ i sykn¹³ groŸ­nie.Richard cofn¹³ siê wtedy zdumiony, ¿ecoœ tak ma³ego jest gotowe do walki z czymœ znacznie wiêkszym od siebie.Anestezja stanê³a miedzy Richardem i Varneyem, spojrza³a gniewnie na wielkiegomê¿czyznê i syknê³a jak wœciek³y, zapê­dzony w k¹t szczur.Varney cofn¹³ siê o krok.Splun¹³ na buty Richarda, potem od­wróci³ siê i zca³¹ grup¹ ludzi wst¹pi³ na most, znikaj¹c w mroku.- Nic ci nie jest? - spyta³a Anestezja, pomagaj¹c Richardowi wstaæ.- Wszystko w porz¹dku - odpar³.- By³aœ bardzo odwa¿na.Nieœmia³o spuœci³awzrok.- Tak naprawdê wcale nie jestem odwa¿na — rzek³a.— Wci¹¿ bojê siê mostu.Tamcite¿ siê bali.Dlatego przeszli wszyscy ra­zem.Wiêksza grupa dajebezpieczeñstwo.Stado tchórzy!- Jeœli zamierzacie przejœæ przez most, pójdê z wami - us³y­szeli kobiecy g³os.Richardowi nigdy nie uda³o siê okreœliæ jej akcentu.Z pocz¹t­ku s¹dzi³, ¿emo¿e pochodzi z Kanady albo Ameryki.PóŸniej wydawa³o mu siê, ¿e dostrzega wnim œlady Afryki, Australii czy nawet Indii.Nigdy nie ustali³, jak by³onaprawdê.Wysoka kobieta mia³a d³ugie p³owe w³osy i cerê barwy kar­melu.Ubrana by³a wszare i br¹zowe podniszczone skóry.Na ramieniu nosi³a wytart¹ skórzan¹ torbê.W d³oni trzyma³a kij.Za pasem mia³a nó¿, a do przegubu przypiê³a elektryczn¹latarkê.By³a bez cienia w¹tpliwoœci najpiêkniejsz¹ kobiet¹, jak¹ Richard ogl¹da³ w swym¿yciu.- W grupie bezpieczniej.Bêdzie nam mi³o, jeœli siê do nas przy³¹czysz - rzek³po chwili wahania.- Nazywam siê Richard Mayhew.To jest Anestezja.Z nasdwojga to ona wie, co robi.Szczurza dziewczyna wyprostowa³a siê z uœmiechem.Kobieta w skórach zmierzy³a go uwa¿nym wzrokiem.- Jesteœ z Londynu Nad - powiedzia³a.-Tak.- I podró¿ujesz ze szczuromówczyni¹.No, no.- Jestem jego stra¿niczk¹ - oznajmi³a zaczepnie Anestezja.-A ty kim jesteœ?Komu sk³adasz ho³d? Kobieta uœmiechnê³a siê.-Nikomu nie sk³adani ho³du, szczurza dziewczynko.Czy któreœ z was kiedykolwiekprzechodzi³o przez Most Nocy? Anestezja pokrêci³a g³ow¹.- No, no.Czeka nas niez³a zabawa.Ruszyli w stronê mostu.Anestezja wrêczy³a Richardowi lampê.- Proszê - powiedzia³a.- Dziêki.- Richard spojrza³ na kobietê w skórach.- Czy tak naprawdê jest siêczego baæ?- Tylko nocy na moœcie - odpar³a.- Nocy? Jako pory?- Nie.Ciemnoœci.Anestezja dotknê³a palców Richarda.Pochwyci³ j¹ mocno za rêkê.Uœmiechnê³a siêdo niego [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •