[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Koœció³ zawsze mnie przyt³acza³.A przecie¿ by³ tylko jednym z licznych domówbo¿ych rozsianych po ca³ym œwiecie.Bóg nie mieszka³ w ¿adnym z nich, ale zjakiejœ przyczyny za­k³adano, ¿e jest obecny we wszystkich równo­czeœnie.Przypomina³ niespodziewanego goœcia, dla którego bogatsi gospodarze zawszestawiali dodatkowe nakrycie.Proboszcz dostrzeg³ mnie i serdecznie po­g³adzi³ po g³owie.Pl¹ta³em siê,odpowiadaj¹c na jego pytania i zapewniaj¹c, ¿e ju¿ jestem pos³usz­ny igospodarz nie ma powodu, by spuszczaæ mi ciêgi.Ksi¹dz dopytywa³ o rodziców, onasze ¿ycie przed wybuchem wojny, o koœció³, do którego mnie zabierali, a októrym niewiele umia³em powiedzieæ.Uzmys³owiwszy sobie moj¹ ca³kowit¹ignorancjê w sprawach wiary i jej praktykowania, zaprowadzi³ mnie do organistyi poleci³ mu wyjaœniæ mi znaczenie sprzêtów liturgicznych oraz zacz¹æ mnieszkoliæ na mini­stranta, abym umia³ s³u¿yæ do mszy porannej i nieszporów.Odt¹d chodzi³em do koœcio³a dwa razy w ty­godniu.Czeka³em w sieni, a¿ starebaby dokuœtykaj¹ do ³awek, po czym siada³em z ty³u, blisko chrzcielnicy z wod¹œwiêcon¹, która stanowi³a dla mnie ogromn¹ zagadkê.Wygl¹da³a bowiem zupe³nietak samo jak ka¿da inna woda.Nie mia³a barwy, nie mia³a zapachu; wydawa³a siêczymœ znacznie powszedniejszym ni¿, na przy­k³ad, sproszkowane koñskie koœci.Ajednak jej si³a magiczna podobno przewy¿sza³a moc wszys­tkich zió³, zaklêæ inaparów, jakie dot¹d po­zna³em.Nie mog³em zrozumieæ ani sensu mszy, ani roli ksiêdza przy o³tarzu.Wszystko toby³o dla mnie magi¹, bardziej wspania³¹ i kunsztown¹ ni¿ czary Olgi, ale równieniepojêt¹.Patrzy³em z sza­cunkiem na kamienny o³tarz, zachwyca³em siêjakoœci¹ sp³ywaj¹cego z niego obrusa i splen­dorem tabernakulum, w którymmieszka³ Duch Œwiêty.Trwo¿liwie dotyka³em niezwyk³ych przed­miotówprzechowywanych w zakrystii: kielicha o lœni¹cym, wypolerowanym wnêtrzu, wktórym wino przemienia³o siê w krew; poz³acanej patery, na której kap³ansk³ada³ Hostiê Œwiêt¹; kwad­ratowej, p³askiej bursy, do której chowanokorpora³.Bursa, rozciêta z jednej strony, sk³ada³a siê w harmonijkê.Jak¿eubogo wygl¹da³a w po­równaniu z tym chata Olgi, pe³na cuchn¹cych ¿ab, gnij¹cejropy z ran, karaluchów.Kiedy ksiêdza nie by³o w koœciele, a organista siedzia³ na chórze przy swoiminstrumencie, wœlizgiwa³em siê ukradkiem do tajemniczej za­krystii, ¿ebypodziwiaæ humera³, który ksi¹dz wsuwa³ przez g³owê, po czym sprawnymi ruchamiuk³ada³ wokó³ szyi.Ze zmys³ow¹ rozkosz¹ g³a­dzi³em palcami wci¹gan¹ na humera³albê, wyró­wnywa³em frêdzle pasa, w¹cha³em wiecznie won­ny manipularzzawieszany przez kap³ana na lewym przedramieniu, upaja³em siê precyzyjnymkrojem stu³y oraz nieprawdopodobnie piêknymi wzorami ornatów, których ró¿nebarwy, jak wyjaœni³ mi ksi¹dz, symbolizowa³y krew, ogieñ, nadziejê, pokutê i¿a³obê.Kiedy Olga mamrota³a magiczne zaklêcia, jej twarz zawsze zmienia³a wyraz,wzbudzaj¹c strach lub szacunek.Guœlarka wywraca³a oczami, ryt­miczniepotrz¹sa³a g³ow¹, wykonywa³a zawi³e ruchy r¹k i d³oni.Ksi¹dz natomiast podczasodprawiania mszy œwiêtej by³ taki sam jak zwykle.Mia³ tylko inn¹ szatê i mówi³innym jêzykiem.Jego wibruj¹cy, donoœny g³os wzlatywa³ a¿ po kopu³ê œwi¹tyni, budz¹c nawetniemrawe staruchy drzemi¹ce w wysokich ³awach.Nagle prostowa³y opadaj¹ceramiona i z trudem unosi­³y pomarszczone powieki podobne do ciê¿kich,przejrza³ych str¹ków fasoli.Smutne Ÿrenice wy­blak³ych oczu spoziera³ylêkliwie na boki, a¿ w koñcu babiny, przypomniawszy sobie, gdzie siê znajduj¹,od pocz¹tku zaczyna³y mamrotaæ przerwane modlitwy, powoli znów ko³ysz¹c siê dosnu niczym zwiêd³e wrzosy poruszane przez wiatr.Kiedy msza koñczy³a siê, staruszki szybko wype³nia³y nawy, przepychaj¹c siê dorêkawa ksiêdza.Organy milk³y.Przy drzwiach organista wita³ siê serdecznie zksiêdzem, a do mnie macha³ rêk¹.Musia³em wracaæ do pracy: sprz¹taæ izby,karmiæ byd³o, przyrz¹dzaæ posi³ki.Ilekroæ wraca³em do cha³upy z pastwiska, kurnika czy obory, Garbosz próbowa³nowych metod ch³ostania mnie wierzbow¹ rózg¹ lub sprawiania mi bólu za pomoc¹piêœci i palców, najpierw jakby od niechcenia, potem z rosn¹c¹ zaciêtoœci¹.Liczne prêgi i skaleczenia, nie maj¹ce czasu siê zagoiæ, przemienia³y siê wotwarte rany, z których s¹czy³a siê ¿Ã³³ta ropa.W nocy tak bardzo siê ba³emJudasza, ¿e nie mog³em spaæ.Podrywa³em siê na ka¿dy najl¿ejszy ha³as, ka¿deskrzypniêcie pod³ogi.Wpatrzony w nieprzenik­niony mrok, wciska³em siê w k¹tizby.Moje uszy stawa³y siê wielkie jak po³Ã³wki dyni, gdy - wy­tê¿aj¹c s³uch -stara³em siê odgadn¹æ po dŸwiê­kach, co siê dzieje w chacie i obejœciu.Kiedy wreszcie zapada³em w sen, mêczy³y mnie zmory, w których widzia³em psywyj¹ce po okolicy.Unosi³y mordy do ksiê¿yca, wêsz¹c wonie nocy, a ja czu³em,¿e zbli¿a siê mój kres.S³ysz¹c ujadanie, Judasz podkrada³ siê do mojegopos³ania, a kiedy by³ tu¿ obok, rzuca³ siê na mnie na komendê Garbosza izaczyna³ szarpaæ zêbami [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •