[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spo³eczeñstwo nie mo¿e byæ zbiorem anarchistów, bowczeœniej czy póŸniej uformuje siê z tego jakiœ porz¹dek, jakiœ mniej lubbardziej wynaturzony uk³ad stosunków.W tym mieœcie nie by³o w³adzy, a raczej by³a, lecz nieuchwytna, nieosobowa.Mark i jego towarzysze nie dawali odczuæ mieszkañcom miasta, do jakiego stopniamog¹ nimi kierowaæ.System sterowania miastem, przejawiaj¹cy siê w dzia³aniujego elementów, by³ jeszcze bardziej niewidoczny dla oczu mieszkañców.W tejsytuacji jedynymi realnymi przeciwnikami, których mo¿na by obwiniaæ i karaæ zabezsens egzystencji - byli inni ludzie, równie uwik³ani w ten sam bezsens, leczs³abi, a wiec znakomicie nadaj¹cy siê na przeciwników.Wydawa³o mi siê teraz, ¿e lepiej zrozumia³em istotê konfliktu pomiêdzyposzczególnymi grupami spo³eczeñstwa miasta.Ale byæ mo¿e zbyt ma³o wiedzia³emo nich, by zg³êbiæ do koñca ten problem.Któregoœ dnia, wêdruj¹c poprzez dolne poziomy z.Sandr¹ przytulon¹ do mojegoramienia, stanêliœmy niespodziewanie przed gmachem Teatru Muzycznego, gdziespotka³em j¹ po raz pierwszy.Gdy wchodziliœmy do wnêtrza, zapyta³em, ktonauczy³ j¹ graæ na harfie.Spojrza³a na mnie lekko zdziwiona, jakby nierozumiej¹c.Dopiero gdy za kulisami sceny wskaza³em na instrument i ponowi³empytanie, uœmiechnê³a siê.- To by³o dawno.Pamiêtam, ¿e kiedyœ.Pewna kobieta uczy³a mnie tego, a potemprzychodzi³am tu sama, próbowa³am.- Kim by³a ta kobieta?- Nie wiem.Spotka³am j¹ kiedyœ.Tu, w mieœcie.Potem jeszcze kilka razy.- Kiedy to by³o?- Chyba bardzo dawno.Tak dawno, ¿e nie pamiêtam.Mo¿e by³am wtedy zupe³niema³a?- A póŸniej nie widzia³aœ siê z ni¹?- Ja naprawdê nie wiem, kiedy ostatni raz j¹ spotka³am.Pokaza³a mi, jak siêgra, prowadzi³a moje d³onie.To by³o bardzo piêkne.Przychodzi³am tu póŸniejsama, kiedy.kiedy nie mog³am ju¿ wytrzymaæ tam, na górze.Usiad³a przy instrumencie.Jej palce przebiega³y po strunach z tak¹ wpraw¹, ¿etrudno by³o uwierzyæ, i¿ bieg³oœæ ta jest wynikiem zaledwie kilku lekcji iw³asnych æwiczeñ.Czy¿by wiêc owa kobieta, która uczy³a ma³¹ dziewczynkê gry naharfie, by³a jak¹œ przebitk¹ utraconej pamiêci, obrazem pierwszych lekcjimuzyki z wczesnego dzieciñstwa? Chcia³em w to uwierzyæ, chcia³em uczepiæ siêczegoœ, poci¹gn¹æ za jak¹œ nitkê jej pamiêci, by wywlec z pow³oki, któr¹stanowi³a Sandr¹, skryt¹ w niej osobowoœæ Yetty.Nie uda³o siê jednak zrobiæani jezdnego kroku naprzód.Te nik³e okruchy dawnej pamiêci rozsypa³y siê, niedaj¹c siê z³o¿yæ w trwa³y motyw.Wychodz¹c z teatru, skierowa³em siê bezwiednie w stronê zejœcia na drugipoziom, sk¹d mo¿na by³o dotrzeæ do w³azu nad dachem Instytutu.Nie zdaj¹c sobiez tego sprawy, dotar³em tam w zamyœleniu, którego Sandr¹ nie przerwa³a anijednym s³owem.Zatrzyma³em siê nad otwart¹ studzienk¹.Sandr¹ spojrza³a na mniei s¹dz¹c, ¿e chcê przepuœciæ j¹ przodem, zaczê³a zstêpowaæ w g³¹b po szczeblachrdzawej drabinki.Po chwili zniknê³a mi z oczu, wiêc pospieszy³em za ni¹.Gdyzszed³em, sta³a na œrodku hallu górnego piêtra gmachu, u szczytu schodówwiod¹cych w dó³.Patrzy³a pytaj¹co.Skin¹³em g³ow¹.Zaczê³a zwinnie zbiegaæ pokolejnych ci¹gach schodów, a ja z trudem nad¹¿aj¹c schodzi³em za ni¹.W piwnicyna dole spojrza³a z wahaniem w obie strony korytarza, œwiec¹c rêczn¹ lampk¹.Pod œcian¹ tu¿ obok niej przemknê³o kilka szczurów.Popatrzy³a za nimi bez lêkuczy odrazy, raczej z zaciekawieniem.Ruszy³a w stronê, gdzie pobieg³y, i id¹cich œladem dotar³a do zejœcia wiod¹cego na ni¿szy poziom piwnic.- By³aœ tu kiedyœ? - spyta³em id¹c za ni¹.Nie odpowiedzia³a œledz¹c kolejnegoprzebiegaj¹cego szczura.- Popatrz! - powiedzia³a.- Têdy przechodz¹.W g³êbi ciemnej wnêki bocznej œciany korytarza widnia³ otwór, obwiedzionynieregularnym ko³em ut³uczonej kamionki.To musia³ byæ wlot starego kana³u,po³¹czony gdzieœ ni¿ej, pod ziemi¹, z g³Ã³wnym kolektorem miejskim.Kiedyœwidocznie odprowadzano têdy œcieki z Instytutu.Wlot kana³u zaczyna³ siê wpo³owie wysokoœci œciany, a wiêc oko³o czterech metrów pod powierzchni¹ gruntu.Zaœwieci³em do wnêtrza.Kamionkowa rura o œrednicy kilkudziesiêciu centymetrówkrótkim, prostym odcinkiem opada³a nieco w dó³, a potem ostrym ³ukiem skrêca³aw prawo.- Zaczekaj chwilê! - powiedzia³em do Sandry, stoj¹cej za mn¹, i wœlizgn¹³em siêdo wnêtrza rury.Wyjrza³em zza zakrêtu kana³u.Dalej rura wnika³a do pionowejstudni.Na jej bocznej powierzchni widaæ by³o stalowe klamry stanowi¹cestopnie.Pope³z³em w tamt¹ stronê z latark¹ w jednej i pora¿aczem w drugiejrêce, czo³gaj¹c siê na ³okciach i kolanach.Studzienka by³a doœæ szeroka.Zszed³em po klamrach kilkanaœcie metrów ni¿ej.Tuw œcianie studni zaczyna³ siê inny poziomy kana³, biegn¹cy, jak mi siê wyda³o,z powrotem pod fundamenty Instytutu.Zag³êbi³em siê w ten odcinek rury.By³a znacznie szersza ni¿ ta, któr¹ dosta³emsiê do studni.Mog³em iœæ ni¹ na ugiêtych nogach i pochylony, œwiec¹c przedsiebie reflektorem.Miêdzy moimi stopami przebieg³ szczur i wyprzedzaj¹c mniepobieg³ dalej.Poœwieci³em za nim.Smuga œwiat³a pad³a na jakaœ rudaw¹nieruchom¹ masê, le¿¹c¹ na dolnej powierzchni rury, o kilka kroków przede mn¹.Podszed³em bli¿ej, oœwietlaj¹c rudy k³¹b.To byty szczury.Sterta martwych,nieruchomych szczurzych cia³.Nie! Nieruchomych, lecz.Jeden z nich zawis³ w powietrzu nad innymi, jakby skamienia³ w skoku i trwa³ wtym zawieszeniu, nie poruszaj¹c ³apkami ani wyprê¿onym ogonem.Inne, sk³êbioneni¿ej, mia³y otwarte, b³yszcz¹ce oczy, niektóre ogony stercza³y ku górze, uniektórych pyszczki by³y otwarte, ukazuj¹ce rzêdy ostrych zêbów.Trwa³y wprzypadkowych pozach, jakby sfotografowane w migawkowym zdjêciu.Sta³em przez chwilê og³upia³y, nim spojrza³em na górn¹ powierzchniê rury nadszczurami.W górê bieg³ kiedyœ szyb, studzienka podobna do tej, któr¹ przedchwil¹ schodzi³em.Teraz zatkana by³a dnem metalowego walca.O trzy krokiprzede mn¹, w nieczynnym widaæ od dawna odcinku pionowego przewodukanalizacyjnego tkwi³ cylinder van Troffa.Widzia³em w³aœnie jego doln¹ czêœæ,zawieraj¹c¹ prawdopodobnie instalacjê, nazwan¹ przez "Mefiego" "soczewkamigrawitacyjnymi" [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •