[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pad³ strza³ i rzutek roz­prysn¹³ siê w drobnymak.- Musimy znaleŸæ coœ trudniejszego dla was i ³atwiej­szego dla mnie - rzek³Merle.- Nie mogê skar¿yæ siê na strzelbê, poniewa¿ ta cholerna zabawkakosztowa³a mnie szeœæset dolarów.Potrzebna mi pukawka za szeœæ dolców, naktór¹ bêdê móg³ zwaliæ ca³¹ winê.- S³oñce jest coraz ni¿ej.Mamy coraz gorsze œwiat³o - ­zauwa¿y³ Rudy.- Chyba powinniœmy na tym zakoñczyæ - zapropono­wa³ Merle.- Nie maw¹tpliwoœci, ¿e Rudy jest mistrzem w kategorii staruszków.Ale ch³opcy id¹ ³ebw ³eb.Mo¿e urz¹dzimy im coœ w rodzaju dogrywki?- Mog¹ popróbowaæ z karabinem - rzek³ Rudy.Kara­bin z celownikiem optycznymsta³ oparty o p³ot, gotów do polowania na wrony.By³ w³asnoœci¹ Merle’a.Merle wyj¹³ z kieszeni pust¹ paczkê po papierosach i ze­rwa³ z niej foliê.Poda³ j¹ Karlowi.- Przyczepcie to, ch³opcy, jakieœ dwieœcie metrów st¹d.Franklin i Karl powlekli siê wzd³u¿ linii p³otu, odliczaj¹c dwieœcie metrów.Przywykli do tego, ¿e wysy³ano ich obu po to, by wykonali razem jak¹œ czynnoœæ,któr¹ z powodze­niem móg³ wykonaæ jedenz nich - przywykli do uroczys­tego reprezentowania w³asnego pokolenia wprzeciwstawie­niu do pokolenia ich ojców.¯aden z nich siê nie odezwa³, dopóki nie przymocowali folii do s³upka p³otu.Gdy odchodzili od celu, Karl powie­dzia³ coœ tak nieœmia³o, ¿e Franklin niedos³ysza³.- Mówi³eœ coœ? - spyta³.- Ja.cieszê siê, ¿e nie zamierzasz przej¹æ fabryki - ­rzek³ Karl.- Todobrze, to œwietnie.Mo¿e gdy przyjedziesz kiedyœ do miasta z jakimœprzedstawieniem, przyjdê za kulisy zobaczyæ ciê.Pozwolisz? Bêdziesz mniepamiêta³?- Czy bêdê ciê pamiêta³? - zdumia³ siê Franklin.­Rany goœcia, Karl! - Przezmoment czu³ siê jak aktor, którym chcia³ byæ przez krótk¹ chwilê.- Wyrwij siê spod kurateli ojca - powiedzia³ Karl ­- koniecznie powinieneœ tozrobiæ.Chcia³em ci tylko o tym powiedzieæ - na wypadek, gdyby ci przysz³o dog³owy, ¿e uwa¿am inaczej.- Dziêki, Karl - odrzek³ Franklin, krêc¹c g³ow¹.­– Ale ja nie zostanê aktorem.Zamierzam przej¹æ fabrykê, gdy ojciec przejdzie na emeryturê.Powiedzia³em mu otym wczoraj wieczorem.- Ale dlaczego? - spyta³ Karl.- Dlaczego? - By³ z³y.- Uszczêœliwi³em tym staruszka, a brakuje mi lepszych pomys³Ã³w.- Mo¿esz to zrobiæ - powiedzia³ Karl.- Mo¿esz odejœæ.Mo¿esz zostaæ,kimkolwiek zechcesz!Franklin z³o¿y³ rêce, po czym rozpostar³ je w geœcie fatalizmu.- Tak jak ka¿dy.Karl otworzy³ szeroko oczy.- Ja nie mogê - jêkn¹³.- Nie mogê! Twój ojciec ma nie tylko ciebie.Ma swójwielki sukces.- Odwróci³ siê, tak ¿e Franklin nie widzia³ jego twarzy.- A jajestem wszyst­kim, co ma mój staruszek.- Och, pos³uchaj - rzek³ Franklin.- Hej, pos³uchaj!Karl spojrza³ na niego.- Jestem tym, co wybra³ zamiast po³owy Fabryki Pomp Waggonera, któr¹ móg³ mieæza dwa tysi¹ce dolarów! - ­rzek³ porywczo.- Nie by³o dnia, ¿eby mi o tym nieprzypo­mina³.Nie by³o dnia!- Do licha, Karl, miêdzy tob¹ a twoim ojcem istnieje piêkna wiêŸ - wybuchn¹³Franklin.- Moim ojcem? - spyta³ z niedowierzaniem Karl.- ­Twoim.twoim.To jegopodziw i mi³oœæ mam zdobyæ.To on powinien gryŸæ siê, ¿e nie ma takiego synajak ja.Tu le¿y pies pogrzebany.- Machn¹³ rêk¹.- Kombi, duet, strzelby, którenigdy nie chybiaj¹, cholernie durny syn, który daje znaki d³oni¹ - tegowszystkiego ma pragn¹æ twój ojciec.Franklin patrzy³ na niego z autentycznym zdumieniem.- Karl, to wszystko istnieje wy³¹cznie w twojej g³owie.Bez w¹tpienia twójojciec woli ciebie od po³owy Fabryki Pomp Waggonera czy czegokolwiek!- Te¿ tak myœla³em - powiedzia³ Karl.- P³ytka i kostka, które zrobi³eœ - rzek³ Franklin - ­i które podarowa³eœmojemu ojcu, naprawdê by³y prezentem dla twojego.I có¿ za wspania³y prezent odsyna dla ojca! Ja nigdy nie da³em mojemu ojcu niczego takiego - niczego, w cow³o¿y³bym serce i duszê.Nie mog³em!Karl zaczerwieni³ siê i znów siê odwróci³.- Ja ich nie zrobi³em - przyzna³.Przeszy³ go dreszcz.­ - Próbowa³em.Bo¿e, jakpróbowa³em.- Nie rozumiem.- To mój ojciec musia³ je zrobiæ! - powiedzia³ z gorycz¹ Karl.- A jazrozumia³em, ¿e dla niego nie ma znaczenia, kto je zrobi³, dopóki twój ojciecjest przekonany, ¿e to ja.Franklin wyda³ smutny, niski gwizd.- Kiedy mój staruszek to zrobi³, wypomnia³ mi w ten sposób, jakie to dla niegowa¿ne.- Karl wytar³ nos rêka­wem kurtki.- Ale, Karl.- zacz¹³ Franklin.- Och, do diab³a - przerwa³ mu Karl, wyraŸnie zmê­czony.- Nie obwiniam go.Przepraszam, ¿e w ogóle cokol­wiek powiedzia³em.Wszystko w porz¹dku, czujê siêdobrze.Prze¿yjê.- Pstrykn¹³ palcamiw foliowy cel.- Spud³ujê i do diab³a z nimi.Nie powiedzia³ nic wiêcej.Obaj pocz³apali z powrotem do swych ojców.Franklinmia³ wra¿enie, ¿e zostawili za sob¹ wszystko, co powiedzieli, ¿e zrywaj¹cy siêwiatr rozproszy³ ich ponure myœli.Gdy dotarli do linii strza³u, Franklinmyœla³ ju¿ tylko o whisky, befsztyku i gor¹cym piecu.Gdy strzelali z Karlem do folii, Franklin trafi³ w róg, a Karl w sam œrodek.Rudy postuka³ siê w skroñ, a nastêpnie podniós³ do góry zagiêty palec w geœciepozdrowienia.Karl odwzajemni³ gest.Po kolacji duet Rudy i Karl da³ koncert gry na flecie oraz klarnecie.Grali beznut, piêknie i wyrafinowanie.Franklin i Merle mogli im jedynie towarzyszyæ,wybijaj¹c rytm pal­cami o blat sto³u i maj¹c nadziejê, ¿e przypomina to dŸwiêkbêbnów.Franklin spojrza³ na ojca.Gdy ich oczy siê spotka³y, uznali, ¿e bêbnienietylko przeszkadza.Natychmiast obaj przestali [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •