[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na kryształowym swoim sumieniu – słuchajcie, chłopcy! – nie ma ani cudzej krzywdy, ani ucisku, ani wyzysku.Czynił dobro, słabych osłaniał, bronił niemocnych i dlatego jest radosny.W chwilach wytchnienia radował się bujnym czynem, kiedy był bogaty, budował kościoły, cerkwie i meczety, braterstwo świadcząc każdemu, co się w sprawiedliwej zgodzie schronił za tarczą jego murów.Jest to jasny rycerz, co na klejnot rycerski sobie przysiągł, że nikogo nie skrzywdzi, toteż z wież tego miasta padał blask na wszystkie okoliczne ziemie.Wielka napełniała je radość, kiedy się w nim skupiły nacje rozmaite, najróżnorodniejsze, a on, gród lwi, każdej dał dach nad głową i noc jej dał spokojną.Tak, tak, moi drodzy! Czyste sumienie, nieskazitelność serca i wzniosłość ducha napełniły to miasto jasnością.Dlatego, choć takie szare, takie jest śliczne! Nie ma w Rzeczypospolitej miasta bardziej promienistego, choć wiele jest w niej miast bohaterskich z Warszawą na czele, która umiała w najcudowniejszym porywie każdy wylot zaułka na Starym Mieście wydłużyć w szyję armaty.Nie ma miasta bardziej gotowego do śmiertelnej ofiary, do zaparcia się aż do ostatniego tchu.Czy się teraz dziwicie, że je duma rozpiera? Że w oczach ma radość i że śpiewa? Jest to miasto Polską obłąkane.Duszy swojej nie ukrywa, więc ją każdy ujrzeć może, jak rozkwitłą czerwoną różę.Czaruje nią i zniewala.Rozkochać potrafi każdego swoim uśmiechem, jasnym, szczerym i rzewnym.– O, tak, tak! – wtrącił cichutko student.Pan Koliński patrzył rozmiłowanym spojrzeniem i wodził nim w krąg, bo miasto obsiadło górę i otoczyło ją ze wszech stron.Potem mówił:– Ludzie przysięgają mu najwierniejszą miłość.Jego imieniem wiążą się jak łańcuchem.Wierni swojemu miastu tworzą jakby bractwo tajemne, a dlatego tajemne, że sami o tym nie wiedzą, jak bardzo sprzęgli się sercami, jak się połączyli uściskiem na wieki wieków.Poznają się na najdalszych krańcach ziemi, a to czarodziejskie słowo „Lwów” – tryska łzą rozczulenia, co się zaraz w jasność uśmiechu zamieni.To długie wieki przeorały tak serca, że natychmiast kwitną, pokropione jedną kropelką łzawej rosy.To miliony ludzi, co przewędrowały przez to miasto od bramy narodzin aż do bramy śmierci, syciły tę miłość jak miody.Lwowscy ludzie, zaprawieni w srogich przeciwnościach, pełni mocy i pędu, krwi rozszumialej i zapału, poznają się wszędzie po powadze w spojrzeniu i po uśmiechu na ustach.Widziałeś już, Michasiu, lwowskich ludzi.Prawda, że człowiek ze Lwowa zawsze się uśmiecha? Ten uśmiech to jego zdobycz wspaniała, zdobywana przez całe wieki! To rodzinne znamię.Gdyby nie ten radosny uśmiech, mogłoby się zdarzyć, mój chłopcze, że przez szczelinę, którą smętek żłobi, weszłoby w lwowskie serce zwątpienie albo kropelka goryczy.Wiele bowiem było takich czarnych chwil, kiedy gorycz lała się strumieniem, a ten uśmiech Lwowa przecie rozegnał ciężką, mętną mgłę, jak słońce to czyni o wschodzie, kiedy się noc jeszcze włóczy uż przy ziemi zgnilizną oparów.Lwów uśmiechał się, ramię wydłużał w miecz, w szpadę zamieniał spojrzenie, a serce przetapiał na kulę.Uśmiechał się walcząc, bo był w swoim żywiole, uśmiechał się niemal konający, „bo słodko jest umierać za Ojczyznę”.Kiedy mu zaś uśmiechu było za mało, wtedy słodka i prosta dusza tego miasta zaczynała śpiewać.Nie ma takiej na świecie biedy, której by we Lwowie nie umiano zamienić w piosenkę! Czy piosenką nie można oszukać głodu?– Można! – szepnął student z głębokim przekonaniem.– Czy nie można nią zdumieć samej śmierci? I teraz mi powiedzcie: jakżeż nie miłować tego miasta, które ma serce jak pożar, a oczy jak słońce? Jak nie tęsknić do niego, jak go nie wielbić? „Lew mieszka w sercu tego giaura”, a w jego duszy mieszka miłość.O, miasto moje, o najdroższe moje miasto!Ostatnie jego słowa były pełne tak wielkiej miłości, że drżały ze wzruszenia.Nie śmieliśmy przemówić.Student coś szeptał bezgłośnie, a ja patrzyłem na to miasto najdziwniejsze, ale jak gdyby przez mgłę.Ich miłość nauczyła mnie miłości.W tym mieście okazano mi tylko dobroć.W tym mieście nie pozwolono mi się smucić.Byłem sierotą, a wśród tych kilku ludzi, których dotąd spotkałem, czułem się jak wśród najbliższych.Obudził mnie z zamyślenia cichy głos:– Cóż to, chłopcze drogi, jesteś wzruszony?– Nie wiem – odpowiedziałem również cicho.Istotnie nie wiedziałem tego, bo kiedy otarłem oczy ręką, uśmiechnąłem się.– Ach! – zaśmiał się pan Koliński.– Ta i jego już Lwów opętał! – zawołał nagle student.„Ta” mam wrażenie, że to „takoj” prawda – jak mówią we Lwowie, którego duszę ukazano mi w słońcu.Jakim sposobem dowiedział się o tym mój nieznany przyjaciel, tego dojść nie mogę.Wkrótce po powrocie do domu wręczono mi kartkę z tymi słowami:Widziałem twoje wzruszenie.Jesteś dobry i masz czyste serce.Czas, bym ci się ukazał.Bądź jutro w świętym miejscu Lwowa!Zdumiałem się.List był pisany zwyczajną prozą.ORLĘTA.Jestem poruszony, mam w sercu niepokój.Od dni kilku żyję w nowym świecie i wśród nowych ludzi wprowadzony między nich niewidzialną ręką.Wreszcie mam ujrzeć tego, który mną tak tajemniczo kieruje.Przepełnia mnie głęboka ufność, że spotkam dobrego człowieka.Wciąż o tym myślę.Pan Koliński wyszedł, zostałem sam.Aby ukoić moje niepokoje, wziąłem z biblioteki jakąś książkę, na chybi trafi.Jaki cudowny przypadek! Pierwsza jej stronica ogłasza, że książkę tę napisał – Stanisław Koliński – mój zacny pan Koliński, bo jemu na imię Stanisław.Tytuł książki: Dusza mojego miasta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •