[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najchêtniej zapyta³abym go, jakim to „programem R” grozi nam Pratt,lecz byæ mo¿enie nale¿y ujawniaæ, ¿e nic o tym nie wiem.Muszê koniecznie znaleŸæ okazjê dorozmowy zTomem bez œwiadków.Gdyby tak mo¿na by³o daæ coœ Benedictowi na sen.W³aœnie minêliœmy koœció³ i doje¿d¿amy do apteki przy zakrêcie.Ochronna¿aluzja wdrzwiach jest opuszczona tylko do po³owy.Widaæ w poœpiechu zapomniano domkn¹æ.– Niech pan zatrzyma wóz przed aptek¹ – przerywam senatorowi jego monolog.– Iniechpan weŸmie latarkê i oœwietli wejœcie! Mo¿e znajdziemy tu coœ, co siê namprzyda.Noc mo¿ebyæ ciê¿ka.– Jest pani genialna? Przecie¿ musz¹ tu mieæ jakieœ œrodki uspokajaj¹ce!Œwietny pomys³ –wpada w nienaturalny entuzjazm.– Ma pan jakiœ ³om lub toporek? – staram siê sprowadziæ go na ziemiê.– Na pewno coœ siê znajdzie!Wyskakuje z wozu i otwiera schowek w bocznej œciance karoserii, a ja podchodzêdodrzwi apteki i próbujê odepchn¹æ w górê ¿aluzjê.Trochê zgrzyta, ale ustêpuje.Podchodzisenator z ³omem i latark¹.Okazuje siê jednak, ¿e drzwi nie s¹ zamkniête.Wszczeliniemiêdzy stalow¹ framug¹ i oszklonymi drzwiami, w pobli¿u zamka – stopiony metal.Widzê55jak œwiat³o latarki senatora poczyna dr¿eæ.Wchodzimy do apteki i w³¹czam wewnêtrzne oœwietlenie.WyraŸnie widaæ, ¿e ktoœtu ju¿myszkowa³.Chyba zreszt¹ szuka³ tego samego co my, bo szuflada ze œrodkaminasennymi ipsychotropowymi jest wypró¿niona, zaœ na zapleczu pancerna szafka na narkotykinosi liczneœlady palnika laserowego.W³amywacz nie by³ jednak fachowcem i nie starczy³o mucierpliwoœci lub te¿ generator palnika mia³ ograniczon¹ moc, bo pancernychdrzwiczek nieuda³o mu siê sforsowaæ.Niestety i nasza zdobycz okazuje siê doœæ skromna: dwiefiolkiœrodków nasennych pozostawione przez w³amywacza w oszklonej gablotce, chybaprzeznieuwagê, oraz parê flakonów z uspokajaj¹cymi kroplami dla chorych na serce.Byæ mo¿ezreszt¹ lekarz, farmaceuta i pielêgniarka znaleŸliby tu jeszcze niejedenspecyfik,odpowiadaj¹cy naszym potrzebom, ale oboje bardzo s³abo orientujemy siê w tejdziedzinie.Nie powinniœmy zreszt¹ zbyt d³ugo pozostawiaæ Toma samego.W³aœnie mamy zbieraæ siê do wyjœcia, gdy senator wpada na pomys³, abyspróbowaæ, czy zpomoc¹ ³omu nie uda siê otworzyæ nadw¹tlonych drzwiczek sejfu.Wracamy wiêcjeszcze razna zaplecze i próbujemy naszych si³.Nic z tego, oczywiœcie, nie wychodzi imówiêsenatorowi, aby przesta³ bawiæ siê we w³amywacza, gdy nagle widzê, ¿e twarzjegokamienieje.– S³yszy pani?– Co? – pytam odsuwaj¹c siê od schowka, w obawie, ¿e zaczyna dzia³aæ jakieœurz¹dzenieochronne, na przyk³ad z gazem obezw³adniaj¹cym.Rzeczywiœcie, s³yszê jakiœwibruj¹cyœwist, bardzo jeszcze cichy, lecz przybieraj¹cy na sile.– Tam.– mówi szeptem senator, wskazuj¹c ruchem g³owy przejœcie za ladê.Teraz i ja dostrzegam swoj¹ pomy³kê.Odbezpieczam pistolet i ostro¿nie wracamydosklepu.DŸwiêk dochodzi jednak z ulicy i przypomina warkot silnika na wysokichobrotach.Nie mo¿e to byæ samochód ani helikopter.Raczej poduszkowiec lub motocykl osilniku du¿ejmocy.Warkot i œwist przechodz¹ z nag³a w ryk motoru, spotêgowany cisz¹ panuj¹c¹ wwyludnionej osadzie.Jest teraz coraz bli¿ej, zaœ przez przeciws³oneczn¹¿aluzjê w okniewystawowym apteki b³yska œwiat³o reflektora odbite od pni baobabów, którymiwysadzanajest uliczka.Gaszê pospiesznie œwiat³o i wybiegamy przed wejœcie.Niemal w tej samej chwiliobokapteki przelatuje jak meteor ¿Ã³³ty motocykl.Za kierownic¹ zgarbiona postaæ wpanterce.Ch³opak, a mo¿e dziewczyna? Na zakrêcie, jak wytrawny jeŸdziec motokrosowy,zmieniakierunek w kontrolowanym poœlizgu i pêdzi dalej drog¹ w kierunku Cameo.Na tleoœwietlonej reflektorem ulicy rysuje siê wyraŸnie przez kilka sekund czarnycieñ maszyny odziwacznych owiewkach, przypominaj¹cych skrzyd³a, a potem znika za drzewami.Wskakujemy do d¿ipa.Dwieœcie metrów dziel¹cych nas od domu Alicji senatorprzeje¿d¿ape³nym gazem.W oknach willi pali siê œwiat³o.Podje¿d¿amy pod frontowe drzwi.S¹zamkniête, ale na bia³ej tafli czyjaœ rêka nakreœli³a czarnym mazakiemschematyczn¹ twarzskoœnookiego ludzika z ró¿kami na g³owie.– Tom! – wo³am, dobijaj¹c siê do drzwi.Chwila ciszy, w której s³ychaæ jeszcze daleki, zanikaj¹cy szum motoru.Potemostro¿nekroki za drzwiami i g³os Toma:– To ty, Agni?– Jasne, ¿e ja.Otwieraj!Szczêk zasuwy i w uchylonych drzwiach staje Tom.Zwykle spokojny i opanowany,terazzachowuje siê jakoœ dziwnie.Jeszcze dot¹d nie widzia³am go w takim stanie.Wpierwszejchwili myœla³am ¿e to przestrach, ale chocia¿ z pewnoœci¹ jest w tym izdenerwowanie, iniepokój, nie ma to nic wspólnego z obaw¹ o w³asne bezpieczeñstwo.– Co z Alicj¹? – pytam od progu, domyœlaj¹c siê nie wiem czego.56– Nic.W porz¹dku.Œpi.Dlaczego tak d³ugo was nie by³o?– wyczuwam w jego g³osie t³umiony gniew.Senator wyjaœnia, ¿e nie móg³ po³¹czyæ siê z Prattem i ¿e wst¹piliœmy doapteki, ale tojeszcze bardziej Toma rozdra¿nia.– Do apteki mo¿na by³o podjechaæ póŸniej.Zachciewa wam siê spacerów po nocy.Niezdajecie sobie sprawy z powagi sytuacji.Zw³aszcza do pana mam pretensjê,senatorze!Przyrzek³ pan lojaln¹ wspó³pracê.– bezpodstawne zarzuty s¹ co najmniejdziwne w ustachToma.Zachowuje siê jak zazdrosny m¹¿, ale chyba nie tylko o to chodzi.– By³ ten jej „Chiñczyk”.– przerywam mu, aby skoñczyæ tê niedorzeczn¹rozmowê.Milknie i nieruchomieje.– By³ – potwierdza po chwili.Widzieliœcie go?– Widzieliœmy, jak wyje¿d¿a³ z tej ulicy.Rozmawia³eœ z nim?– Trudno rozmawiaæ przez drzwi.– odpowiada ze z³oœci¹.– Ale coœ mówi³?– Mówi³.– Kim jest naprawdê?– Nie wiem – znów wybucha niezrozumia³ym gniewem.– Nie wiem nic!– Co siê sta³o? – mówiê ³agodnie i biorê go za rêkê.To jakby go trochê uspokaja.Odwzajemnia uœcisk.– Przepraszam.– uœwiadamia sobie, ¿e jego gwa³towna reakcja jest dla mniezaskoczeniem.– Zachowujê siê idiotycznie.Nie wiem, co siê ze mn¹ dzieje.To znaczy.wiem.Prawdopodobnie nadchodzi nowe maksimum, a ja reagujê z pewnymwyprzedzeniem itrochê nietypowo.To chyba ten od³amek w g³owie [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •